Ocean był w
przypływie i gadał po swojemu, opowiadał spokojnie, bez nadmiernego poruszenia.
Miła przybojowa fala, unosząca, zapraszająca bardziej do zabawy niż
pływania. Zanurzyłam się, położyłam na
plecach.
Czasem potrzebne
nam coś, co pogłaszcze, popieści nasze zbulwersowane, potargane ego. Coś
niewielkiego, nieistotnego, co dla nas urasta do rzeczy ważnej, potwierdzającej
nasze ja, budującej, wzmacniającej je. I czujemy się wtedy dobrze, albo
przynajmniej czujemy ulgę, poluzowanie napięcia. Może czasem służy nam to samousprawiedliwieniu.
Rzadko chęci analizy sytuacji, która do zakłócenia naszej psyche doprowadziła.
Tym czymś, bardzo
niewielkim, były w moim przypadku, kilka deszczowych dni temu, żółwiki. Pięć małych
żółwików. Właściwie sześć, ale ten szósty był wyjątkowy, osobna kategoria! Stanęły,
całą szóstką na mojej, chwilowo wzburzonej i usłanej wirtualnymi wybojami drodze
życia.
A właściwie na wąskim
chodniku, takim na jedną osobę i psa, w parku przy rzeczce,
koło mojego
osiedla. Park był pusty, właśnie zamierzało zacząć kropić, tak jakby przedtem
przez trzy dni ciągle nie kropiło, nie lało poziomo, pionowo i we wzory, nie snuło
się, czy inaczej nie pyszczyło z nieba!
Najpierw tego
dnia wcześnie rano, straszliwie się nakręciłam. W wyniku istotnej dla mnie,
transoceanicznej rozmowy telefonicznej. Rozmowy z osobą, którą znam zawodowo.
Rozmowy świdrującej, męczącej, wyjaławiającej meandrami wykrętów, wymigiwania
się, niesłowności. Rozmowy, która mnie zbulwersowała! Że tak w ogóle można się
zachować, jak coś już jest omówione i umówione!
No i taka nakręcona
wyszłam z domu: zmarszczki między brwiami pogłębione, usta zaciśnięte! Ponurość
w spoglądaniu na zadeszczony świat!
Nie bardzo
patrzyłam przed siebie, ale to zauważyłam. Małe, brązowe, okrągłe, na środku
jasnoszarego, cementowego chodnika!
Ktoś nie sprzątnął
po swoim psie! No i pisz tu ludziom na wetkniętych w szmaragdową zieleń
tablicach: „posprzątaj” i ładny adekwatny rysuneczek czworonoga w pozycji
kucznej. Chyba dosłowniej nie można, a tu na samym środku…Nie, nie jedna, jest
jeszcze druga!
Przyznaje: zaczęłam
się wewnętrznie gotować. Jeszcze nie wypuszczałam pary uszami, ale byłam bliska
tego. Świetny pretekst, żeby wyżyć się po tym porannym telefonie. No w takim świecie
żyjemy! Ten niewychowaniec, arogant, który zaskoczył mnie znienacka, osaczył
słownie. A teraz jeszcze psie…na mojej drodze. Ludzie nie maja żadnej zacności
i rzetelności w sobie. Świat jest zawężony do chciejstwa i kołtunerii.
Inaczej mówiąc
poszybowałam już daleko i wysoko. A wystarczył mały, okrągły, brązowy pretekścik.
Oczywiście ani
przez moment moje ego nie pozwoliło dojść do głosu rozsądkowi. Może nawet
wysnuć bardzo prostego wniosku: może to JA nie potrafiłam, to JA nie
pokierowałam poranną rozmową jak chciałam, Nie pomogły notatki w Google Docs. Zaskoczona,
nie umiałam ripostować, bo zamiast rozsądku i wyciszenia włączyły się emocje. Ktoś
naruszył moje ego!
Ale na tym etapie
ani na moment nie dopuściłam do siebie myśli, że może, choć trochę, choć odrobinę
to ja nie umiałam przejąć wątku rozmowy, stworzyć jej osnowy i przejąć kontrolę!
Użalałam się właśnie
sama nad sama sobą, kiedy brązowa kupka…poruszyła się. Miała maleńki łepek i
cztery maleńkie łapki wystające z okrągłego pancerzyka. Podeszłam blisko. Kupka
przybrała pozycję defensywną, to znaczy z czworonoga przeistoczyła się znow w kupkę.
Żółwik. Taki, co
to dopiero się wykluł. Widziałam ich tu już sporo. Październik to ostatni
moment na ich wylęg. Mama żółwica się nie śpieszyła, chociaż lokalizację wybrała
dobrą. Rzeczka o jakieś pięćdziesiąt metrów.
