Anna Kłosowska, Opowiadanie: Psia przyjaźń

https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://www.youtube.com/channel/UCuixFLRvCpieaardRn4UEPg/
http://anna4book.com/



– Linda i Barbara?
– No przecież ci mówię, Anno!
– Największe przyjaciółki? Pogniewały się na siebie? One się nigdy ze sobą nie kłóciły! Ich przyjaźń przetrwała już niejedno! Są tak różne od siebie, ale potrafią z tym świetnie żyć! Lubimy i podziwiamy je za to!

Przetrwały wybory, choć mają całkowicie odmienne poglądy polityczne na dowolny istotny temat. Co więcej, przetrwały kolejne fale pandemii, choć miały inne zdanie na temat środków, jakie zastosowano, żeby ją powstrzymać. Różnią się zasadniczo w ocenie jak, kiedy i kogo szczepić, ale nie różnią się – i to jest jedyny wyjątek od reguły – co do tego, że szczepić się trzeba!!

A teraz tak po prostu, trywialnie, ni stąd ni zowąd poszło o pieski?

– Anno, wiesz, jak i ja, że to temat zastępczy! Pieski oczywiście. Darleen brzmiała jakby chciała się roześmiać. – One się lubią, wytrzymać bez siebie nie mogą, potrafiły tolerancyjnie podejść do wszystkich rozdźwięków między sobą. Czy pamiętasz nasze lunche przed tym wszystkim? Na przykład ten po strzelaninie w szkole w Parkland, dwa lata temu?

Prawie trzy lata temu, pomyślałam. Ale jasne, że pamiętam. Barbara uważała, że nie można uzbrajać nauczycieli, że to niczego nie da. A Linda, równie wzburzona tym co się stało jak my wszystkie, z całą energią przekonywała, że strzelaniny można było uniknąć, gdyby na terenie szkoły było więcej ochrony, a nauczyciele, choć niektórzy, mogli nosić broń!

Pamiętam, jak Barbara cicho powiedziała wtedy, patrząc swojej przyjaciółce prosto w oczy: „Chciałabyś chodzić do takiej szkoły? Czy chodziłaś do takiej szkoły? Mieszkałaś jak ja w małym miasteczku. Nie czułaś strachu, kiedy wychodziłaś z domu, prawda? Nikt cię nie odprowadzał, prawda? I nie odczuwałaś strachu, kiedy wchodziłaś na teren szkoły, prawda? Linda, zastanów się co mówisz!”.

Linda opanowała wzburzenie.

– Masz rację, przyjaciółko, ale to był inny kraj, inne miejsce…, ale tak, masz rację.

O psy? Nie mogłam sobie jakoś tego wyobrazić. Andy, beżowy Biewer terrier i Babette, brązowo biała Chihuahua były, jeśli tak można powiedzieć, w takiej samej przyjaźni jak ich właścicielki.

Tak, tak, zgodziłam się z Darleen. Temat zastępczy.

Kieliszek z otwartym przed chwilą pinot noir z doliny Sonomy postawiłam na małym marokańskim stoliku. Lekka rubinowa czerwień igrała odcieniami fioletu i purpury w świetle stojącej lampy. Pinot noir jest zwiewne, delikatne, miękkie, o wysokiej kwasowości. Kapryśna, trudna w prowadzeniu odmiana. Cienka skórka naraża grona na choroby i pleśń. Ale też daje winu tę jedyną w swoim rodzaju jasną, czystą barwę.

Darleen dalej wprowadzała mnie w cały dramat moich dwóch znajomych.

Otóż poszło o beżowe loczki Andyego. O kilka loczków. Żadna z pań nie wie, nie umie, nie jest w stanie odtworzyć samej sytuacji. Na pewno potrafiłyby to zrobić pieski, ale nie ma sposobu wydobyć z nich ani słowa! No i jeśliby nie zaczęły zmyślać, jak to robią ludzie!

