c,d,
Alexandre wrócił z długim, lekko wytartym, kiedyś z pewnością eleganckim skórzanym futerałem w ręku.
„On serio!”, pomyślałam.
– Nie powiesz mi, że to udało ci się przewieźć samolotem!
Odpowiedział mi lekko zawadiacki uśmiech. – Z Nowego Jorku na Florydę da się wszystko. A poza tym czego się nie robi dla przyjaciela w jego urodziny!
Osobiście nie chciało mi się dociekać, skąd Alex wziął szablę, bo to zawierał futerał. Znam go trochę. Załóżmy, że pożyczył tu na miejscu.
Stwierdził, że potrzebne mu wiaderko z lodem, dużą ilością lodu. Na razie mieliśmy nie wyjmować z lodówki tej przywiezionej przez niego butelki Veuve Clicquot brut. Niech sobie tam siedzi, aż wszystko będzie gotowe.
Zapowiadało się na niezłe widowisko, które tradycyjnie nazywa się sabrage czyli „szablowanie”, otwieranie szablą szampana, a ja na swój użytek nadałam mu moją własną nazwę: „gilotynowanie”, bo przecież w całej tej spektakularnej sztuce chodzi o odcięcie szyjki butelki poprzez uderzenie ostrzem szabli tuż poniżej pierścienia trzymającego korek! No i – przede wszystkim – o efekt!
Konieczna była sól, której w domu mam tyle co kot napłakał, bo lubię naturalne smaki i tę odrobinę soli kamiennej z Wieliczki chowam dla gości. Szkoda mi jej było…
– Zrozum Anno, że to przyspieszy proces!
Poświęciłam kilka ostatnich łyżeczek soli i napełniłam posłusznie wiaderko lodem, a Alex pouczał:
– Kiedy wsypię sól, no trochę jej mało, ale będę pracował z tym co jest, szampan się szybciej schłodzi. A mnie chodzi o to, żeby dobrze schłodzić samą szyjkę butelki. Szyjka teraz najważniejsza! Jeśli będzie lodowata, to uderzenie ostrzem o pierścień spowoduje, że korek wraz z szyjką odpali jak rakieta!
Po czym wyjął butelkę z lodówki, bezceremonialnie odwrócił Veuve Clicquot korkiem w dół i wwiercił w lód.
Miałam jeden warunek: żeby dekapitacji szampana dokonać w lanai. Łatwiej będzie posprzątać, to znaczy zmyć kafelkową podłogę. O ewentualności typu rozbicie butelki na kawałki nie chciałam myśleć.
Czekaliśmy. Harriette opowiadała nam o życiu w Montrealu, gdzie od niedawna pracowała jako tłumaczka sądowa. „Gdzie i kiedy on ją poznał”, pomyślałam wścibsko.
Alex sprawdził temperaturę szyjki. Z satysfakcją kiwnął głową.
– Nadaje się. Lodowata. No, jedziemy kochani. Piękny francuski zwyczaj, zwyczaj mojego kraju!
Bardzo istotne, tak twierdził, jest prawidłowo trzymać butelkę. Najlepiej pod kątem około trzydziestu stopni. Zwyczaj sabrage, szablowania, powstał za czasów wojen napoleońskich, kiedy schłodzone butelki podawano oficerom siedzącym na koniach. Ciekawe czy w tej sytuacji dochowywali tych reguł. Z pewnością niejedna butelka nie tak trzymana albo nie tak uderzona szablą, rozpryskiwała się na kawałki.
Ale tu mieliśmy czas, koń pod naszym gościem nie tańczył, więc była szansa, że wszystko pójdzie dobrze i obejdzie się bez większych strat.
– Teraz „rozbiorę” korek. Zdjął folię i koszyczek, który go przytrzymywał. – Muszę znaleźć szef na butelce. Po tym szwie pójdzie szabla.
Przyjaciel, na którego cześć otwierana była butelka, nie odezwał się ani razu. Śledził ruchy Aleksa z ogromnym zaciekawieniem, a może i odrobiną niepokoju. „Jest zbyt poważny”, pomyślałam „przecież to wielka zabawa dużych dzieci! Nic nam się nie stanie, a on pewno już ma w głowie jakiś katastroficzny scenariusz i widzi nas wszystkich broczących krwią!”.
