Wędrowałam schodami w górę podążając za moim przewodnikiem na szczyt wieży. Widok stąd sielski, rzewny. Fantazja na tematy polskie. Tyle, że nie Chopina, a Pani Natury.

Z otworu w murze wyleciała pustułka, najmniejszy z sokołów. Wzbiła się wysoko. Nie ma ich dużo w Polsce, ale Liw sobie upodobały. Mój przewodnik, weterynarz z zawodu, wielbiciel Mazowsza i jego historii, zwrócił mi uwagę na tego niewielkiego ptaka drapieżnika. Mój wzrok podążał za pustułką. Wibrowała rdzawym brązem na tle przedwieczornego, spowitego w szary błękit nieba.

Mój przewodnik wskazał na innego ptaka. skamieniałego w rzeźbionym ruchu. Odlana z metalu sroka. Uwieczniona tu dla legendy.

Legendy o Żółtej Damie…

Byłam zadowolona, że zeszliśmy z tematów historycznych na teren, gdzie wyobraźnia mogła odpocząć, przestać szperać w przeszłości i przerzucić się na bieg jałowy, na przyjmowanie miłego masażu…Legendy zamkowe to miła przestrzeń. Nawet te „straszne”.

Opowieść snuł mój przewodnik w wieży, z której teraz schodziliśmy po używanych przez wieki wąskich schodach. Zdjęłam klapki, żeby czuć pod stopami wieki i słuchałam:

A więc był sobie kiedyś kasztelan liwski. Żył w zamku ze swoja żoną Ludwiką. Szczęśliwie. Wnoszę to z faktu, że podarował jej piękny pierścień z brylantem. Przywiózł go z daleka, z długiej podroży. Żona, wzruszona, pomyślała, że to świadectwo mężowskiej miłości, tęsknoty po rozłące. Kobiety i teraz interpretują tak prezenty w postaci cennej biżuterii.

Kilka dni potem obdarowana tak hojnie, przybiegła struchlała ze strachu do męża kasztelana. Pierścień zniknął! Nieutulona w żalu (i trwodze przed mężowskim gniewem), kajała się, płakała. Kasztelan nie zareagował popędliwie, lecz pocieszył, może i utulił (oby, czemu nie?) i zapewnił
że to nic, że dostanie nowy, jeszcze piękniejszy, bogatszy.

Możliwe, że ta historia zdarzyła się, kiedy w mieście Liwie Starym (bo był i Nowy, obok, takie podwójne miasto) naliczyć można było 211 domów, 171 rzemieślników, w tym aż 60 piwowarów, 27 szewców, dwóch mieczników, siedmiu rzeźników. Żył tam też jeden złotnik! Pomińmy rozłożenie sił rzemieślniczych. W wielu miastach piwowarów było więcej niż by się wydawało to możliwe…Czasy, każde, są gdzieś kiedyś kryzysowe, i piwowarzy wypełniali pewno wtedy, w połowie XVI wieku niszę, w którą teraz wpisujemy między innymi Facebook i psychologów! Dwóch mieczników to rzecz inna, bo pamiętajmy o usytuowaniu miasta i zamku strzegącego granic. Ale wiek był zloty w historii kraju a wtedy czujność opada.

Może to ten jedyny liwski złotnik artystycznie wykonał zamówienie pana na zamku i drugi pierścień wsunięty został na palec małżonki kasztelana.

Krótka była jej radość! Po kilku dniach mąż zauważył brak klejnotu na palcu żony. Starała się jak mogła chować ręce w fałdach szaty, ale on zażądał, aby je pokazała! Wpadł w złość, bo tym razem żona nie przyszła, nie ukorzyła się, nie poprosiła cichutkim głosem o wybaczenie, ale ukryła fakt utraty pierścionka. I to wzbudziło podejrzenia. Kasztelan chodził wielkimi krokami po komnacie, a kasztelanowa czuła mróz jaki zaczyna ją przenikać, jak narasta, gęstnieje wokół niej mężowski gniew. Po chwili zatrzymał się na środku pomieszczenia i oświadczył: dobrze, każe sporządzić trzeci pierścień, ale jeśli i ten jego pani zgubi, to pod sąd ją odda!

Może ten pierwszy klejnot był i podarunkiem dla ukochanej małżonki, ale teraz sprawy potoczyły się w inną stronę i wyszło na to, że kasztelan podejrzewa Ludwikę o małżeńską zdradę! A taki zarzut (wobec kobiety, i tylko wobec kobiety!) oznaczał nieprzyjemne konsekwencje, włącznie, w razie udowodniania takowej, ze skróceniem o głowę lub pozbawienie niewiernej życia w mniej lub bardziej drastyczny sposób…

Biedna Ludwika! Zaczyna się nam jej robić żal i oczywiście przewidujemy już co stanie się z trzecim pierścieniem.

