Ogromnie się cieszę!
Wiem, że czasy mało cieszące i mało do śmiechu, ale ja o pewnym aspekcie uciechy: ludzkiej nieobecności w Naturze! Piszę to teraz, kiedy się powoli wynurzamy, wystawiamy ostrożnie głowy, wychodzimy z ograniczeń, zaczynamy, na razie powoli i niepewnie, wracać do przyzwyczajeń „SPRZED”.
A więc: natura się cieszyła, Czas przeszły. Cieszyła się, że jesteśmy mniej obecni, że nie depczemy, nie burzymy, nie niszczymy, nie zrywamy, nie kopiemy, nie ryjemy, nie staramy się korygować, poprawiać, przysposabiać, przycinać, polepszać, udomawiać, wciskać, wgniatać w różne formułki i ramy, przyklepywać i siadać na przyklepanym. Nie krzyczymy, nie tupiemy, nie straszymy, nie lekceważymy. Że nie zbywamy jej, Natury, wzruszeniem naszych mocarnych ramion panów świata.
Zresztą robimy to tylko dlatego, że nas ograniczono. Nie z własnego wyboru. I tu tkwi problem. Problem na przyszłość. Ale na razie o tym, co dziś. Mniej nas na łonie przyrody, z której szczodrości przez długi czas w dość jednostronny sposób korzystaliśmy, zajmując się wyłącznie sobą! A teraz wirus – białko, część Natury – usiłuje nam coś podpowiedzieć, dać nam asumpt do przemyśleń. No, zobaczymy!
Natura jest zazdrosna. Kradniemy jej sporo uwagi, zainteresowania, podziwu. Ona też ma swoje ego! Lubi odzyskiwać, co jej odebrano siłą. Więc miała teraz takie małe okienko. Taki swój czas. Zacierała rączki: teraz JA!
Gdyby tak zajrzeć na moment do jednego z wielkich parków narodowych. Parku bez nas. Parku, w którym kontrolę przejęła Natura. Najpierw przycupnęła, nasłuchiwała. Nie mogła uwierzyć! Ludzka cisza! Nie ma ich! Trochę jak futurologiczny film, ale przecież rzeczywistość: niedźwiedzie, żbiki, cała ta “dzika” przyroda, bo tak ją nazywamy, wyległa, rozpanoszyła się. Słychać szum rzek i śpiew ptaków. TYLKO szum rzek, śpiew ptaków i nawoływania zwierząt! No prawda, nie ma też darmowego jedzonka. Trzeba sobie samemu radzić! Zdobywać, przypomnieć sobie jak to się robi! Trudno! Coś za coś. Podobno sarny i misie wychodzą na szlaki i wyczekują samochodów, a ja mam nadzieję, że raczej nasłuchują błogiej ciszy! Naszej nieobecności!
Na Florydzie nie było nas przez wiele tygodni na plażach. Zaczynamy się pojawiać, ale nie wolno nam na razie zbytnio rozrabiać. Przynajmniej zgodnie z solidnie wywieszonymi przy wejściach instrukcjami! Ale jesteśmy w kraju indywidualizmu, silą narzucić społecznego dystansowania się nie da.
Tak myślę, czy umielibyśmy sami wypośrodkować, czy działają na nas, istoty ludzkie, tylko nakazy i zakazy. To osobny temat i nie tylko plażowy! I wcale nie temat „na potem”, ale właśnie na teraz.
No więc jakiś czas nas nie było zupełnie. I było dobrze. Naturze.
Tu się coś wykluło, tam rozmnożyło. Na przykład żółwie. Od marca do października nawiedzają nasze plaże, by złożyć jajka. Wolontariusze pilnują tych gniazd, bywa, że dniem i nocą. Z poświęceniem, troską, uwagą i powagą. Latarnie nad oceanicznymi bulwarami są przyćmione od strony wody. Wszystko, żeby naszym żółwiom pomóc się rozmnożyć, bo dużo ich nie mamy! W tym roku więcej samic niż zwykle wypełzało nocą na brzeg. Wyczuwały spokój, Więcej jest gniazd. Będzie więcej żółwików. Kiedy się wyklują, wolontariusze bezpiecznie odprowadzą je do oceanu. Co będzie z nimi dalej? No, zatrzymajmy się na tym etapie, optymistycznym, miłym, gładkim w ludzkim przyswajaniu. Bo przecież lubimy być pożyteczni!
