Rodzina, przyjaciele i znajomi namawiają mnie, żebym napisała wspomnienia z mojej wieloletniej pracy w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. Może kiedyś to zrobię. Może mają rację, że warto byłoby dać bezpośrednie świadectwo pasjonującej, najciekawszej i najtrudniejszej pracy, jaką kiedykolwiek wykonywałam, subiektywnego odczucia na temat wielonarodowego środowiska pracowników nazywanych International Civil Servants.
Read moreCzwarta koncha – fragment
Błękitnym oczom
Aux yeux bleus
Rozdziawiony laptop patrzył na mnie z wyrzutem pustą stroną w Wordzie.
Wymyślanie ciekawych ćwiczeń z gramatyki francuskiej dla moich studentów z Florida Atlantic University to mało ekscytujące zajęcie, a jutro miałam grupę „dociekliwych”, takich, co to chcą wiedzieć, ale inaczej. I to „inaczej” musiałam za każdym razem jakoś wykoncypować.
Read moreBarbica Cafe, czyli podglądanie z plastikowego fotelika

Czarny podpalany piesek na krótkich krzywych nóżkach, z czerwoną bandaną w białe wzory na szyi, prowadził mnie rezolutnie przez Bairro Alto. Nagle zniknął za rogiem Rua de Cordoeiros. Najwyraźniej wiedział gdzie idzie. Ja nie.
Był niedzielny ranek, trzeci dzień mojego pobytu w Lizbonie. Byłam wolna, na wakacjach, i nie musiałam myśleć o …o niczym! Przynajmniej przez tych kilka dni
Read moreMarmelada extra

I od razu na czerwono. Błąd w tytule. Korektor w moim kompie czujnie go wyłapał. No, bo wiadomo: nie „marmelada” a „marmolada”. Tak powinnam była napisać. Ale nie, właśnie, że nie, chodziło mi o marmelad przez „e”. Polskie zapożyczenie pochodzi z francuskiego „marmolade”, ale oryginalnie słowo jest portugalskie: „marmelada”. Uważam osobiście, że brzmi lepiej. Dla mnie brzmiało świetnie, bo właśnie stałam w Lizbonie przed sklepową półką w Minipreço Express, na której, gdzieś między ryżowymi ciasteczkami a czekoladą, stały niewielkie, plastikowe, przezroczyste pojemniki z mało kuszącym napisem „Marmelada Extra” na etykietce i rysunkiem żółciutkiej pigwy – po portugalsku „marmelo”. Mimo, że miałam sięgnąć po krakersy z małą ilością soli i cukru, moja ręka zwinnie i nieracjonalnie chwyciła tanio wyglądające pudełeczko. Przechyliłam je, odwróciłam. W środku marmoladowy blok. Ogromna ilość cukru. Niezdrowe i kuszące. Kuszące dzieciństwem.
Read moreDeszcz
Szarą czaplę różowiło zachodzące słońce
Pozornym chłodem spływał liliowy szal wieczoru
Musnął głowę, plecy i gęsto zaległ na ramionach
I w końcu ciężkie krople fioletowych słów zaczęły powoli kapać na papier
Pochyliłam się szybko, żeby nie uronić ani jednej…
Rozbity kubek
Odłamki cienkiej czarnej porcelany
Ciepłego wspomnienia szepczących warg
Rozrzuciła na kaflach kuchennej podłogi
Niezdarna ręka co drżąc wróciła w przeszłość.
Niecierpliwość
Próżno usiłuję uładzić rozbrykane, rozbiegane stado myśli
Zamknąć w przewidywalność zdań
Tylko po co?
Kiedy wreszcie legną, zziajane, zdyszane, syte wyobraźnią wrażeń, głodne wiersza
Same ułożą się w ogarniające mnie słowa.
Rozdarte serce
Jest wielkości dłoni. Kruche, oblane słodką czerwienią
Pachnie dobrocią przypraw i oczekująco świeci w słońcu
Rozdzielam je, z wahaniem, na dwie nierówne części, podsuwam do kawy
Unosisz brwi w pytaniu. Nie, proszę sam wybierz…
Może i
mogłabym zachować w dłoniach
ciepło niedosłownych słów, pastele uśmiechu
zapach oczekiwanej bliskości, lekki rysunek dotyku
Tylko po co trzymać jasność w ciemności…
“Kwiecista” dorada w zielonej bramie i mało tajemnicze DOC

Zardzewiała Zielona Brama nie obiecywała zbyt wiele, za to nazwa, wypisana kredą na rozstawionej przed nią czarnej tablicy, brzmiała kwieciście: Floresta do Alcaide. Na mniejszej, trochę zamazanej, zawieszonej na oblazłej z żółtej farby ścianie, menu do dias. Bardzo krótkie i zwięzłe: żeberka i dorada. Najwyraźniej te tablice zabierano po godzinach i wystawiano znowu następnego dnia. Jadłodajnia, czynna w niedzielę. Świetnie! Weszliśmy chętnie, nie tylko dlatego że byliśmy głodni. Coś w tej bramie kusiło przaśną zwykłością. Bar, dobrze zaopatrzony, z błyszczącą ladą, zupełnie niepasujące do reszty do wnętrza. Stoliki zajęte, gwarno. Całe rodziny, trzy pokolenia, albo pary. Kilkoro przyjezdnych, nietutejszych, takich jak my, którzy chcieli się oderwać od tego, co oferuje się przy głównych ulicach miasta, ze sklepami wykazującymi, przyznaję, wielki kunszt marketingu portugalskich sardynek, albo smażonych pulpetów z dorsza, serwowanych na patyku. Od restauracji, przed którymi stoją naganiacze i gdzie nie zawsze je się adekwatnie do tego co się w nich wydaje. Od podretuszowanego kiczu, od pozoru, od atrapy.
Read more