Kościół przy klasztorze Karmelitów w lizbońskiej dzielnicy Chiado był pełen. Dzień Wszystkich Świętych 1755 roku. Płonęły świece. Wierni wchodzili z zalanego słońcem placu. Sobota, łagodne ciepło.
Read moreAnna Kłosowska, Opowiadania: Kot z „Parreirinha”
Wyleniały, chudy kot otarł się o moje nogi. Z jakimś rodzajem wyrzutu sumienia ucieszyłam się, że mam na sobie długie spodnie.
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Dorada w zielonej bramie”
Kiedy jestem głodna to wchodzi mi w oczy jedzenie. Jakiekolwiek. Nagle zwracam uwagę na miejsca z kanapkami, które normalnie poddałabym racjonalnej analizie, albo bary z beznadziejnym menu, albo kawiarenki z ciastkami, które nie są najlepszym obiadem. Chociaż owszem były takie czasy, kiedy studiowałam, że dwie napoleonki, albo kawałek sękacza u Pomianowskiego na Krakowskim Przedmieściu załatwiały sprawę!
Read moreAnna Kłosowska, Opowiadania: “Marmelada Extra”
I od razu na czerwono. Korektor czujnie wyłapał błąd w tytule!
No, bo wiadomo: w polskim jedyna dopuszczalna pisownia to „marmolada”, a nie „marmelada”. Chociaż nadal używa się w języku mówionym obu form. Marmolada to produkt z dowolnych owoców. Marmelada robiona jest z jednego tylko, ścisłe określonego owocu.
Read moreAnna Kłosowska, Opowiadania: “Barbica Cafe”
Czarny podpalany piesek na krótkich krzywych nóżkach, z czerwoną bandaną w białą kratkę na szyi, prowadził mnie rezolutnie przez Bairro Alto. Nagle zniknął za rogiem. Najwyraźniej wiedział, gdzie idzie. Ja nie.
Read moreAnna Kłosowska, Opowiadania: “Lizboński blues”
Pomarańczowe drzewa kwitły pełnią wiosny, a jednocześnie obsypane były owocami sprzed zimy. Gorzkimi pomarańczami, takimi, jakich używa się na marmoladę. Prawie czułam imbir, który wzmaga ich zapach, kiedy otwiera się małe słoiczki pełne dojrzałej, intensywnej złocistości.
Read moreAnna Kłosowska, Opowiadania: “Kremówka z lizbońskiego Betlejem”
Do Lizbony poleciałam dwa lata temu. To był uroczy pobyt z wielu powodów. Jednym z głównych okazała się kremówka. Pastel de nata albo pastel de Belém. Ta druga nazwa bardziej intrygująca: ciastko z Belém, czyli Betlejem. Lizbońskiego Betlejem.
Read moreBarbica Cafe, czyli podglądanie z plastikowego fotelika
Czarny podpalany piesek na krótkich krzywych nóżkach, z czerwoną bandaną w białe wzory na szyi, prowadził mnie rezolutnie przez Bairro Alto. Nagle zniknął za rogiem Rua de Cordoeiros. Najwyraźniej wiedział gdzie idzie. Ja nie.
Był niedzielny ranek, trzeci dzień mojego pobytu w Lizbonie. Byłam wolna, na wakacjach, i nie musiałam myśleć o …o niczym! Przynajmniej przez tych kilka dni
Read moreMarmelada extra
I od razu na czerwono. Błąd w tytule. Korektor w moim kompie czujnie go wyłapał. No, bo wiadomo: nie „marmelada” a „marmolada”. Tak powinnam była napisać. Ale nie, właśnie, że nie, chodziło mi o marmelad przez „e”. Polskie zapożyczenie pochodzi z francuskiego „marmolade”, ale oryginalnie słowo jest portugalskie: „marmelada”. Uważam osobiście, że brzmi lepiej. Dla mnie brzmiało świetnie, bo właśnie stałam w Lizbonie przed sklepową półką w Minipreço Express, na której, gdzieś między ryżowymi ciasteczkami a czekoladą, stały niewielkie, plastikowe, przezroczyste pojemniki z mało kuszącym napisem „Marmelada Extra” na etykietce i rysunkiem żółciutkiej pigwy – po portugalsku „marmelo”. Mimo, że miałam sięgnąć po krakersy z małą ilością soli i cukru, moja ręka zwinnie i nieracjonalnie chwyciła tanio wyglądające pudełeczko. Przechyliłam je, odwróciłam. W środku marmoladowy blok. Ogromna ilość cukru. Niezdrowe i kuszące. Kuszące dzieciństwem.
Read more“Kwiecista” dorada w zielonej bramie i mało tajemnicze DOC
Zardzewiała Zielona Brama nie obiecywała zbyt wiele, za to nazwa, wypisana kredą na rozstawionej przed nią czarnej tablicy, brzmiała kwieciście: Floresta do Alcaide. Na mniejszej, trochę zamazanej, zawieszonej na oblazłej z żółtej farby ścianie, menu do dias. Bardzo krótkie i zwięzłe: żeberka i dorada. Najwyraźniej te tablice zabierano po godzinach i wystawiano znowu następnego dnia. Jadłodajnia, czynna w niedzielę. Świetnie! Weszliśmy chętnie, nie tylko dlatego że byliśmy głodni. Coś w tej bramie kusiło przaśną zwykłością. Bar, dobrze zaopatrzony, z błyszczącą ladą, zupełnie niepasujące do reszty do wnętrza. Stoliki zajęte, gwarno. Całe rodziny, trzy pokolenia, albo pary. Kilkoro przyjezdnych, nietutejszych, takich jak my, którzy chcieli się oderwać od tego, co oferuje się przy głównych ulicach miasta, ze sklepami wykazującymi, przyznaję, wielki kunszt marketingu portugalskich sardynek, albo smażonych pulpetów z dorsza, serwowanych na patyku. Od restauracji, przed którymi stoją naganiacze i gdzie nie zawsze je się adekwatnie do tego co się w nich wydaje. Od podretuszowanego kiczu, od pozoru, od atrapy.
Read more