Szłam w górę Kamiennymi Schodkami.
U ich szczytu w XV wieku, po tym jak książę mazowiecki Janusz zdecydował się uczynić ze Starej Warszawy swoją stolicę, postawiono furtkę dla pieszych, którą można było się do miasta dostać. Drugą przy ulicy Celnej. Wokół Starej Warszawy wzniesiono podwójny mur. Dwie bramy, Krakowska i Nowomiejska strzegły dostępu do książęcego, otoczonego fosą grodu.
Kamienne Schodki to jedna z ośmiu uliczek odchodzących od prostokątnego placu, od centrum Starej Warszawy, założonej w końcu XIII wieku, zgodnie z lokacyjnym prawem chełmińskim, odmianą prawa magdeburskiego. To prawo przeważało na Mazowszu, było szablonem, powielanym wzorem i określało przywileje oraz obowiązki zakładanego miasta wobec właściciela ziemi, na której powstawało.
Za założyciela Warszawy uważa się Bolesława II, księcia mazowieckiego i płockiego. To po dzielnicowym podziale księstwa polskiego okazało się, że miejsce, w którym teraz znajduje się stolica Polski, ma dogodne położenie handlowe na szlaku znad morza Czarnego do Bałtyku.
Wokół prostokątnego placu, obecnego Rynku Starego Miasta, zamieszkali bogaci kupcy. Zgodnie z prawem lokacyjnym, nadającym przywileje, ale i ustalających ścisłe reguły, każda parcela miała wymiary dziewięć metrów od frontu i trzydzieści pięć w głąb. To pozwoliło w sposób schludny i zgrabny pomieścić czterdzieści budynków.
W XVII wieku zaczęto używać kolorowych tynków. W tym duchu odbudowano po wojnie Stare Miasto i takim widzimy je dzisiaj.
Weszłam na rynek.
Ogromne ożywienie i zagęszczenie trochę mnie zaskoczyło. Odzwyczaiłam się od ludzkiego tłumu. Instynktownie pozostałam na obrzeżu, kiedy usłyszałam z głośnika na scenie umieszczonej jak zwykle bliżej strony Dekerta, komunikat/prośbę o zachowaniu dystansu.
Koncert miał się rozpocząć za godzinę.
Właściwa nazwa wydarzenia, w którym chciałam uczestniczyć, jest trochę długa:
„Międzynarodowy Plenerowy Festiwal Jazz na Starówce”.
Ale rzecz jasna, jak to bywa z wymyślnie wydumanymi nazwami, nikt jej nie używa.
„Jazz na Starówce”.
To wystarczy. Da się łatwo przyswoić. W każdą sobotę lata o siódmej wieczorem. Jestem jego wielbicielką. Tak jak jestem wielbicielką mojego miasta i jej najstarszej części, zwanej pieszczotliwie Starówką.
Przechodziłam koło „Fukiera”, restauracji, w której króluje teraz najsłynniejsza polska restauratorka, Magdalena Gessler.
Fukier był przedsiębiorcą i, między innymi, właścicielem winiarni oraz składu win, w tym „Piwnicy Hetmańskiej”, w której leżakowały butelki co najmniej stuletnie, a i takie co pamiętały XVII wieczny rynek Starego Miasta.
Henryk Maria Fukier to ostatni przedstawiciel osiadłej w Polsce linii rodu Fuggerów, potężnych niemieckich bankierów o rozległych powiązaniach. Fuggerowie przejęli w XVI wieku rolę Medicich. Również większość aktywów florenckich bankierów. Ściśle związani z domem Habsburgów, finansowali wzrost ich politycznych wpływów.
Nasz polski Fukier był nie tylko znawcą win, ale i koneserem sztuki. W 1926 roku przekazał na rzecz muzeum na Wawelu bogatą kolekcję antyków.
Cały majątek Fukiera zagarnęli Niemcy na początku wojny. W zemście za jego polskość. Nie odzyskał rodowej kamienicy o renesansowych oknach przy rynku Starego Miasta 27 i po wojnie. Z przyczyn klasowych.