Łepek znowu się pokazał.
Skierowany był prawidłowo, w kierunku wody, w kierunku przyszłego życia. I
druga kupka ożyła. Na trawie o parę kroków trzecia…
Teraz rozejrzałam
się uważnie. Nagle wszystko nabrało innego znaczenia, innego wymiaru. Nagle
ważne było coś namacalnego, rzeczywistego! Coś wielkości włoskiego orzecha, coś
co zaczynało życie! Coś, czemu trzeba pomóc!
Jeśli są dwa, jest ich więcej. W końcu naliczyłam pięć maleńkich pancerzyków wielkości polowy pudelka od zapałek. Szósty, największy bohater, z łepkiem na wierzchu, jak pionier, podążał w kierunku wody najżwawiej i bez zatrzymania, ale ukosem, nie wprost! Kiedy stanęłam, cała piątka tych ostrożniejszych powoli wysunęła łepki, kierując je, jak wskazówki żółwiego kompasu, w kierunku północnym, kierunku rzeczki.
Mama żółwica działała instynktownie, wybrała dobre miejsce, ale jej małe dzielił od przyszłego życia pas cywilizacji: cementu i osiedlowej drogi. Nie, nie, pomyślałam, już nie raz widziałam rozjechane żółwie, żółwiki. Sama zatrzymywałam się czasem, wysiadałam z samochodu, włączałam światła awaryjne i „przeprowadzałam” takiego olbrzyma, który udawał się gdzieś w sobie znajomym kierunku, pewno na schadzkę z Naturą. Ostatnim razem, kilka miesięcy temu, jeszcze przed pandemią, samochód przede mną stanął, wysiadł z niego młody mężczyzna, dał mi znak: „Żółw przechodzi, ale stanął i schował się, jak zahamowałem”. Oboje przetaszczyliśmy to ciężkie, wielkie jak opona stworzenie, a za nami stało już, grzecznie i cicho, kilka samochodów. No cóż, zagubionym w cywilizacji trzeba czasem pomóc! Kto pomoże nam?
Wsunęłam rękę do
kieszeni. Oczywiście, że miałam tam odpowiednia torebkę. Jak się ma pieska, to
się ma! Ostrożnie zgarnęłam małych wędrowców szukających mokrego środowiska,
jednego po drugim. Szósty nie to, że stawiał opór, ale zachowywał się tak,
jakby obrał sobie własną drogę: podążał zdecydowanie i konsekwentnie ukosem. Co
chwila się zastanawiał. Filozof, pomyślałam.
Miały wszystkie żółte brzuszki. Z czasem, jeśli im się uda dorosnąć,
zmienią trochę kolory. Na razie były w ochronnej barwie błota. Dlatego na
asfalcie ich nie widać, dlatego tyle ich ginie.
Yellow-bellied slider to słodkowodno lądowy, najpopularniejszy
gatunek żółwia od Florydy po Virginię. Wyglądają bardzo wdzięcznie, kiedy
zwinnie zsuwają się na swoich żółtych brzuchach do wody. Stąd ich nazwa.
W pierwszym
odruchu chciałam podejść na brzeg rzeczki, ale przypomniało mi się, że mieliśmy
w niej ostatnio niespodziewaną i niezapowiedzianą wizytę młodego aligatora. W
końcu mogłam moim chwilowym podopiecznym zaoferować trochę lepsze rozwiązanie:
stawik, w którym pływają okazy ich i innego, większego, rzadszego gatunku. Kto
wie, może stamtąd jest ich mama!
Z niesłychaną przyjemnością
patrzyłam, jak najpierw chwilę czekały, a potem pierwszy wychynął z torebki i
prosto, pewnie, podreptał ku brzegowi, bez wahania skoczył w dół, w przezroczystą
wodę. Podpłynął do wodorostów. Pierwsze jedzonko! Po odważniaczku, jeden po
drugim zsuwały się na brzuszkach do wody. Tylko ostatni wahał się najdłużej, a
potem poszedł sobie ukosem. Filozof, to na pewno on! Znalazł drogę, ale dłuższą.
Oryginał.
Trochę jak my,
czasem nie lubimy działać jak inny, jak reszta. Czasem podążamy krętą, ale
wybraną, odpowiadającą nam droga, żeby dojść do tego samego celu. Albo żeby do
niego nie dojść i nie przyznać się do złego wyboru!
Wracałam do domu
ponaglana SMS-ami. Od tego samego rozmówcy, który wprowadził mnie rano w stan
wysokiego nakręcenia. Tym razem treść ujęta została w łagodniejszą semantykę,
nie to, że przeprosiny, ale najwyraźniej w poszukiwaniu wspólnej platformy
komunikowania się!
