Anna Kłosowska czyta swoje KWARTYNY: “Sikorka”
Anna Kłosowska czyta swoje KWARTYNY: “Czasem”
Anna Kłosowska czyta swoje KWARTYNY: “Loteria”
Anna Kłosowska: kwartyny
Anna Kłosowska, Opowiadania z obecnej normalności…Ziarnko do ziarnka
Co ja bym zrobiła? Zastanawiałam się nad tym trzymając w ręku niewielką, błękitno zieloną karteczkę ozdobioną girlandą różowych i czerwonych stylizowanych kwiatków. Na kopercie moje imię: Anna
W środku moje prawo jazdy.
Hello, Anna,
Chodziłam dziś po plaży i znalazłam twój dokument tożsamości.
Mam nadzieje, że wszystko w porządku, byłoby dość trudno, w obecnych czasach, otrzymać nowy.
I nic więcej.
Nigdy nie zabieram prawa jazdy nad ocean. Zostaje grzecznie w samochodzie razem z telefonem w wyszydełkowanym przeze mnie, pomarańczowym futerale. Ale tym razem chciałam zrobić zdjęcia wzburzonych fal, tego żywiołu, wyciszającego się po kolejnym sztormie, który nas dotknął tylko wiatrem i deszczem, a wyżył się na północno wschodniej Florydzie i Alabamie.
Doskonale pamiętałam, gdzie nad brzegiem stanęłam w czasie mojego krótkiego spaceru, gdzie zrobiłam kilka zdjęć i schowałam telefon. To tam musiało mi wypaść prawo jazdy.
Wróciłam na brzeg już po zmierzchu. Telefonem oświetliłam trzy koralowe skałki, przy których robiłam zdjęcia. Ale przypływ pochłaniał już ten skrawek piasku.
Trzy młode pary Meksykanów poderwały się, kiedy spytałam, czy przypadkiem nie znalazły czegoś…Cała szóstka zaczęła szukać. Wyglądaliśmy jak poszukiwacze skarbów. A może raczej jak jakieś fantazyjne ledowo świecące żuczki!
Szybko zrozumiałam, że moje wysiłki są daremne, utwierdziła mnie w tym burzliwa fala: byłam pewna, że małym plastikowym prostokącikiem bawi się teraz, śmiejąc się z jego znaczenia dla mnie, dla ludzkiej, kruchej istoty, wieczny ocean!
Wróciłam do domu myśląc jak długo zajmie mi otrzymanie nowego dokumentu. Podeszłam do drzwi. W szparze tkwiła zielona koperta. A na niej wypisane moje imię…
Dziwny pierwszy odruch: to niemożliwe! Nie spodziewałam się tego. To się nie zdarza!
A potem: czemu nie mogę podziękować?
Przecież ta Osoba musiała sobie zadać pewien trud! Nie tylko wsiąść do samochodu i włączyć GPS. Mogła mieć co innego do roboty, niekoniecznie odwożenie komuś roztrzepanemu, nieuważnemu, jego prawa jazdy. Do tego ten miły wpis na karteczce…
Nawet gdyby ta Osoba nie miała zamiaru się ujawniać, pewno gdybym była w domu, a nie wyruszyła z powrotem na plażę w celu poszukiwania cennej zguby, poznałabym ją!
A może to była para.
Jedno z nich pochyliło się, bo w promieniach zachodzącego słońca coś zamigotało odblaskiem, podniosło plastikowy prostokącik. Może była cala rozmowa…
„Śpieszymy się do domu, do dzieci, do robienia kolacji, ty do transmisji piłki nożnej! Nie mamy czasu. Co ty robisz? Zostaw to, chyba żartujesz, chyba nie myślisz, żeby to odwozić? To co, że to ważny dokument, jeśli ta kobieta była tak bezsensownie nieodpowiedzialna, to niech poniesie konsekwencje!”.
„No dobrze”, mówi na to druga osoba. „No dobrze, to się może zdarzyć każdemu. Pamiętasz,
jak zgubiłem portfel? Pamiętasz?”.
„Oczywiście! Wypadł ci z tylnej kieszeni. Kto nosi portfel w płytkiej tylnej kieszeni. A ja tyle razy przecież mówiłam, ale tobie można mówić!”.
