Szczek Niuni nabrał proszalnego tonu. Chciałam dokończyć zdanie, ale w końcu wstałam od biurka i wyszłam na taras. Właściwie to nie taras a tarasowa przestrzeń, nad którą, na stalowym szkielecie napięta jest moskitiera. Lanai. Tak powinnam była napisać. Nazwa pochodzi z Hawajów (jedna z wysp ma właśnie taką wdzięczną i dźwięczną nazwę).
Baniany: majestatyczne, magiczne, pobudzające wyobraźnię figowce. Te z mojego zdjęcia złocą się, jaśnieją we wschodzącym słońcu, sycą się nim. Potężne, rozłożyste, opierają się szalonym porywom huraganowego wiatru.
Józef Chełmoński to przede wszystkim wnikliwy
obserwator intuicyjnie dokonujący wyboru tematu. Na wystawie w Warszawie
pomieszczono wszystko co trzy wielkie muzea narodowe, warszawskie, krakowskie i
poznańskie, mają do zaofiarowania.
Lubię emocjonalność Chełmońskiego, nie utożsamiam go
z żadną szkołą, stylem. Jest poza szufladkami. Jest obserwatorem, obserwatorem
nie biernym a niezwykle zaangażowanym. Jego „Oberek” furczy sutymi spódnicami,
jego roztętnione konie na wiejskich targach mają temperament folblutów, jego
kosynierzy modlący się przed bitwą pod Racławicami chwytają za serce
intensywnością przekazu…
Przed budynkiem stacyjki Wolbórka wisi „Rozkład
jazdy pociągów osobowych na drodze żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej od dnia 15
września 1850 roku”. Tory nigdzie nie prowadzą, mają tylko stwarzać odpowiedni
kontekst dla niewielkiego budynku utrzymanego w stylu uzdrowiskowym, coś w
charakterze świdermajeru, tyle, że tu powinien się nazywać „pilicamajer”, bo
jesteśmy nie nad Świdrem, a w Skansenie Rzeki Pilicy, w Tomaszowie Mazowieckim,
a owa Wolbórka, nazwa stacji, pochodzi od nazwy dopływu.
https://morikami.org/current-exhibitions/ Tekst i foto Anna Kłosowska
Do Morikami, japońskich ogrodów i muzeum w Delray
Beach wpadam po drodze. Bywa jednak, że przyjeżdżam specjalnie, żeby się z kimś
napić herbaty sencha, która ponoć jest skarbnicą antyoksydantów, a nawet jeśli
nie jest to z pewnością dobrze mnie nastraja. A czasem, żeby usiąść na ławeczce
w kamiennym ogrodzie (to wolę robić sama), przejść zygzakowatą ścieżką (po
zygzaku nie przechodzą złe duchy, gubią się!) do kładki nad strumykiem, w
którym pławią się syte, leniwe, czerwonozłote koi (przenośnia przeciętności, bo
nie dążą do niczego, po prostu są!).
Wszystkie te elementy są częścią kultury mało mi
znanej, wręcz owianej woalem miłej tajemnicy, której odkrywać do końca ani nie
chcę, ani nie muszę, a bliskiej spokojem, poszukiwaniem równowagi. Nie tej
idealnej, tej na co dzień.
W sali wystawowej ekspozycja z okazji Dnia Dziecka. Japońskiego
dnia dziecka, które to święto praktycznie stało się w przeszłości z czasem (jakoś
tak) Dniem Chłopca, zanim nareszcie w 1948 roku nie wróciło do formuły
obejmującej również dziewczynki!
Do Morikami, https://morikami.org/ japońskiego
muzeum i ogrodów w Delray Beach wiodą mnie wszystkie florydzkie drogi…A także kolorowe
nici tęsknej wyobraźni, kiedy jestem po drugiej stronie Atlantyku…
Maeda Asagi „Joy” Srebro, zloto, mleczny bursztyn,
emalia na srebrze i białe szafiry, przeczytałam obok niezwykłej
kreacji złożonej ze spiętych ze sobą części tworzących naszyjnik nietypowych rozmiarów.
Miałam wrażenie, że te elementy można zamienić, przestawić, cos dodać albo ująć
gdyby na przykład w życiu zaszły jakieś znaczące zmiany…
Fot. i tekst Anna Kłosowska Largo da Porta de Moura, Evora, Portugalia
Siedziałam na jednym z tych obracających się wokół
własnej osi drewnianych leżaków, które wprawiają zmęczonego dreptaniem po mieście
turystę w stan błogiego odprężenia. Plac „u wrót Maurów” (Largo da Porta de
Moura).
Zawiesiłam na bugenwilli przed kuchennym oknem kilka
bombek. Pokłuła mnie oczywiście, mimo moich grubych rękawic. Tylko iguany nie boją
się jej kolców i sprytnie przeskakują na cienkie gałązki, żeby podjadać młode pędy
wraz z amarantowymi kwiatami.