Mundury Gwardii Pieszej Koronnej mogły przyprawić o zawrót głowy niejedną pannę. Wojsko I Rzeczypospolitej. Pąsowe sukienne kurtki. Bławatne wyłogi. Białe spodnie. Kamasze. I błyszczący w słońcu wojskowy ryngraf, daleka pozostałość pełnej zbroi, ze srebrnym orłem w koronie. Jeszcze harcap, obowiązujący w tym czasie żołnierzy, zapleciony na karku warkocz, mający chronić przed uderzeniem z tyłu.
Stanisław Poniatowski, kasztelan krakowski, ojciec ostatniego króla Polski, przywódca Gwardii Pieszej Koronnej, wydzierżawił na Faworach obszerny teren pod budowę koszarów i placów musztry dla swojego regimentu. Rok był 1725.
Przedtem potop szwedzki doszczętnie zrujnował folwark. Ten teren, poza miastem, ale w niewielkim od niego oddaleniu, miał własną strukturę ekonomiczną i urbanistyczną, która przestała w wyniku działań wojennych istnieć. Majątek poszedł w dzierżawę, żeby przetrwać.
Wytyczono drogę do koszar, aleję wysadzaną podwójnym szpalerem lip, Aleję Gwardii, którą maszerowało, ku uciesze gawiedzi, polskie wojsko. Kiedyś ta aleja przyjmie nazwę „Wojska Polskiego”.
W drugiej połowie XVIII wieku z ulicy Miodowej w Warszawie, przenieśli się na teren w pobliżu koszarów Gwardii Ojcowie Pijarzy. Powstał pałacyk i parterowe oficyny w których pomieszczono letnią siedzibę elitarnej szkoły, Collegium Nobilium. Kształcili się w niej młodzieńcy z rodów magnackich i bogatej szlachty. Program Ojców Pijarów odstąpił od przyjętych norm. Kładziono nacisk na języki nowożytne, francuski i niemiecki, choć nie zaniedbywano greki i łaciny. Kilkudziesięciu uczniów studiowało przez osiem lat w pięciu klasach. Mieli wyrosnąć na świadomych obowiązków, odpowiedzialności za losy kraju obywateli. Program w Collegium Nobilium obejmował historię, prawo polskie i międzynarodowe, ekonomię, nauki ścisłe i przyrodnicze.
Malownicza wiślana skarpa stała się w niedługim czasie całoroczną siedzibą Collegium, odpowiednika szkoły wyższej, gdybyśmy mieli przyrównać ją do współczesnego systemu edukacji. Ojcowie założyciele uważali, że przyroda i świeże powietrze wspomagają nauczanie. A okolica miała ogromny urok. Skarpę, schodzącą ku rzece ogrodami ujętymi w tarasy, zaczęto nazywać „joli bord”, „piękny brzeg”. Nazwę przyjęto do języka polskiego bezpośrednio z francuskiego. Spolszczono ją. I tak powstał:
Żoliborz.
Ale mówimy tu tylko o skrawku tego, co jest obecnie jedną z dzielnic Warszawy. Do tego jeszcze daleko.
Na razie jesteśmy na terenie Faworów i okolicy.
Faworom zaczęło się znowu powodzić. Kolejny zarządca doprowadził majątek do stanu opłacalności. To spodobało się komisji boni ordinis (dobrego porządku), instytucji powołanej w 1764 roku na Sejmie Konwokacyjnym, który wybrał, przy osobistym poparciu Katarzyny II i rosyjskiego wojska, Stanisława Augusta na króla Polski.
Odprawiono zarządcę Faworów, i teren przeszedł pod zarząd miejski. Niezbyt fortunna była to zmiana, z „dobrym porządkiem” niewiele mająca wspólnego, gdyż w kilka lat potem majątek, przynoszący znowu straty, został rozparcelowany. Może o to chodziło.
Parcele wykupili bogaci warszawscy mieszczanie i szlachta. Wytyczono ulice uwzględniając istniejącą już zabudowę. Powstawały dworki, pałacyki, podmiejskie posiadłości. Mieszkała tu finansjera i plutokracja. W 1791 roku, przed drugim rozbiorem, włączono Fawory do Warszawy.
Miasto dostało się po trzecim rozbiorze Prusom. Zdegradowane do centrum administracyjnego Prus Południowych, przestało się rozwijać. Wyludniło się, podupadło.