Po kilku dniach ten trzeci też zniknął.

Ludwika błagała męża by się nad nią ulitował, zaklinała się, że jest niewinna, ale on włączył już popędliwą wyobraźnię. Rozpaliła się na wysokich obrotach. Więc nie słuchał, odtrącił żonę i kazał sadzić. Mógł, takie czasy. Wiadomo, że wierności dowieść się nie da. Nie ma na nią namacalnych dowodów, a niewierność owszem da się, zwłaszcza jeśli jest się panem na zamku, kasztelanem a sąd nie jest niezależny…Hm, żadnych porównań z innymi czasami nie czynię ale wola kasztelana przeważyła i mimo braku dowodów, dni Ludwiki miały zostać skrócone poprzez ścięcie głowy katowskim mieczem. Tak umierały niewierne albo podejrzane o niewierność kobiety ze stanów wyższych. Rodzaj absurdalnego przywileju.

Kasztelan nie chciał słyszeć błagań żony. Zamknięto ją w lochu. Zazdrosny mąż…Kasztelan często opuszczał zamek by dopełniać swoich powinności urzędnika ziemskiego. Co wtedy robiła Ludwika? Miała cierpliwie czekać, podobno tak było, tak zapewniały kobiety z jej otoczenia, ale wyobraźnia podsuwała mężowi obrazy zdrady. W końcu na zamku była załoga, jej przystojny, młody dowódca o błękitnych rozmarzonych oczach…

W każdym razie biedną Ludwikę ścięto i to podobno ciosem tak silnym, że kat uczynił szczerbę w przykrytym atłasem kamieniu, na którym złożyła głowę do egzekucji.

Okropna scena, nad którą nie będziemy się zatrzymywać. Po co!

Kasztelan zajął się gospodarowaniem na zamku, przede wszystkim naprawami w obronnej wieży. Ta wieża powstała za czasów Janusza I, księcia mazowieckiego, na początku XV wieku. To on kazał wznieść siedem zamków na pograniczu swojego księstwa. Górowała nad warownią, strzegła pogranicza z Litwą, z obszarami skąd napadały tatarskie ordy i nie tylko…

Nie wiem w której z zamkowych komnat dobiegły kasztelana krzyki dworzan. W remontowanej wieży znaleziono gniazdo sroki. A w nim…

No stąd ta sroka na początku! Nic nie dzieje się bez przyczyny. Zwłaszcza w bajkach, legendach, opowieściach, klechdach…a nawet w bujdach.

W ptasim gnieździe były trzy brylantowe pierścienie! (Musiałam postawić kropkę nad „i”).

Kasztelan gestem ręki nakazał dworzanom opuścić komnatę.

I teraz mamy wybór. Co wolisz, Czytelniku. Jasne, że zdał sobie sprawę ten zapalczywy i popędliwy człowiek, że popełnił błąd. Mógł teraz udać się w długą pielgrzymkę, aby odpokutować. Mógł też na przykład nadać wieży imię swojej małżonki i na jej cześć wznieść kapliczkę. No podaję taki przykład.

On jednak podobno całą noc chodził po swojej komnacie. Słyszeli to dworzanie przycupnięci gdzieś w kącie pod drzwiami, gotowi dniem i nocą spełnić każde jego życzenie.

Kasztelan wyszedł nad ranem, wszedł na wieżę. Podobno w garści trzymał owe trzy pierścienie (co komplikuje narrację). I…skoczył.

Ja wiem, ja wiem, sama się nad tym zastanawiałam: gdzie podziały się trzy niezwykle kosztowne złotnicze wyroby odzyskane ze sroczego gniazda. Otóż na ten temat opowieść milczy. Może i lepiej, bo pewno ktoś się nimi zaopiekował. Diamenty przepadają tylko w bajkach, w rzeczywistości zmieniają właściciela!

Od tego dnia łagodna i kochająca męża Ludwika pojawia się w liwskim zamku. Nie używam czasownika „straszy”, bo jest dobrym duchem i po prostu od kilku wieków miejsca sobie znaleźć nie może! Nie mści się, nie rozbija naczyń, nie zdziera ze ścian sztandarów, nie przewraca mebli. A mogłaby! Jest ponad to! Płynie po komnatach, przesuwa po wieży w żółtej mgliście spowijającej ją szacie. Żółta dama, której nikt w zamku się nie boi. Pytałam, więc wiem.

Tylko nie wiem jak to jest z tym powiedzeniem, że diamenty są najlepszym przyjacielem dziewczyny…Może to nie dotyczy (wiernych) mężatek?