Ogromne
rozczarowanie! Zawsze uważałam, że Wielki Alchemik co to diabłu duszę zaprzedał,
ale zręczne się potem wywinął z czarcich objęć w karczmie co „Rzym” się nazywa,
przebywa na rogalu Księżycu, gdzie kołysząc nogą (nie wiem jak to możliwe w pełni,
ale mniejsza o to) spogląda na nasz nieco zawirowany świat.
Natalię
z Tarnowskich rodzina uważała za uzdolnioną artystycznie. Nikt nie sprzeciwiał
się rozwojowi jej talentu, oczywiście na odpowiadającym jej statusowi poziomie.
Pochodziła z majętnej ziemiańskiej rodziny. To dawało jej swobodę, ale zakreślało
jednocześnie granice artystycznej eksploracji.
Zdjęcie zrobiono w Krakowie przed 1882 rokiem. Oto pionierki, wtedy tak nienazwane. Młode, zdolne kobiety mające ambicje artystyczne. Tyle, że kobiety do końca XIX wieku studiować w szkołach kształcących malarzy, rzeźbiarzy, nie mogły. Nie miały prawa. Te ze zdjęcia to uczennice „Wyższych Kursów dla Kobiet” dra Adriana Baranieckiego, które nie dawały formalnego wykształcenia. Wśród nich po lewej Antonina Rożniatowska. W rękach trzyma dłuto i podbijak. Zdecydowanie na twarzy. Wygląda na tym zdjęciu prowokacyjnie. Jak na tamte czasy. Kobiety nie imały się rzeźbiarstwa. Zupełnie dobrze uchodziło być malarką, no nie zawodową, nie w celu zarabiania pieniędzy, mienia własnych funduszy, ale tak dla i wśród rodziny, i znajomych. Rzeźbienie? To trud, pot i pył. Nie dla panienek z dobrych domów!
Wędrowałam schodami w górę
podążając za moim przewodnikiem na szczyt wieży. Widok stąd sielski, rzewny. Fantazja
na tematy polskie. Tyle, że nie Chopina, a Pani Natury.
Z otworu w murze wyleciała
pustułka, najmniejszy z sokołów. Wzbiła się wysoko. Nie ma ich dużo w Polsce,
ale Liw sobie upodobały. Mój przewodnik, weterynarz z zawodu, wielbiciel
Mazowsza i jego historii, zwrócił mi uwagę na tego niewielkiego ptaka
drapieżnika. Mój wzrok podążał za pustułką. Wibrowała rdzawym brązem na tle
przedwieczornego, spowitego w szary błękit nieba.
Płótno Vermeera „Pani i służąca” do którego nawiązuje moja kwartyna, widziałam kilka razy w Nowym Jorku. Pozowała do niego żona artysty, Catherine. To co na obrazie jest zacnym bogactwem osadzonego z stabilności kupiectwa: mantyla obramowana gronostajem, kolczyk z perłą, to w rzeczywistości podróbka z królika i szkło. Tę sztuczną perłę podniósł Vermeer do rangi świetności najdroższego klejnotu. Namalował ją podobno dwoma pociągnięciami pędzla. Pytałam znajomych malarzy. Usłyszałam zdecydowanie „nie”. To niemożliwe. Owszem można uzyskać szybkim dotknięciem błysk, podkreślenie detalu, ale nie głębię, strukturę…
Wymowa każdego obrazu
Vermeera zawiera się w spokoju, równowadze i jasności. To mnie fascynuje przy
każdym zetknięciu z jego nielicznymi pracami rozrzuconymi po Europie i USA.
Słabo mi się spało w
czasie lotu z Miami do Warszawy. Rozmawiałam z miłą sąsiadką. To jedno. I jak
zawsze myślałam, może nawet w półśnie, drzemiąc, o tym co by mi się tam marzyło
robić.
Za każdym razem mam jakąś
wizję tego co bym chciała. Co zresztą prawie nigdy spełnić się nie może, bo
jest rodzajem projekcji marzeń. A jadę z wieloma projektami, projekcikami. Tym
razem priorytetem, takim początkowym, miało być wydanie tomiku moich czterowierszy
pisanych na Florydzie i w czasie godzin nad Atlantykiem powstawała jego makieta.
Wiele razy spędzam niewymownie
długie godziny w samolocie przemieszczającym mnie z jednego kontynentu na
drugi. Te nocne loty z Nowego Jorku czy Miami do Europy są pożywką dla historyjek,
opowiadanek, dają asumpt do przemyśleń…Wiele razy rozmawiam z ludźmi, których
nie znam, najprawdopodobniej nigdy więcej nie zobaczę, na tematy bardzo
osobiste.
Wiedźmin na wielkiej huraganowej
miotle nas potraktował szorstko, wyżył się na prawdę na części zachodniego
wybrzeża Florydy. Wtedy, we wrześniu 2022 roku udało się nam. Przygotowywaliśmy
się oczywiście solidnie, a niektórzy z moich sąsiadów jęli się nawet
niezwykłych metod odstraszania żywiołu. Na przykład wypisywali na kartonach,
drzwiach garażu: „Go away Ian”. Niektórzy nie cofali się przed dodaniem określeń
mocniejszych, wchodzących w zakres inwektyw. Osobiście, mimo że zwrócono mi niedawno
uwagę w jednym z wydawnictw, że teraz się „tych słów używa”, wolę nie. Może chcę
być po prostu oryginalna na tle powszechnie dostępnej wulgarności i łatwości z jaką
wślizguje się w naszą mowę i sposób myślenia…
Anna Kłosowska Opowiadania “Obronić przedrzeźniacza”
Jest lubiany i obrano
go ptakiem Florydy. Niepozorny a wszechobecny. Niewielki, szary. Trochę czerni
i biel w podbiciu skrzydeł. Należy do rzędu wróblowatych.
Anna Kłosowska Opowiadania “Bufotoksyczna konewka”
Na zewnątrz urocza
wiosenna bryza, jakieś dwadzieścia kilka niewilgotnych stopni. „Podleję
roślinki w doniczkach”, pomyślałam i z tym nastawieniem oraz ulgą z powodu ogólnie
ogarniętego, kolejnego zresztą, tekstu dla Em, wyszłam na patio.
Potrząsnęłam lekko konewką.
Niedużo wody, ale starczy. Podeszłam do pierwszej doniczki z alokazją amazońską.
Nie bardzo mi się udawała, póki nie zrozumiałam, że lubi mieć towarzystwo. Wybrałam
jej fioletowo srebrne trzykrotki i rodzaj mchu o delikatnej, seledynowej
zieleni. Zaakceptowała i rośnie wielkimi pożyłkowanymi liśćmi. Pod słońce
przyjmuje na siebie fiolety. Ozdobna, ale kapryśna w prowadzeniu.
Przechyliłam konewkę delikatnie.
Szyjka nagle przeważyła w dół.