Fawory, coraz częściej zwane Żoliborzem, również odczuły ten upadek. Zastój czasów pruskich i wyniszczenie w okresie Księstwa Warszawskiego trwało do Królestwa Polskiego. Przez piętnaście lat, po 1815 roku, a przed powstaniem listopadowym, nastąpił prawdziwy rozkwit Warszawy i Faworów.
Pewien udział w tym miał generał dywizji. Józef Rautenstrauch, syn kupców korzennych i bławatnych, którzy przybyli do Polski z Niemiec w drugiej połowie XVIII wieku. Obsypywany przywilejami przez ostatniego króla, potem ks. Józefa Poniatowskiego, którego był adiutantem, stał się też ulubieńcem władz carskich, które dopieszczały go tytułami i napełniały kiesę.
Otóż ów generał carskiej armii, trzeźwy i sprytny biznesmen, skupywał ziemie i nieruchomości w obrębie miasta, które potem z zyskiem sprzedawał. To wtedy na Faworach, których był właścicielem, założono romantyczne parki letnie, „Tivoli” i „Fraszki”, gdzie mieszkańcy stolicy mogli przyjeżdżać, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Były restauracje, kawiarnie, huśtawki, karuzele, ławki i ławeczki, zakątki dla zakochanych lub szukających odosobnienia, imprezy artystyczne.
Dobra fortuna skończyła się wraz z upadkiem powstania listopadowego i początkiem ciężkich represji jakie spadły na Warszawę i pogłębiły się po upadku kolejnego powstania, styczniowego.
Tu jeszcze raz pojawia się nasz generał, w tym czasie zastępca namiestnika cara, Paskiewicza. Sprzedaje, niezwykle korzystnie, rozległe tereny Faworów rosyjskim władzom. Pod budowę Cytadeli. Fortecy groźby, fortecy chwały imperium i ogniwa w pierścieniu fortec tę władzę umacniających.
Fawory, zabudowane, funkcjonujące urbanistycznie w żywym ciele Warszawy, tereny których „piękny brzeg” stanowił część, nie ucierpiały w czasie powstania. Ale w 1831 roku zaczęła się niszczycielska praca niwelowania wielkiego obszaru pod zabudowę fortyfikacji noszących imię Mikołaja I.
Nic nie pozostało z „pięknego brzegu”, z romantycznych ogrodów, wytyczonych ulic wzdłuż których wyrosły dworki, pałacyki, wille. Ten teren miał ziać pustką. Po horyzont. Następny car, Aleksander III, postanowił z Warszawy utworzyć twierdzę, co jeszcze bardziej ograniczyło rozwój całego miasta.
Północna część Warszawy, to co było Faworami, pięknym brzegiem, byłaby świetnym kierunkiem rozbudowy dla duszącego się miasta, ale carskie ukazy nie pozwalały na zabudowę terenów, które kiedyś włączone zostaną do miasta jako Żoliborz. Restrykcje oznaczały kolejne wyburzenia i przesiedlanie ludności.
Pierwszego sierpnia 1914 roku Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji, a w 1915 rosyjskie wojska wycofały się nie tylko z Warszawy, ale i całego Królestwa Polskiego. Do miasta weszli Niemcy.
Na terenie Cytadeli zainstalowano dwa maszty antenowe radiostacji i aparaturę firmy Telefunken.
To z niej, z niemieckiej radiostacji na terenie, który kiedyś był urocza dzielnicą willową, potem fortecą zaborcy, nadano 16 listopada 1918 roku komunikat Józefa Piłsudskiego o odrodzeniu państwa polskiego.
Przed Warszawą, duszącą się w ciasnocie stanęła wielka szansa.
Przed terenami wokół Cytadeli jeszcze większa. Zorganizowanej, zaplanowanej, przemyślanej, spowitej w idealizm powrotu do niepodległości zabudowy i rozwoju Żoliborza.
Wielkie pole do popisu dla architektów, urbanistów, ale i społeczników, wyznawców nowych idei, jak na przykład spółdzielczość.
Ale na razie to była pustka, pustynia, carski teren wojskowy z całkowitym zakazem cywilnej zabudowy.
„Piękny brzeg nie istniał”. A nowoczesny, zielony Żoliborz miał się dopiero narodzić.
c.d.n.