„A czy pamiętasz, czy pamiętasz, co się potem stało? Bo ja tak, pamiętam doskonale, że pojechaliśmy do domu, ty cały czas bębniłaś o tym jak to ‘tyle razy mówiłaś’. I że trzeba zastrzec karty kredytowe i konto…A potem był telefon. I miły głos powiedział, że znalazł mój portfel, nie chce żadnej nagrody, ale prosi, żeby po zgubę przyjechać, bo ma maleńkie dziecko…”
„Och, jasne, że pamiętam. No cóż miałeś szczęście, jak to ty! Ty zawsze jak w czepku urodzony. Gdybym ja coś zgubiła, nikt by nie zadzwonił, że znalazł!”.
Na to on: „no właśnie, a ja myślę, że pójdziemy teraz do samochodu, że włączę GPS, i zobacz, to jest blisko nas. Kilka mil. Odwieziemy, jak myślisz? Taki rodzaj odwdzięczenia się za to, co mnie spotkało! A może i taki plusik na przyszłość, jak ty coś zgubisz?”.
Albo było jeszcze inaczej.
Ta Osoba szła na spacer prawie pustą plażą, tak jak ja. Wdychała energię wzburzonego oceanu. Jak ja. Spoglądała na młodych chłopców na kolorowych deskach niknących pod falami i wynurzających się z nich. Jak ja. Uśmiechała się do swoich nigdy porządnie niepoukładanych myśli. Jak ja. Szukała muszli, które ocean lubi na naszą uciechę wypluwać, kiedy jest w pohuraganowym humorze. A potem ta Osoba znalazła prawo jazdy. Może nawet pomyślała: to musiała być ta kobieta, która szła daleko z przodu, w kremowej, rozwianej koszuli i rozkładała ramiona jak na przyjęcie energii wiatru i oceanu, ale teraz zniknęła.
Ta Osoba spojrzała na moje prawo jazdy. Te rzeczy się zdarzają, pomyślała, czasem człowiek coś gubi. Czasem inny to znajduje. Czasem znajduje zgubę ktoś, kto uważa, że ważne jest zrobić coś normalnego. Coś co przypomni o względności wszystkiego, o priorytetach, o byciu uczynnym, o byciu człowiekiem. Może pomyślała, jak bardzo zmieni życie tej kobiety z małego zdjęcia, kiedy wsiądzie w samochód, włączy GPS i odwiezie jej do domu zgubę. Ile ułatwi robiąc to.
Na Fejsie zamieściłam podziękowanie. Pomyślałam, że nawet jeśli ta Osoba nie chce się ujawnić, to ja powinnam docenić to, że Jej się chciało.
Jedna z odpowiedzi, jakie otrzymałam, od mojej koleżanki, z którą przez długie lata pracowałam, brzmiała mniej więcej tak;
„są dobrzy ludzie na tym świecie, ale ważne jest też, że są ci, co dobroć innych uznają i doceniają!”
Nie dlatego napisałam na Fejsie, nie dlatego piszę to krótkie opowiadanie. Cieszę się, że są ludzie NORMALNI, którzy uważają, że nie zmienią świata, bo są zbyt skromni, nie mają żadnego przełożenia, są po prostu zwykłymi ludźmi. Ale zmieniają go małymi uczynkami, małymi kroczkami, gestami, zmieniają na tyle, na ile mogą.
Ziarnko do ziarnka!
Anna Kłosowska: Opowiadanie z poprzedniej normalności…Ulatujące anioły
Udział aniołów, część aniołów, a może „udział” w sensie tego, co się aniołom należy? Tak myślałam, kiedy parkowałam na małym placyku. Po lewej stronie miałam kościół o romańskim portalu. A przed sobą, nad niską, niewielką witryną ten intrygujący napis: „La part des Anges”, który usiłowałam sobie jakoś sensownie przetłumaczyć na polski. Pod spodem: „Salon du thé”. To też intrygujące, bo jesteśmy we Francji!
Z Angoulême do Cognac jedzie się departamentalną drogą 141 czterdzieści kilka minut. Ale nie przemarketingowane i przeturystycznione Cognac było celem mojej wycieczki, a maleńkie czteroipółtysięczne miasteczko w pół drogi. Jarnac.
