Anna Kłosowska, Opowiadania: “Burza prawnie chroniona”
Gdzieś między końcem
września a połową października pojawia się w regionach winnych Austrii i Słowacji
burza. Pojawia się nie tylko tam, ale tam jej osobiście doświadczyłam. Swoista
burza, bez piorunów, bez czarnych chmur. Burza wyczekiwana przez jej
wielbicieli.
Zjechaliśmy z drogi na Nitrę niechcący, gdzieś na rozwidleniu. – Zawracam. Zboczyliśmy. Nie wiem jak to się stało! Zagadaliśmy się! Rozmawialiśmy
z Przyjacielem o bliskości i granicach. Bliskości w kilometrach w tej części
Europy. Mieliśmy około stu kilometrów do naszego celu – Nitry, w Słowacji.
Stanęliśmy po drodze w ciekawym miasteczku, u stóp jednego z zamków obronnych
wzdłuż Dunaju.
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Listonosz znad Jeziora Nezyderskiego”
Kiedy
weszliśmy do winoteki w Podersdorf, przy ladzie stał mężczyzna w kaszkiecie.
Odwrócił się w naszym kierunku, pozdrowił rozpowszechnionym w południowym
obszarze języka niemieckiego Grüss Gott,
i szybko wyszedł. Na ladzie pusty kieliszek.
Młoda
szatynka o jasnych oczach podała nam listę win. Zagłębiliśmy się w nią.
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Wyjątkowe, jak ta chwila”
Do
platformy widokowej podchodzi się stromą, wąską szutrową drogą wśród
malowniczych domków otoczonych jesiennymi kwiatami i jabłoniami ciężkimi
czerwienią. Stokami spływają niewielkie winnice. Ze wzgórza widać Austrię i
Węgry.
Po
austriackiej stronie południowy Burgenland, najbardziej wysunięta na wschód
część kraju. Rozległe parki przyrody, szachownica pól i winnic, dolina
niewielkiej rzeczki.
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Ciasto z suszonych gron aszú”
To nie był specjalny
efekt. Sztuczny kominek wydawał syki i trzaski mające naśladować prawdziwy, ale
co chwila gasł i ponownie się ożywiał.
Do Tokaju
przyjechaliśmy z Przyjacielem późnym popołudniem. Tak żeby wrzucić rzeczy do
mieszkania, które wynajęłam, odświeżyć się po kilkugodzinnej podróży samochodem
przez słowacką część terenów uprawy win tokajskich, i wyjść na miasto, a raczej
do miasteczka. Tokaj ma niewiele ponad cztery tysiące mieszkańców. Niemniej
jest stolicą regionu znanego od co najmniej XI wieku ze słodkiego wina nie
mającego sobie równych.
Pakowanie jest
dokonywaniem wyboru. Niezależnie od tego czy wyjeżdża się na trochę, na
chwilkę, na moment, czy na zawsze. Bagaż to ważna rzecz. W każdym momencie życia.
Wiele razy pakowałam się szybko, w stresie, niemożności zdążenia. Nie tym razem. Tym razem odczuwałam ogromny komfort, wręcz przyjemność. Wyjeżdżaliśmy z Przyjacielem na wycieczkę. Samochodem. Pakowałam się z przerwami na telefony, herbatę i przemyślenia ogólne, niekoniecznie bezpośrednio związane z wyjazdem, a Przyjaciel pojechał odebrać z przeglądu samochód. Samochód jest od wielu, wielu, wielu lat oswojony z Przyjacielem i w związku z tym ma swoje prawa. Na przykład lubi płatać figle. Więc, żeby tego uniknąć, żeby przejąć kontrolę, Przyjaciel udał się do warsztatu za miastem, gdzie króluje pan Jan Złota Rączka. Gdyby nie on nie byłoby czym jechać. Jemu zawdzięczamy, że mający swoje lata, ikonowy, bardzo granatowy Jeep Liberty powiózł nas szlakiem tokaju.
Alexandre zaciekawił się ogromnie opowieścią Przyjaciela.
–
Ten szkuner, który zatonął w 1845 roku, z pewnością płynął do Petersburga. Nie
ma dwóch zdań! To wynika z miejsca, w którym odnaleziono wrak. Handel z rosyjską
stolicą szedł szlakiem bałtyckim i był dla francuskich producentów szampana
niezwykle istotny, to był ich największy rynek zbytu. A że musieli dostosowywać
się do gustu, czy raczej braku gustu odbiorców i „dosładzać” wino? Czego się
nie robi dla dobrego klienta. Wtedy i teraz! Tajemnicą pozostaje, dlaczego ta
niewielka dostawa była mniej „słodka”, jakby nie na rosyjskie podniebienie!
– Opowiem wam
historię czterdziestu sześciu butelek szampana domu Veuve Clicquot Ponsardin,
odnalezionych po stu kilkudziesięciu latach na dnie Bałtyku w wodach między Szwecją
a Finlandią, u wejścia do Zatoki Botnickiej z jednej strony, a Zatoki Fińskiej
z położonym w jej głębi Petersburgiem z drugiej. U wrót do niegdysiejszego
imperium, z którym tak umiejętnie i sprytnie, mimo wielu przeszkód, od 1814
roku handlowała wdowa po panu Clicquot!
– „Wdówka” jak co roku, dobrze? Przyjaciel zawiesił głos…- To nasza tradycja w moje urodziny, podtrzymajmy ją nawet w tych czasach, które są końcem pewnych reguł, pojęć i początkiem nie wiadomo czego. Ale tylko ona i dwa kieliszki. Ja i ty!