Może i on się wyciszył,
bo przecież nie mógł spotkać na swojej drodze pięciu żółwików i Filozofa! Może
ktoś lub coś uładziło jego nastroszone ego. Ugłaskało je, utuliło, ukoiło. Coś
niewielkiego, ale znaczącego, pozwalającego odnieść się do sytuacji z
dystansem…
Może po prostu
poszedł na spacer ze swoim czekoladowym, smutnookim labradorem…
W rezultacie to
był jeden z bardziej urokliwych porannych spacerów! Do tego zdążyłam do domu
przed kolejną tropikalną ulewą. Sukces! Zmarszczka między brwiami ciut ciut się
zmniejszyła. Chwilowy sukces…
No i spokojnie
wystukałam w WhatsApp numer, który niecałą godzinę temu chciałam, pod wpływem
impulsu, „na zawsze”, usunąć!
Co ja bym zrobiła? Zastanawiałam się nad tym trzymając w ręku
niewielką, błękitno zieloną karteczkę ozdobioną girlandą różowych i czerwonych stylizowanych
kwiatków. Na kopercie moje imię: Anna
W środku moje
prawo jazdy.
Hello, Anna, Chodziłam dziś po plaży i znalazłam twój dokument tożsamości. Mam nadzieje, że wszystko w porządku, byłoby dość trudno, w obecnych czasach, otrzymać nowy.
I nic więcej.
Nigdy nie zabieram prawa jazdy nad ocean. Zostaje
grzecznie w samochodzie razem z telefonem w wyszydełkowanym przeze mnie,
pomarańczowym futerale. Ale tym razem chciałam zrobić zdjęcia wzburzonych fal,
tego żywiołu, wyciszającego się po kolejnym sztormie, który nas dotknął tylko
wiatrem i deszczem, a wyżył się na północno wschodniej Florydzie i Alabamie.
Doskonale pamiętałam, gdzie nad brzegiem stanęłam w
czasie mojego krótkiego spaceru, gdzie zrobiłam kilka zdjęć i schowałam
telefon. To tam musiało mi wypaść prawo jazdy.
Wróciłam na brzeg już po zmierzchu. Telefonem oświetliłam
trzy koralowe skałki, przy których robiłam zdjęcia. Ale przypływ pochłaniał już
ten skrawek piasku.
Trzy młode pary Meksykanów poderwały się, kiedy spytałam, czy przypadkiem nie znalazły czegoś…Cała szóstka zaczęła szukać. Wyglądaliśmy jak poszukiwacze skarbów. A może raczej jak jakieś fantazyjne ledowo świecące żuczki!
Szybko zrozumiałam, że moje wysiłki są daremne, utwierdziła mnie w tym burzliwa fala: byłam pewna, że małym plastikowym prostokącikiem bawi się teraz, śmiejąc się z jego znaczenia dla mnie, dla ludzkiej, kruchej istoty, wieczny ocean!
Wróciłam do domu myśląc jak długo zajmie mi otrzymanie
nowego dokumentu. Podeszłam do drzwi. W szparze tkwiła zielona koperta. A na
niej wypisane moje imię…
Dziwny pierwszy odruch: to niemożliwe! Nie spodziewałam
się tego. To się nie zdarza!
A potem: czemu nie mogę podziękować?
Przecież ta Osoba musiała sobie zadać pewien trud! Nie
tylko wsiąść do samochodu i włączyć GPS. Mogła mieć co innego do roboty,
niekoniecznie odwożenie komuś roztrzepanemu, nieuważnemu, jego prawa jazdy. Do
tego ten miły wpis na karteczce…
Nawet gdyby ta Osoba nie miała zamiaru się ujawniać,
pewno gdybym była w domu, a nie wyruszyła z powrotem na plażę w celu
poszukiwania cennej zguby, poznałabym ją!
A może to była para.
Jedno z nich pochyliło się, bo w promieniach zachodzącego
słońca coś zamigotało odblaskiem, podniosło plastikowy prostokącik. Może była
cala rozmowa…
„Śpieszymy się do domu, do dzieci, do robienia kolacji,
ty do transmisji piłki nożnej! Nie mamy czasu. Co ty robisz? Zostaw to, chyba żartujesz,
chyba nie myślisz, żeby to odwozić? To co, że to ważny dokument, jeśli ta
kobieta była tak bezsensownie nieodpowiedzialna, to niech poniesie konsekwencje!”.
„No dobrze”, mówi na to druga osoba. „No dobrze, to się może zdarzyć każdemu. Pamiętasz,
jak zgubiłem portfel? Pamiętasz?”.
„Oczywiście! Wypadł ci z tylnej kieszeni. Kto nosi
portfel w płytkiej tylnej kieszeni. A ja tyle razy przecież mówiłam, ale tobie
można mówić!”.