Jarnac, w samym centrum koniakowego regionu Charente. Jarnac, miejsce pochodzenia koniaku Delamain, któremu przeznaczyłam pewną rolę w mojej kolejnej książce…Choć moja wycieczka wprowadziła mnie w inne tematy i odniesienia. Jak zawsze!
Oto miałam przed sobą pierwsze kuszenie Jarnac: romański kościół z charakterystycznym, ale bardzo ascetycznym portalem. Portalem pozbawionym ozdób, drobiazgowo rzeźbionych postaci, motywów roślinnych. Ten kościół należał kiedyś do Benedyktynów. Był nie raz palony, odbudowywany, rujnowany, przywracany do życia. Historia tego regionu. Historia tego kościoła, historia wina, koniaku. Historia w ogóle.
Drugie kuszenie to ta patiseria, piekarnia i miejsce wyrobu czekoladek: trzy w jednym! Ta „Część Aniołów”. Cokolwiek to znaczyło. I to było nie tylko kuszenie zapachem świeżego ciasta, bagietek i chleba, ale i chęć dowiedzenia się, skąd ta nazwa!
Za ladą brunetka w bardzo białym fartuszku z ogromnymi kieszeniami zdobnymi w falbanki. Rozejrzałam się. Moje oko przykuły nie croissants, nie drożdżowe brioszki, a białe trójkąty. Bezy?
„Benedyktynki” odpowiedziała kobieta. Wskazała na prawo, w kierunku kościoła. „Od koloru mnisich szat i kształtu rękawa, rozszerzanego rękawa”, powiedziała czyniąc gest ręką. „Reszta – uśmiechnęła się – to ulotna tajemnica aniołów!”, I potem, już bardzo informatywnie: „to rodzaj nugatu. Mnóstwo migdałów. Jeszcze ciepłe!”.
Poprosiłam o taki jeden kremowobiały trójkącik. I o herbatę.
Przyznaję, że zrobiłam to ostatnie z pewną rezerwą, no ale skoro na zewnątrz jest napis „salon herbaty”, to Liptona w torebce pewno mają! A i to dobrze, bo to przecież Francja i maleńkie miasteczko.
Kobieta sięgnęła po wielkie drewniane pudło. Otworzyłam szeroko oczy: „Betjeman & Barton”. Już Dilmah wprowadziłby mnie we wzlotowy herbaciany humor…a tu taka firma!
„Mamy trochę turystów zza Kanału”. Zabrzmiało to prawie jak usprawiedliwienie!
„Benedyktyński” nugat był chrupki z zewnątrz, miękki w środku. Ciepły. „Mąż dopiero co zrobił, dlatego poleciłam”. Chrupałam, a pani, którą wzięłam za ekspedientkę, a która była żoną właściciela, opowiadała mi o gryczanych bagietkach, o tartach na Trzech Króli i czekoladkach z pistacjowym nadzieniem. Wskazała też na półkę z koniakami Domu Delamain. Stały skromnie, ale widocznie. „Tu jest ta część aniołów”, uśmiechnęła się figlarnie. Skorzystałam z oferty, ale później…Na razie spróbowałam pistacjowych trufli. Wyrób własny.
Może rzeczywiście aniołowie maczają w tym palcem, pomyślałam. Trufla z grenache, jakiś moment malinowego zapachu, leciutka słoność. Doskonała!
Patiseria „La Part des Anges” mieści się przy ulicy Jacques et Robert Delamain. Idąc nią w dół wśród kamiennych domów o zaryglowanych, pozamykanych albo tylko lekko uchylonych okiennicach, w kilka minut dotarłam do Maison Delamain. Siedziby koniaku Delamain. Domiszcza-pałacyku z piwnicami z XIII wieku.
Dom Delamain nie produkuje napitków V.S. very special, ani V.S.O.P. very special superior old pale, ale X.O. extra old, leżakowany przez co najmniej dziesięć lat. Grona z regionu grande champagne, najlepsze z możliwych w koniakowym świecie.
