Miałam przed sobą
Rzym. Panoramę miasta z pierwszego wieku naszej ery. Stałam na wzgórzu i przyglądałam
się własnej wyobraźni.
Więc tak to było? Tak
wyglądało?
Nie, nie chodziło mi
o sam widok, który rozpościerał się przede mną, a o fakt, że to było ogromne
płótno stworzone w celu, o którym dotychczas miałam skromne bardzo pojęcie.
Cyntia wrzuciła do
miksera pokrojone w kostkę mango, dodała kilka łyżek waniliowego jogurtu i sporo
migdałowego mleka.
– Wolę robić smoothie
z mrożonych, wtedy ma tę niepowtarzalną konsystencję. Ale świeże czy mrożone, nie
ma jak nasze florydzkie!
Cyntia przetwarza
mango w sorbety, smoothie, galaretki i cokolwiek można z nich w sezonie wyczarować,
bo ma w ogrodzie, a właściwie w paśmie dzielącym jej ogród od niewielkiego stawu,
trzy wielkie, czterdziestoletnie mangowce najwspanialszej odmiany Haden.
Rosną na łagodnym spadzie i lekko pochylają się ku tafli wody.
Dawno, dawno temu żyło dwóch braci, nieustraszonych i dzielnych wojowników, ale o jakże różnych charakterach! Kinic słynął z łagodności, Tizic był jego przeciwieństwem: okrutny i niemożliwy do zniesienia. A do tego zadziora! Obaj zakochali się w tej samej (pięknej rzecz jasna i niewinnej) dziewczynie, Nicte-Ha. Postanowili o nią walczyć. Walczyć do końca, do śmierci jednego z nich. Ten kto wygra, będzie ją miał (rozumiem, że jej o zdanie nikt nie pytał, ale to stara legenda z czasów, kiedy się nie pytano).
Wydawało mi się, że
to płynie płowy pies wielkości labradora. Oczywiście co robiłby płowy pies w
wodach Zatoki Meksykańskiej, między koralowymi wysepkami archipelagu Florida
Keys?
Po chwili, kiedy słońce
przestało mnie oślepiać, zobaczyłam obleczone matową bielą poroże.
– Masz unikalną okazję.
Mark wyłączył motor. – Pozwól, że ci przedstawię. Key deer. Najmniejszy jeleń
naszej planety! Występuje już tylko tu i to na kilku zaledwie wysepkach. Symbol
Florydy, jej endemicznej przyrody. Przemijający symbol…
Kochał zabawę, lekceważył
złorzeczenia, zawsze gotowy żartować, bawić się, czasem przekraczając dozwolone
granice. Uzbrojony w procę i własną, lekką „amunicję”, niekiedy prawie łobuzerski,
prowokacyjny. Lubił działać sam, ale nie gardził towarzystwem sobie podobnych.
Nieakceptowany przez wielu, nie przejmował się tym wcale.
Nikt nie znał jego
twarzy, bo ukrywał ją pod białą karnawałową maską…
Maska – maschera to twarz ubrana.
Ale maska oznaczać też może cały strój. Przebranie, które nie zawsze dokładnie
określa płeć. Czy stąd stare pozdrowienie, używane w karnawałowej Wenecji do
dziś:
– Buongiorno, Siora Maschera!
Powitanie „pani maski” za którą
kryje się ktoś. Nie wiadomo kto. Kobieta, mężczyzna, młoda dziewczyna, chłopak?
Może starszy pan, który ma ochotę poobserwować innych, a może szuka przygody,
niekoniecznie seksualnej, może chce kogoś poznać. Kogoś tajemniczego, kto
uchyli w końcu maski albo nie i pozostanie na zawsze zagadką. Może obie lub
oboje będą udawać innych…
Czas masek – maschere – przebrań, to
czas wielkiego przekraczania „moralnych” granic, przekraczania barier, tabu.