Gigondas, czyli Wielka Przyjemność

Stałam przed półką z winami.  Musiałam trochę zadrzeć głowę, żeby przyjrzeć się etykietce, Bo to była butelka z za wysokiej, jak na mój wzrost, półki. 

Gigondas.  Żabi skok od Châteauneuf-du-Pape, U podnóża łańcucha Dentelles – gór “koronek”. 

Nie kupuję win z regionu, w którym bardzo niedawno piłam je w miejscu ich narodzin, we właściwym im kontekście.  Dlaczego? Bo mi się to jakoś nie sprawdza. Czuję rozczarowanie po takiej konfrontacji. Więc i tym razem postąpiłam zgodnie z tą może nie zasadą, ale rodzajem własnego zalecenia wobec siebie, i nie musiałam wspinać się na palce, bo nie sięgnęłam nawet po Gigondas z wyższej półki w Leclercu na Ursynowie. 

Read more

Vacqueyras, Châteauneuf-du-Pape dla ubogich?

To jedno z tych miasteczek nanizanych jak perełki na sznur systematycznie i entuzjastycznie wydeptywanego szlaku turystycznego Prowansji.  

Dla przybysza z drugiej strony Wielkiej Sadzawki,  wszystkie tone są kolorowym, ale zastygłym w bezruchu obrazem  przeszłości, trwają tak, osadzone w niej, mimo ba, wręcz na przekór pulsującego ruchem, śmiechem życia. Są jak pocztówka,  slajdy.  

Życie wstecz, nie  naprzód.

Read more

Pochwała drożdżówki

Uważam, że powinna być symbolem Warszawy. Na równi z Syrenką.

Bo przecież bez niej dzieci nie mogłyby pójść do szkoły, a dorośli do pracy! Chwytamy ją bez zastanowienia, albo po większych rozważaniach, ale wchodzi w skład naszego podstawowego pożywienia, jak chleb. Do tego jest nęcąca, pachnąca. Wszechobecna w piekarniach i wielkich marketach. Podłużna, okrągła, płaska, skręcona w elegancką kokardkę, zapleciona w warkoczyk, kusi różnymi postaciami. Może też być pozornie prostą bułą, bez większego wyrazu, ale o cudownym smaku lekkiej brioszki.

Read more

O…

Podłużne konchy, muszle lśniące żywą glazurą w kolorze crème brûlée, podpływają pewnej ciepłej, grudniowej nocy, rozświetlonej pełnią „superksiężyca”, pod stopy Anny. Jedna po drugiej dotykają jej brodzących w wodzie stóp. Czwarta, najmniejsza, najjaśniejsza, pozostała prawie niezauważona. A przecież, jeśli te muszle miały być zwiastunami zmian w życiu „pociągającej szatynki o orzechowych oczach” i jej partnera, to właśnie ta ostatnia, ta czwarta była ich zapowiedzią.

Read more

Coś o sobie samej…

Rodzina, przyjaciele i znajomi namawiają mnie, żebym napisała wspomnienia z mojej wieloletniej pracy w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. Może kiedyś to zrobię. Może mają rację, że warto byłoby dać bezpośrednie świadectwo pasjonującej, najciekawszej i najtrudniejszej pracy, jaką kiedykolwiek wykonywałam, subiektywnego odczucia na temat wielonarodowego środowiska pracowników nazywanych International Civil Servants.

Read more

Czwarta koncha – fragment

          

Błękitnym oczom
Aux yeux bleus

Rozdziawiony laptop patrzył na mnie z wyrzutem pustą stroną w Wordzie.

Wymyślanie ciekawych ćwiczeń z gramatyki francuskiej dla moich studentów z Florida Atlantic University to mało ekscytujące zajęcie, a jutro miałam grupę „dociekliwych”, takich, co to chcą wiedzieć, ale inaczej. I to „inaczej” musiałam za każdym razem jakoś wykoncypować.

Read more

Barbica Cafe, czyli podglądanie z plastikowego fotelika

Czarny podpalany piesek na krótkich krzywych nóżkach, z czerwoną bandaną w białe wzory na szyi, prowadził mnie rezolutnie przez Bairro Alto. Nagle zniknął za rogiem Rua de Cordoeiros. Najwyraźniej wiedział gdzie idzie. Ja nie.

Był niedzielny ranek, trzeci dzień mojego pobytu w Lizbonie. Byłam wolna, na wakacjach, i nie musiałam myśleć o …o niczym! Przynajmniej przez tych kilka dni

Read more

Marmelada extra

I od razu na czerwono. Błąd w tytule. Korektor w moim kompie czujnie go wyłapał. No, bo wiadomo: nie „marmelada” a „marmolada”. Tak powinnam była napisać. Ale nie, właśnie, że nie, chodziło mi o marmelad przez „e”. Polskie zapożyczenie pochodzi z francuskiego „marmolade”, ale oryginalnie słowo jest portugalskie: „marmelada”. Uważam osobiście, że brzmi lepiej. Dla mnie brzmiało świetnie, bo właśnie stałam w Lizbonie przed sklepową półką w Minipreço Express, na której, gdzieś między ryżowymi ciasteczkami a czekoladą, stały niewielkie, plastikowe, przezroczyste pojemniki z mało kuszącym napisem „Marmelada Extra” na etykietce i rysunkiem żółciutkiej pigwy – po portugalsku „marmelo”. Mimo, że miałam sięgnąć po krakersy z małą ilością soli i cukru, moja ręka zwinnie i nieracjonalnie chwyciła tanio wyglądające pudełeczko. Przechyliłam je, odwróciłam. W środku marmoladowy blok. Ogromna ilość cukru. Niezdrowe i kuszące. Kuszące dzieciństwem.

Read more