Małe Jarnac jest siedzibą wielkich i mniejszych wytwórni koniaku. Najbardziej znane to Courvoisier, Delamain i Thomas Hine & Co. Ale jest jeszcze multum średnich, mniejszych i małych producentów. Ich siedziby znajdują się w starej części miasteczka i trochę dalej, tam, gdzie budować można wyżej, więcej i swobodniej. Niemniej to te stare siedziby mają urok dla koniakowych turystów, wielbicieli trunku, który powstał trochę z przypadku, w wyniku perturbacji historycznych i niedogodności transportowania wina z tego regionu Francji do innych części Europy.
Bo winem stała ta okolica od wieków. Wina wymagały dobrze zorganizowanego, szybkiego dostarczania, a to w czasach wrzenia, wojny, niepokoju było niemożliwe, więc aż za często zdarzało się, że do punktu docelowego docierał ocet!
To podwójna destylacja przerodziła delikatny produkt w trwały i…dużo bardziej opłacalny. W koniak! Koniak, choć jest typem brandy, różni się od innych z zasadniczy sposób: jest wytwarzany nie z ziarna, lecz z winogron!
*
Patrzyłam pod światło na czysty bursztyn w kryształowym tulipanowym kieliszku. Fascynujący kolorem o złotawych refleksach, obiecujący gęstość smaku. Smak Jarnac. Pale & Dry X.O. Smak koniaku domu Delamain, smak podroży…smak ulatujących aniołów.
Nazwa patiserii nie oznaczała tego, czego się domyślałam. Sprawdziłam to dopiero później, po powrocie do Stanów. „Udział aniołów” to wyrażenie. Wcale nie duchowe, nie przenoszące w mistykę, a bardzo osadzone w rzeczywistości brandy, koniaku. Oznacza ilość alkoholu, jaka ulatnia się, uchodzi z beczki, w czasie leżakowania. „Ucieka” on na zewnątrz, ulatuje gdzieś w górę, ku niebu. No w każdym razie w tym kierunku! Żywi też pewnego mikroskopijnego grzyba, który osadza się czerniejącą warstwą na ścianach miejsc w których koniak dojrzewa. Kiedyś te ciemne ściany zdradzały pokątnych producentów brandy!
Wszystko przyziemne, przykro mi, tak się porobiło. Ale można nadać temu ulatywaniu alkoholu jakiś aspekt metafizyczny. Otóż to co ulatuje, ta „danina dla aniołów”, sprawia, że koniak nabiera aromatu, gęstnieje.
Smakując mój czułam nutkę wanilii, może nawet lukrecji. Dobrze, że przywiozłam go z Jarnac, z piekarni pod ulatującymi aniołami. Rozchodzi się po moim podniebieniu smakiem i zapachem czasu przeszłej normalności…
Anna Kłosowska, Opowiadanie z obecnej normalności…KANAPA
Jedni wzlatują na kajtach w karkołomnych ewolucjach ponad rozszalałymi falami. Inni płyną niebem pod czaszą spadochronu krzycząc z radości i podniecenia. Są też tacy, co wdrapują się gdzieś wysoko, gdzie coraz mniej tlenu. Inni, też ciekawscy, ale inaczej, w bezpiecznej pozycji siedzącej szukają świetnego dealu na „thred up” i prawie w nirwanie przyciskają guzik “buy”, bo znaleźli odlotowy ciuch na ASTR the Label za $3.99!
Anna Kłosowska: kwartyny
Anna Kłosowska, Opowiadanie z poprzedniej normalności…Konfluencja
Och ten Photo Google ze swoim podtykaniem wspomnień!
Nie pierwszy raz sztuczna inteligencja wdarła się w moje życie, ale tym razem wybaczalnie, bo smacznym obrazkiem sprzed roku. Z lyońskich hal. I gdyby nie to zdjęcie kandyzowanych owoców i ciastek z musem czekoladowym i nie wiem czym – pysznym – jeszcze, opędziłabym się od Google’a, warknęła na jego wścibskość i poszła dalej w swoją codzienność. Ale skrawki kolorów z przedpandemicznych czasów, kiedy świat stał na zawsze, wydawało się i w sposób oczywisty, otworem, były zbyt powabne, żeby się w nie na chwilę nie zanurzyć…
Read more