Doskonale wiem, co widziałam. Te obrazy mam w pamięci. Nie w sensie racjonalnym, ale zmysłowym. W sensie czystego postrzegania.
Był wieczór, temperatura spadła na tyle, że pomyślałam o wieczornej przejażdżce na rowerze. A w ogóle brakowało mi pointy w czterowierszu o nadziei, a chciałam go umieścić na swojej stronie internetowej, więc uważałam, że jak się dotlenię, oderwę, przestanę myśleć o tym, co powinnam zrobić oprócz napisania czwartej linijki czterowiersza, to może pointa sama mi wskoczy do przewietrzonej głowy!
Jechałam swoją trasą. Różowość nieba obiecywała jeszcze kilkadziesiąt minut dnia. Wjechałam do jednego z podosiedli. Tak mi przyszło do głowy.
I wtedy go zobaczyłam!
Stał na końcu uliczki, wpatrywał się we mnie. Ściągnął mnie swoim śmiałym, przenikliwym wzrokiem. Długie, szczupłe łapy, atletyczny, nie wychudzony. Wpatrywał się we mnie tym niepsim wzrokiem wolnego zwierzęcia. Tak, to ty tu panujesz, ale to ja stoję na środku pustej, zupełnie pustej uliczki, to ja mogę cię przepuścić albo przestraszyć…
Był piękny, złocisto brązowy. Iskierki słońca zapalały rudość w gęstej sierści. Iskierki szybko zachodzącego słońca.
To pies, to pies. Dlatego się nie boi, pomyślałam.
Zauroczył mnie, zbliżałam się do niego i kiedy byłam już na tyle blisko, że mój mózg zadał mi szybkie pytanie: „co chcesz robić?” …wtedy to on podjął decyzję i eleganckim ruchem odwrócił się, jak robi to koń, znudzony przebywaniem w jednym miejscu. I zniknął, zieleń żywopłotu zamknęła się za nim, odgradzając mnie od dalszego ciągu. Dalszego ciągu bajki?
Nie zauważyłam wybrzuszenia na asfalcie. Korzeń, który usiłował znaleźć sobie miejsce, pokonać narzucone przez człowieka ramy. To potem spojrzałam w górę: ogromny pop ash tree, rodzaj jesionu lubującego się naszym wilgotnym klimacie. Drzewo legenda, owiane mitami i tu, i na północy. Ale ta myśl nie była mi w tej chwili potrzebna, po prostu przemknęła…
Upadłam w miarę miękko. Ale mój rower, mój jasnożółty rower, bocznym ślizgiem przesunął się daleko ode mnie. Patrzyłam w tym kierunku, kiedy poczułam obecność.
Nade mną stał brązowy kojot. Trójkątny lep, brązowo złote ślepia. Nachylał się nade mną. Powąchał. Odruchowo zamknęłam oczy. Rower daleko. Tak jakby rower, leżący bezbronnie i bezużytecznie na boku, o parę metrów dalej, mógł mi w czymś pomóc.
Nikogo naokoło.
Kojoty nie atakują ludzi, nie robią tego. Mogą porwać małego pieska, kota, który towarzyszy człowiekowi, ale nie atakują nas.
I wtedy poczułam liźniecie po prawym uchu, policzku. Taka chwila. Krótka, złudna, ułudna, efemeryczna, może jej wcale nie było. Tak myślałam potem. Potem, kiedy racjonalność oplotła bajkę, kiedy zdusiła zmysły, a mój mózg zapanował nad postrzeganiem.
Otworzyłam oczy. I znowu zobaczyłam ten elegancki ruch, ten zwrot. Tyle, że tym razem odwrócił się, zanim pochłonęła go ciemniejąca wraz z zachodzącym słońcem zieleń.
„Nuisance species”. Kojot jest określany w ten sposób. „Uciążliwy” gatunek. Uciążliwy. Dla nas.
– Można, powiedział następnego dnia szeryf patrolujący rutynowo nasze osiedla, można zastrzelić. Są ograniczenia, ale można. Kojoty uważane są na Florydzie za…
– „Nuisance species”, wiem.
– Więc tak, można. Ale – zrobił wymijający, nieokreślony ruch ręką – tylko, jeśli to konieczne. Są pewne warunki. Konieczne warunki.
Pozostaje określić, co dla kogo jest „konieczne” i jakie to są „warunki”.
Dziś wcześnie rano, kiedy wyszłam z moją małą suczką, zobaczyłam go znowu.
Przebiegał lekkim, niespiesznym kłusem przez środek szerokiego pasa zieleni, za rzędem domów. Wyglądał, jakby brodził wśród ustępującej mgły, jakby się z niej wyłonił. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Stanął nagle, jak pies, którego powstrzymuje smycz. Odwrócił się w moją stronę. Był teraz, przy wschodzącym słońcu, szaro brązowy. I potem zwrot. Tym eleganckim ruchem zwierzęcia świadomego swojego piękna, mocy. Zawrócił. W moją stronę, w naszą stronę. Zdrętwiałam. Rozejrzałam się. Moja suczka wąchała jakiś krzaczek, o kilka metrów ode mnie. Była bliżej niego niż ja.
Zaczęłam machać rękami, krzyczeć. Stanął. Rozważał opcje. Był mądry, widać dużo już widział tu wśród nas, ludzi, bo stanął. Nie warto. Odszedł w mgłę, powoli, spokojnie, bez strachu.
A gdybym nie zdołała go odpędzić…
A gdyby podbiegł bliżej, gdyby zgrabnie, wprawnie schwycił łatwą zdobycz…
A gdybym miała broń?
„Nuisance species”. Uciążliwy dla człowieka, kłopotliwy. Ciekawe, co on o tym myśli…