Anna Kłosowska: “Moja noc z Irmą”. Odcinek 2
Anna Kłosowska: “Moja noc z Irmą”. Odcinek 1
Anna Kłosowska: Spotkania
Stanisław Górka czyta opowiadanie “Gęsia miłość po grób”
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Gęsia miłość po grób”
Przede mną drogą wzdłuż osiedli jechało białe Volvo XC40 z nalepką I love my pug na tylnej szybie. Tony, sąsiad. On też poznał mój samochód, choć nie mógł widzieć mojej nalepki I love my chihuahua, i pomachał mi we wstecznym lusterku. Jechaliśmy wolno, zgodnie z ograniczeniem obowiązującym na wewnętrznych, osiedlowych drogach.
Read moreAnna Kłosowska, Opowiadania: “Korale wierności”
Stoisko obsługiwał Amre. Kenijczyk.
– Tak, odpowiedział na moje pytanie, to są wzory batikowe nakładane na korale z kości. Krowich kości. Rodzaj recyklingu. Wiele osób dziwnie reaguje, kiedy dowiaduje się o pochodzeniu tych wyrobów, ale dlaczego? Używamy surowca, który by się zmarnował. Czemu ludzie nadal ubierają się w skóry zwierząt, dobrze, może mniej niż kiedyś, ale jednak, a wzdrygają się przed założeniem na szyję korali z kości krowy, której mięso jedzą? Czemu kość słoniowa uważana jest za szlachetną, a przecież zabija się te mądre zwierzęta tylko dla ich kłów! I do tego, mimo że to kłusownictwo, że to zakazane, nielegalne, ludzie wyroby z kości słoniowej dalej kupują, inaczej nie byłoby tego bezsensownego zabijania!
Read moreAnna Kłosowska, Opowiadania: “Galaktyka złotoustych pereł “
– Wszyscy wystawiający są szczepieni. W związku z tym postanowiliśmy, że nie muszą nosić maseczek. Natomiast – tu jasny głos rudowłosej kobiety w jaskrawo żółtej lekkiej bluzce z falbankami zawisł na długi moment i słychać było tylko szum klimatyzacji. – Natomiast, podjęła, a my czekałyśmy w pewnym napięciu, – natomiast nasi drodzy goście proszeni są o noszenie maseczek cały czas i o niezdejmowanie ich! Dziękuję!
Read moreAnna Kłosowska: kwartyny
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Wenus w nowiu”
Wenus wyglądała jak brylantowy brelok zawieszony tuż pod księżycową broszką.
Czekałam na ten niezwykły spektakl od kilku dni. Śledzę Wenus, kiedy wędruje po południowym niebie. Tego wieczoru była tak blisko niego, pozornie w podległej pozycji, ale na niej, na jej niepowtarzalnie silnym blasku skupiła się moja uwaga.
Przyjaciel składał potem wszystko co się między nami tego wieczora wydarzyło na karb tej pozycji Księżyca i Wenus. Jasne, że to był dobry pretekst, takie przeniesienie odpowiedzialności za przebieg i wynik naszej rozmowy na dwa ciała niebieskie wklejone w szafir nieba.
Oboje świetnie wiemy, że to z reguły nasze ego stwarza kłopoty w relacjach z innymi, nawet bliskimi, podziwianymi, lubianymi osobami. Prowadzi od ciekawej dyskusji, wymiany zdań, do słownej potyczki, sprzeczki, kłótni. Jednym słowem, do konfliktu.
Bo chcemy mieć rację!
Wielkie, długie, wyniszczające wojny toczą się od tysiącleci o to, żeby udowodnić swoją rację, której na ogół nie ma żadna ze stron. W rezultacie o prawo do uzasadnionej pomyłki…
Tego jesiennego wieczoru siedzieliśmy w lanai i patrzyliśmy oboje na Księżyc w nowiu, skromny, delikatny, nabierający siły i Wenus, brylantową kroplę. Towarzyszyło nam hiszpańskie wino bio z gron monastrell uprawianych w regionie Jumilla. Ale ono nie miało specjalnego wpływu na przebieg wydarzeń. Wino w naszym przypadku nastraja pokojowo i optymistycznie, jest pożywką, wyzwala ciekawe, niejednokrotnie zaskakujące myśli. Nie bywa przedmiotem większych sporów nad te dotyczące aromatu, smaku, oceny jakości i zestawu gatunków gron.