Mieści się w niej wykwintna, elegancka i droga restauracja nosząca jego imię.
Patrzyłam na przestrzeń przed sceną, na której miał rozpocząć się koncert. Zapełniła się już dawno. Teraz grupkami stojący ludzie zwarli się, przylgnęli bardziej do siebie, a na obrzeżach powstawały nowe.
Stanęłam z boku. Zupełnie z boku. Ale stać nie lubię, więc pomyślałam sobie, po kolejnej zapowiedzi z megafonu, że będę chodzić.
Koncert chodzony. Świetnie!
Mój Whatsapp odezwał się głosem Przyjaciela. Tam, po drugiej stronie Wielkiej Wody było już dobrze po północy. Przyjaciel znał program festiwalu i śledził z daleka moje kroki.
– To będzie Bach. Wyobraź sobie Preludium C dur w idiomie jazzu! W wykonaniu trio Jagodzińskiego!
Wyobrażałam sobie, bo i tego Preludium i bachowskiej partity w wykonaniu trio słuchałam nie raz w YouTube. Wiedziałam czego mogę się spodziewać po tym moim chodzonym koncercie. Pewnej konwencji, pewnego nastroju. Pewnego języka muzyki.
– I nie będziesz, mam nadzieję stać w tłumie!
– Właśnie postanowiłam, mój drogi, że to będzie jazzowy Bach chodzony! Będę spacerować wokół rynku, słuchać i napawać oczy, obserwować słuchaczy. Wielozmysłowe podejście. To coś co lubisz, powinno ci się spodobać!
Przyjaciel zaaprobował, a ja wróciłam do swoich myśli o rynku.
Od XV wieku Stara Warszawa miała murowany ratusz. Wokół kramy. Dokładnie tu, gdzie teraz morze restauracyjnych ogródków.
Usłyszałam początek Preludium C dur.
Kompletny minimalizm i powtarzalność. Nic skomplikowanego, a przecież na tym polega Bach. Wciąga oczekiwaniem na więcej. Jest w tej muzyce pewna matematyka. Genialna matematyka geniusza muzyki. Dwa tony niskie, trzy wysokie. Przewidywalność. Pozorna. Zaskakująca.
Jak bardzo przekładalna jest ta muzyka. Jak poddaje się konwencji jazzu.
Chodziłam wokół rynku, dźwięki lgnęły do mnie i odlatywały.
Obok mnie dzieci jadły ogromne porcje lodów. Ludzie siedzieli pod parasolami przy kolacji. Jakieś pstre baloniki zasłaniały mi widok na scenę. Ktoś pstrykał zdjęcia, ktoś inny przeglądał typowe akwarelki spod sztampy. Takie dla turystów. Ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Dźwięki wtapiały się we mnie, w kamienice przy rynku, w słuchaczy, docierały to silniej to słabiej. Nęciły i kusiły, nurtowały, podsycały wyobraźnię…
Od końca XVII wieku Stare Miasto podupadało, przejęła je biedota, grasowały gangi. Były lepsze, nowocześniejsze dzielnice. Nikt, kto nie musiał, nie chciał tu mieszkać.
Nic nie pozostało z bogactwa i prestiżu średniowiecznych kamienic bogatych kupców przy rynku czy Świętojańskiej. Dopiero wiek później podjęto starania, żeby to serce stolicy, najstarszą jej część wydobyć z zapomnienia i upadku.
A potem wojna, bombardowania września 1939 roku i całkowite, zamierzone przez okupantów uśmiercenie. Serce Warszawy miało przestać bić.
Bach. Chodzony. Jazzowy. Na rynku Starego Miasta.
Na rynku Starej Warszawy. Na rynku miasta, które prawie przestało istnieć.
Konwencja bachowska, konwencja jazzowa, konwencja Starówki.
Powtarzalność, przewidywalność, ale z drugiej strony wariacje, zmienność. I trwająca mimo wszystko ciągłość.