„A czy pamiętasz, czy pamiętasz, co się potem stało? Bo
ja tak, pamiętam doskonale, że pojechaliśmy do domu, ty cały czas bębniłaś o
tym jak to ‘tyle razy mówiłaś’. I że trzeba zastrzec karty kredytowe i konto…A
potem był telefon. I miły głos powiedział, że znalazł mój portfel, nie chce żadnej
nagrody, ale prosi, żeby po zgubę przyjechać, bo ma maleńkie dziecko…”
„Och, jasne, że pamiętam. No cóż miałeś szczęście, jak to
ty! Ty zawsze jak w czepku urodzony. Gdybym ja coś zgubiła, nikt by nie zadzwonił,
że znalazł!”.
Na to on: „no właśnie, a ja myślę, że pójdziemy teraz do
samochodu, że włączę GPS, i zobacz, to jest blisko nas. Kilka mil. Odwieziemy,
jak myślisz? Taki rodzaj odwdzięczenia się za to, co mnie spotkało! A może i
taki plusik na przyszłość, jak ty coś zgubisz?”.
Albo było jeszcze inaczej.
Ta Osoba szła na spacer prawie pustą plażą, tak jak ja. Wdychała
energię wzburzonego oceanu. Jak ja. Spoglądała na młodych chłopców na
kolorowych deskach niknących pod falami i wynurzających się z nich. Jak ja. Uśmiechała
się do swoich nigdy porządnie niepoukładanych myśli. Jak ja. Szukała muszli, które
ocean lubi na naszą uciechę wypluwać, kiedy jest w pohuraganowym humorze. A potem
ta Osoba znalazła prawo jazdy. Może nawet pomyślała: to musiała być ta kobieta,
która szła daleko z przodu, w kremowej, rozwianej koszuli i rozkładała ramiona
jak na przyjęcie energii wiatru i oceanu, ale teraz zniknęła.
Ta Osoba spojrzała na moje prawo jazdy. Te rzeczy się
zdarzają, pomyślała, czasem człowiek coś gubi. Czasem inny to znajduje. Czasem
znajduje zgubę ktoś, kto uważa, że ważne jest zrobić coś normalnego. Coś co
przypomni o względności wszystkiego, o priorytetach, o byciu uczynnym, o byciu
człowiekiem. Może pomyślała, jak bardzo zmieni życie tej kobiety z małego zdjęcia,
kiedy wsiądzie w samochód, włączy GPS i odwiezie jej do domu zgubę. Ile ułatwi
robiąc to.
Na Fejsie zamieściłam podziękowanie. Pomyślałam, że nawet
jeśli ta Osoba nie chce się ujawnić, to ja powinnam docenić to, że Jej się
chciało.
Jedna z odpowiedzi, jakie otrzymałam, od mojej koleżanki,
z którą przez długie lata pracowałam, brzmiała mniej więcej tak;
„są dobrzy ludzie na tym świecie, ale ważne jest też, że są
ci, co dobroć innych uznają i doceniają!”
Nie dlatego napisałam na Fejsie, nie dlatego piszę to
krótkie opowiadanie. Cieszę się, że są ludzie NORMALNI, którzy uważają, że nie zmienią
świata, bo są zbyt skromni, nie mają żadnego przełożenia, są po prostu zwykłymi
ludźmi. Ale zmieniają go małymi uczynkami, małymi kroczkami, gestami, zmieniają
na tyle, na ile mogą.
Czy miałam ochotę spędzać ten wieczór sama?
Niebo rozgwieździło się w końcu po burzach, które z łomotem przewalały się
zawłaszczając błękit kolorami szarości. Ibisy wróciły na trawę i żywo zabrały
się za szukanie kolacji.
Moja ulubiona
pora dnia, kiedy noc wchłania dzień, kiedy dzień wtula się w noc. Ta czarowna i
zaczarowana godzina czegoś pomiędzy jednym a drugim, czegoś niezdefiniowanego, intrygującego.
Przemieszczanie się yin i yang. Nieprecyzyjność, brak wyraźnych granic.
Anna Kłosowska, Opowiadanie na odświrusowanie: Różowa zalotność barwinków
“When God does His work, you sit!” Alice z Home Depot
Mała, żółta karteczka krzyczała dużymi czerwonymi literami: KWIATY. Nawet nie dodałam: !!!, to nie było potrzebne. Za każdym razem, kiedy otwierałam kompa, te dwa kolory rzucały się nie tyle „w” oczy, co „do” oczu, bo przylepiłam ją do wieka. Zawsze tak robię z przypomnieniami, tylko nie zawsze na nie reaguję! Ta karteczka była już trochę pomięta…