I może z powodu Księżyca i Wenus, a może nie, Przyjaciel zaczął rozmowę o tym, jak to nie chciałam pójść na wystawę Anny Bilińskiej, dziewiętnastowiecznej portrecistki, w Muzeum Narodowym w Warszawie. Wystawę przypominającą nieco zapomnianą wielką polską portrecistkę o międzynarodowej niegdyś sławie. Jak to byłam uparta.
To prawda. Bywam uparta. Czasami. Ale nie w tym wypadku.
– Nawet nie chciałaś słuchać, tylko wracałaś do tego, że to nie twoja malarska bajka i że nie! Tu Przyjaciel zrobił energiczny ruch, a ja spojrzałam na kieliszek, który stał w zasięgu jego ramienia. Ale ruch był w fazie końcowej kontrolowany. Kieliszek niewzruszenie stał dalej.
– No dobrze. Przyznaję. Zakleszczyłam się na…
– No właśnie, przerwał mi triumfująco Przyjaciel. – Zakleszczyłaś się na czymś o czym nawet, wybacz, nie miałaś pojęcia. Nie sprawdziłaś najpierw kim była ta wybitna jak na swoje czasy artystka. Polka. Skupiłaś się na emocjonalnym „nie lubię”!
– Możliwe, ale w końcu…
– No właśnie, więc czemu w końcu poszłaś na tę wystawę, spytał. – Przecież wygłosiłaś długi wywód, że nie lubisz realizmu i portretu, upierałaś się…
– Bo świdrowałeś mi dziurę w brzuchu! Tak jak teraz!
– Nie rozumiem twojego uporu. Co ci się w tej biednej Bilińskiej aż tak nie podobało. To raczej taki protest małej dziewczynki, prawda? Przyjaciel cię namawia…A przecież to nie tylko Polka, ale kobieta wśród czeredy mężczyzn! Uparta jak ty, choć w inny sposób. To pozwoliło jej zaistnieć pod swoim nazwiskiem, a nie jak robiło to w tym czasie wiele kobiet, pod męskim pseudonimem.
Nie bardzo wiedziałam, czemu użył przymiotnika „biednej”, bo owszem Bilińska żyła skromnie, jak to artysta, a raczej artystka, dopóki przyjaciółka, odchodząc z tego świata, nie wyposażyła jej na resztę życia.
Czułam narastanie. Czułam, jak się trochę nastroszyłam.
– W końcu poszłam, więc o co chodzi. Czy chcemy rozmawiać patrząc na Księżyc w nowiu i Wenus tuż pod nim, czy idziemy w sprzeczkę?
Chyba podniosłam głos. Przyjaciel uniósł brwi. Następny sygnał: brniemy…
– Masz na myśli kłótnię? No chyba na razie, przynajmniej na razie, po prostu rozmawiamy. I nie zgadzamy się, ale to nie kłótnia!
– Dość jednostronnie rozmawiamy, ale dobrze rozmawiamy, wymieniamy poglądy, opinie, odpowiedziałam. – Gdybyśmy usiłowali dojść do jakiegoś wniosku, może na przykład, że jestem uparciuchem, albo że nie mam prawa sądzić czegokolwiek o malarstwie portretowym XIX wieku, bo się na tym nie znam, gdybyś wytoczył argumenty, dlaczego tak uważasz, a ja użyłabym kontrargumentów, to byśmy dyskutowali. Nie musielibyśmy zresztą dojść do żadnego konkretnego wniosku…
– Byłoby dobrze gdybyśmy kiedykolwiek mogli dojść do wspólnego wniosku, nie mówiąc już o konsensie! Przyjaciel teraz się ewidentnie nakręcał. – Tak, to byłoby idealne. To byłaby dyskusja zakończona całkowitym sukcesem! No, ale oczywiście…
– Mnie, teraz ja przerwałam, żeby nie usłyszeć drugiej części zdania i nie musieć na nią reagować, – mnie wystarczyłby kompromis, to znaczy zaakceptowanie stanowiska, które by nas oboje satysfakcjonowało. Konsens to raczej złoty probierz. Rzadko osiągalny.