Tęskniłam za plażą. Za oceanem. Za jego zapachem, za różnymi tonacjami jego mowy, za wzburzeniem i spokojem, za jego zmieniającymi się barwami, za ciepłem piasku pod stopami. Za łowiącymi wieczorem drobne skorupiaki maleńkimi brodźcami, w ostatniej chwili wzlatującymi zręcznie nad pianę fal. Za poddawaniem się przypływowi, który łagodnie wynosi na brzeg. Za wypatrywaniem kluczy pelikanów. Tęskniłam za oceanem. Za jego jedwabnym dotykiem. Za wschodnim wiatrem unoszącym kajty: różnobarwne, migotliwe plamy na tle szaroróżowych chmur.
Tęsknię za ludźmi, za fizycznością kontaktu z moimi bliskimi, którzy są daleko, za moimi przyjaciółmi i znajomymi, którzy są nawet bliżej niż po drugiej stronie oceanu, ale na razie przynajmniej, nieosiągalni w realu, tylko wirtualnie. Brakuje mi ich.
Ale nie myślę o tym z desperacją. Raczej zdaję sobie sprawę, jak bardzo wiele przyzwyczajeń, naszych wygodnych przyzwyczajeń, zmiotła nowa, nieprzewidywalna i dlatego wzbudzająca lęk, obawę, strach, sytuacja. Sytuacja jeszcze nie nazwana, nieco abstrakcyjna, a my, istoty ludzkie lubimy wszystko nazwać, lubimy nalepki, dokładne, wzbudzające spokój odniesienia. Niekoniecznie prawdziwe!
I w związku z tym warto nabrać dystansu. Do siebie, do sytuacji, do przyrody. Myślę, że przydałoby się to nam, przeświadczonym o własnej przewadze nad nią. To stara zasada humanizmu: człowiek w centrum. A może lepiej zacząć myśleć o nas obok? Obok, w gęstwinie powiązań. O nas jako części przyrody. Przyrody, której teraz, w czasie wielkiej zarazy, wielkiego kryzysu naszego bytu i myślenia, dajemy trochę od siebie odpocząć. O nas jako o bardzo kruchej części Natury! Ile czasu potrzeba, żeby zarosły bruki, korzenie rozkruszyły cement, przebiły asfalt? Wcale nie tak długo!
Przystosowujemy się z konieczności, na chwilę, a powinniśmy z przekonania. I na dłużej.
Cieszy mnie, że smog w Los Angeles opadł. Sama widywałam to miasto tylko w duszącej obręczy spalin! Albo to, że mieszkańcy niektórych terenów północnych Indii ujrzeli nagle szczyty Himalajów, spowite przez pokolenie w gęstwinie wydalin naszej wygodnej, ale bezwzględnej, zaborczej, wypinającej się na przyrodę, cywilizacji! Wyobraźmy sobie, że dziadek pokazuje swoim wnukom ośnieżony majestat górskiego łańcucha, w skład którego wchodzą ośmiotysięczniki, najwyższe miejsca na naszej planecie, a dla nich to jest legenda, bajka, która nabrała realności!
Cieszy mnie, że dwie pandy z hongkońskiego zoo po dziesięciu latach zdecydowały się na zbliżenie! Nie można było tej krnąbrnej pary namówić i mimo zachęt ze strony opiekunów, małżeństwo pozostało przez lata nieskonsumowane. A tu nagle cisza spokój, nieobecność tych, co bez przerwy obserwowali, sprawdzali czy już może samiczka poczęła. No i trach, stało się! Biedne pandy nie wiedzą tylko, że ich intymne poczynania można zobaczyć na YouTube! W całości. Przewrotność naszej cywilizacji!
Podobno wycisza się wierzchnia warstwa naszej drogiej, a traktowanej po macoszemu, Ziemi. Tak twierdzą sejsmolodzy, a ja chętnie im wierzę.
Wiem, wiem, trzeba by mniej produkować, inaczej jeść, mniej chcieć, mniej konsumować, mniej pędzić, mniej latać, mniej pochłaniać, opanować nasze pożądanie, arogancję, pychę, zapytać siebie: po co więcej?
Ale kto będzie chciał mniej, jeśli można więcej, dalej, ponad granice, ponad racjonalność, ponad przyrodę, ponad siebie samych!
A może byłoby warto? Szansa jest. Czy się na nią załapiemy przed następną zarazą?
Pewno nie, ale pomarzyć sobie mogę!