Zjechaliśmy z drogi na Nitrę niechcący, gdzieś na rozwidleniu. – Zawracam. Zboczyliśmy. Nie wiem jak to się stało! Zagadaliśmy się! Rozmawialiśmy
z Przyjacielem o bliskości i granicach. Bliskości w kilometrach w tej części
Europy. Mieliśmy około stu kilometrów do naszego celu – Nitry, w Słowacji.
Stanęliśmy po drodze w ciekawym miasteczku, u stóp jednego z zamków obronnych
wzdłuż Dunaju.
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Listonosz znad Jeziora Nezyderskiego”
Kiedy
weszliśmy do winoteki w Podersdorf, przy ladzie stał mężczyzna w kaszkiecie.
Odwrócił się w naszym kierunku, pozdrowił rozpowszechnionym w południowym
obszarze języka niemieckiego Grüss Gott,
i szybko wyszedł. Na ladzie pusty kieliszek.
Młoda
szatynka o jasnych oczach podała nam listę win. Zagłębiliśmy się w nią.
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Wyjątkowe, jak ta chwila”
Do
platformy widokowej podchodzi się stromą, wąską szutrową drogą wśród
malowniczych domków otoczonych jesiennymi kwiatami i jabłoniami ciężkimi
czerwienią. Stokami spływają niewielkie winnice. Ze wzgórza widać Austrię i
Węgry.
Po
austriackiej stronie południowy Burgenland, najbardziej wysunięta na wschód
część kraju. Rozległe parki przyrody, szachownica pól i winnic, dolina
niewielkiej rzeczki.
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Ciasto z suszonych gron aszú”
To nie był specjalny
efekt. Sztuczny kominek wydawał syki i trzaski mające naśladować prawdziwy, ale
co chwila gasł i ponownie się ożywiał.
Do Tokaju
przyjechaliśmy z Przyjacielem późnym popołudniem. Tak żeby wrzucić rzeczy do
mieszkania, które wynajęłam, odświeżyć się po kilkugodzinnej podróży samochodem
przez słowacką część terenów uprawy win tokajskich, i wyjść na miasto, a raczej
do miasteczka. Tokaj ma niewiele ponad cztery tysiące mieszkańców. Niemniej
jest stolicą regionu znanego od co najmniej XI wieku ze słodkiego wina nie
mającego sobie równych.
Pakowanie jest
dokonywaniem wyboru. Niezależnie od tego czy wyjeżdża się na trochę, na
chwilkę, na moment, czy na zawsze. Bagaż to ważna rzecz. W każdym momencie życia.
Wiele razy pakowałam się szybko, w stresie, niemożności zdążenia. Nie tym razem. Tym razem odczuwałam ogromny komfort, wręcz przyjemność. Wyjeżdżaliśmy z Przyjacielem na wycieczkę. Samochodem. Pakowałam się z przerwami na telefony, herbatę i przemyślenia ogólne, niekoniecznie bezpośrednio związane z wyjazdem, a Przyjaciel pojechał odebrać z przeglądu samochód. Samochód jest od wielu, wielu, wielu lat oswojony z Przyjacielem i w związku z tym ma swoje prawa. Na przykład lubi płatać figle. Więc, żeby tego uniknąć, żeby przejąć kontrolę, Przyjaciel udał się do warsztatu za miastem, gdzie króluje pan Jan Złota Rączka. Gdyby nie on nie byłoby czym jechać. Jemu zawdzięczamy, że mający swoje lata, ikonowy, bardzo granatowy Jeep Liberty powiózł nas szlakiem tokaju.
Patrzyłam przez ramię
małego chłopca, może dziesięcioletniego. Na prostokątnej karteczce w
jasnoniebieskim kolorze powoli pisał:
„Najukochańsza Babciu,
Bardzo Cię nam
wszystkim brakuje. Chcę żebyś wiedziała, że nigdy o Tobie nie zapomnimy.
Kochamy Cię i będziemy kochać zawsze. Proszę Cię, dbaj o siebie tam gdzie teraz
jesteś!”
Chłopczyk podał kartkę
mamie. Przeczytała, uśmiechnęła się.
Kamosu Sakai urodził
się w dobrym czasie. W Japonii wszystko się zmieniało. Od kilku lat. Od czasu
cesarza reformatora, cesarza, który zakończył długi okres izolacji kraju. Nastąpiła
era Meiji.
Ta zmiana, jak to
zmiana postanowiona przez władcę absolutnego, była gwałtowna, była rodzajem
rewolucji, choć to słowo całkowicie nie przystaje do systemu politycznego
Japonii. Cesarz postanowił otworzyć swoje państwo na kulturę, politykę, sposób myślenia
Zachodu. Tego nigdy i nigdzie nie udaje się dokonać poprzez pstryknięcie
palcami, nawet jeśli są to palce imperatora, wszechwładcy.
Trzy psy wybiegły w
szalonym pędzie na biały piasek. Psy umieją się śmiać. Te wypisane miały na mordkach
wielkie zadowolenie. Psie zadowolenie z psiego szaleństwa.
Trzy labradory o różnych
odcieniach beżu: jasno żółty, jasno kawowy i prawie biały.
Były jeszcze dość
daleko, kiedy Przyjaciel zdecydowanym ruchem uniósł Niunię i objął obiema rękami.
Miałam przed sobą
Rzym. Panoramę miasta z pierwszego wieku naszej ery. Stałam na wzgórzu i przyglądałam
się własnej wyobraźni.
Więc tak to było? Tak
wyglądało?
Nie, nie chodziło mi
o sam widok, który rozpościerał się przede mną, a o fakt, że to było ogromne
płótno stworzone w celu, o którym dotychczas miałam skromne bardzo pojęcie.