Uczestniczyłam gdzieś kiedyś w przeszłym życiu w „szablowaniu”. Oczywiście biernie i w wielkim rozhukanym towarzystwie. Nigdy jednak nie piłam z butelki „zgilotynowanej” szablą, i to wbrew logice, bo zgodnie z prawami fizyki, jeśli szyjka odleciała w wyniku jednego pewnego ruchu i uderzenia, porwana ciśnieniem kilku atmosfer panującym pod korkiem, to okruchów szkła nie miało prawa w musującym trunku być!
No ale dziś, dziś zrobię to, czego jeszcze nigdy nie zrobiłam!
Wieczór był piękny. Przedrzeźniacze poszły spać w krzaku Calliandrii, tak ładnie zwanej Powderpuff tree, bo ich różowoczerwone kwiaty przypominają puszki do pudru.
Tak, dziś, w dniu urodzin Przyjaciela, napiję się szampana z butelki o odciętym szablą łebku!
– Jeśli mamy szef, to teraz spójrzcie. Przeciągam szablą, tak na próbę, po szwie, chcę być pewny. Robię to kilka razy. I potem, już bez żadnego wahania, jeden bardzo zdecydowany ruch pod kątem, bo to jest ważne! Tam pod tym korkiem jest wielka musująca siła!
Nie zdążyłam zauważyć, nie zdążyłam się zdziwić, bardziej usłyszałam niż zobaczyłam. Szklany pierścień odleciał wraz z korkiem. Nie widziałam, gdzie upadł, tylko usłyszałam odgłos szkła na kafelkach. I jednocześnie pióropusz uwolnionej, uwięzionej pod korkiem energii. Szaleństwo rozbłyskujących bąbelków.
Harriette klasnęła w ręce i roześmiała się. Ja też. Alex też. Przyjaciel wstał z fotela.
– To było niecodzienne, fascynujące! Przyznam się, że cały czas myślałem o tym co by było, gdyby ta butelka się rozprysnęła. Ale to było piękne. Aniu, podaj mi kieliszki!
Podałam rzecz jasna, choć stały na stole tuż koło niego. Był wzruszony. Wiedziałam, że docenił to przedstawienie.
Doceniłaby je też wdowa Clicquot. Przywiązywała ogromną wagę do tworzenia wokół jej szampana legendy, chciała, aby uważany był za trunek najszlachetniejszy, elegancki. Bo takim go wykreowała. Firma Veuve Clicquot to nadal najwyższa jakość w świecie wielkich wytwórców jak Dom Pérignon, Krug czy Pommery.
Veuve Clicquot z szampana uczyniła dobro luksusowe. Wyznaczony przez nią i pracujący z nią przez wiele lat następca, Edourd Werlé, a potem jego syn, Alfred, produkował setki tysięcy butelek rocznie, które w większości sprzedawano poza Francją, na wszystkich kontynentach.
Mme Clicquot kupowała najlepsze ziemie, te wokół pierwszych winnic należących do rodziny jej męża, François Clicquot. Robiła to systematycznie, jak dobry inwestor, świetny menażer z wizją przyszłych profitów, tak, ale mając zawsze na uwadze przede wszystkim najwyższą jakość. Jej szampan był uosobieniem dobrego gustu, elegancji i luksusu. A kto nie chce należeć, choćby na moment, na chwilę, na toast, do tego kręgu?
– A czy wiecie – Przyjaciel z rozanielonym uśmiechem dolał nam szampana. „Nareszcie się wyluzował”, pomyślałam.
– Czy wiecie, jak smakował dwustuletni szampan naszej drogiej wdowy po 175 latach przebywania w idealnych warunkach chłodu i ciemności?
Od razu przyciągnął uwagę naszej trójki.
– Opowiem wam historię szampana Veuve Clicquot z mrocznego dna zimnego Bałtyku!
c.d.n.