„Gorzej”, dodałam w myślach, żeby nie podniecać żaru rozmowy, który mógłby się przeistoczyć w płomień, czyli mówiąc wprost w kłótnię, „gdybyśmy teraz zaczęli przekonywać siebie nawzajem o jedynie słusznym myśleniu. To znaczy ja mam rację, a ty nie. To jest pełny konflikt, sprzeczność interesów, niemożność pogodzenia się”.
Zdecydowanie odchodziliśmy od tematu, od układu planet, a wrastaliśmy w rodzaj sporu. Sporu bez tematu. Wrastaliśmy w lekkie, na razie, zacietrzewienie.
Na chwilę wycofałam się. Wenus patrzyła na mnie. Pewna siebie. Fascynująca. Uparta?
Jak autoportret Anny Bilińskiej na wystawie w Muzeum Narodowym. Pełne zaskoczenie. Tak, pomyślałam wtedy, Przyjaciel miał rację. Dobrze, że poszłam, dobrze, że obejrzałam, że zrozumiałam, dzięki niemu, jak niezwykła na swoje czasy była to kobieta. Niezależna, świadoma swego celu i do niego dążąca. Uparta na swój sposób. Na dobry sposób.
– Mnie już nie chodzi o tę biedną malarkę!
Drugi raz „biedna”. Nie wiem, czy to miało przydać argumentacji racji?
– Ale o to jak się zaparłaś nie mając żadnej wiedzy w tym temacie. Zresztą robisz to często.
Uogólnienia nigdy nie prowadzą do czegoś dobrego, więc odwróciłam się do Przyjaciela.
– Nie twórz z jednej sytuacji stereotypu! Powiedziałam ci, że jestem wdzięczna za to, że mnie przekonałeś, ale nie bardzo rozumiem po co dalej wałkujemy tę „biedną Bilińską”! I wiem – uniosłam rękę w geście obrony przed jego słowami – i wiem, że podniosłam głos!
Kłótnia.
Jest czymś powszechnym i normalnym, jest częścią życia w społeczności, jest nieuchronna. I nie zależy od układu planet, a od gwiazdozbioru naszych emocji, od naszego podejścia do przedmiotu, który ją wywołał. Czasem od zupełnie innej przyczyny. Czasem staje się pretekstem. Czasem wentylem bezpieczeństwa. Jeśli już nie umiemy, nie możemy jej uniknąć, to postarajmy się nie zgubić, nie zatracić, nie zatrzeć w wyniku kłótni tego co istotne i co ma ją przetrwać. Pamiętajmy, że można przez ten etap przejść, choć nie zawsze można go obejść. I to „po kłótni” jest najtrudniejsze…To podjęcie relacji, znajomości, związku.
Tego wieczora padło między nami wiele słów. O wiele za dużo. Przyjaciel wyszedł. Wino małymi łyczkami piłam sama.
Patrzyłam na Wenus. Powoli pochłaniały ją ciemniejące, kłębiące się chmury. „Idealna przenośnia dla tego co stało się właśnie między nami”, pomyślałam. Wkrótce zniknął i Księżyc. Pozostał blask, taki rodzaj przypomnienia obecności. „To mógł być miły wieczór”, westchnęłam wewnętrznie. Na szczęście konflikt to zjawisko przejściowe, a przyjaźń jest na życie. Przyjaźń nie może…
Przyjaźń nie może rozsypać się okruszkami po życiu
Nie może odwrócić się na pięcie i zniknąć
Nie może nie wiedzieć, gdzie pas ratunkowy
A może…a może niekochana przyjaźń może?
Uśmiechnęłam się do siebie. „Niekochana przyjaźń”. Sama to kiedyś napisałam. Po jakimś nieporozumieniu. Ale nasza przyjaźń trwa. I jest kochana przez nas oboje. Nawet wtedy, kiedy niepomyślnie ułożą się gwiazdy!