A więc Linda i Barbara siedziały w piątek wieczorem przy drinkach. Linda piła, jak zawsze Grey Goose z jakimś sokiem, a Barbs swoje ukochane martini. Barbara opowiadała to Darleen inaczej i Linda inaczej. I niezależnie od tego, ile i jakie drinki piły, myślę, że nie w nich rzecz, a w przedstawieniu swojej, korzystniejszej dla siebie wersji wydarzeń.

Hej, przyznajmy się sami przed sobą: też to robimy!

Ja wysnułam swoją wersję i jej się będę trzymać.

A więc moje znajome – obie ogromnie lubię za to, że są tak różne i umieją z tym świetnie żyć – siedziały sobie, rozmawiały, aż z kuchni usłyszały warczenie i skowyt.

Linda rozpoznała skowyt Andyego. Pierwsza rzuciła się w stronę kuchni, gdzie pieski biesiadowały nad organicznymi kostkami. Bo to był dom Barbary, a ona, w przeciwieństwie do Lindy wierzy tylko w żywność organiczną. Dla piesków też! Na środku podłogi kilka beżowych loczków Andyego. Bardziej z boku, tak jakby nie miała w tym zamieszaniu żadnego udziału, cichutko, merdając białym ogonkiem, Babette.

Reszta detali na miejscu przestępstwa ma małe znaczenie. Ciąg dalszy rozegrał się słownie i za pośrednictwem gestykulacji, natychmiast potem, w pokoju.

Zarzuty, podniesione głosy. Coraz bardziej podniesione. Tętno pewno w nieobliczalnych w konsekwencje granicach. Adrenalina i kortyzol strzelają do krwi. No i wiadomo, gdzieś coś wtedy musi puścić!

A potem trzaśnięcie drzwiami. I tekst Lindy: „Nigdy w życiu już do ciebie się nie odezwę!”.

Kropka. Taka tragikomiczna, przerysowana sytuacja, która obie przerosła. I to nie ta psia sytuacja je przerosła. Wiadomo.

Patrzyłam na swoje pinot. Kolory igrały, zachęcały, kusiły…A Darleen kontynuowała.

– I dlatego do ciebie dzwonię. Potrzebujemy cię Anno!

– Mnie? Prawie krzyknęłam. – Dlaczego mnie? Wzięłam do ręki kieliszek. Ale zaraz go odstawiłam.

– Różne rzeczy w życiu negocjowałaś, tak? Mówię o twojej pracy. No nie powiesz, że nie mogłabyś użyć dyplomacji i przywrócić pokój między stronami konfliktu, w tym wypadku między naszymi drogimi koleżankami!

– Darleen, zawołałam w telefon trochę rozpaczliwie, ja nie mogę niczego „negocjować”, mogę się okazać stronnicza w konflikcie. Obie są moimi dobrymi znajomymi. Obie lubię. Nie będę w stanie być obiektywna!

Darleen roześmiała się. – Obie lubisz, jak sama mówisz, więc dasz radę! Liczę na ciebie! Nie możemy ich tak zostawić. Linda wyjeżdża z osiedla okrężną droga, żeby nie nadziać się na Barbarę. Barbs dzwoni do mnie co wieczór, że nie może spać! Babette tęskni za swoim przyjacielem!

– Przecież go pogryzła! A w ogóle skąd wiesz, że tęskni. Hej, nie bierz mnie pod włos. To się robi jakiś łzawy dramat w złym guście, a takich rzeczy ani nie czytam, ani nie kupuję w sensie dosłownym i przenośnym!

– I nie piszesz, wiem, ale spróbuj, proszę. To znaczy spróbuj ponegocjować, hm? Tak? Zadzwoń do nich!

Zmrużyłam oczy i przełknęłam pierwszy łyk mojego pinot noir. Te grona wchodzą w skład szampana. Szampan pewno by pomógł Lindzie i Barbarze bardziej niż jakiś plan pokojowy!

Przecież one nie pogniewały się na siebie. One przeniosły złość na to, co dzieje się w tej chwili z nami, z naszym życiem, z naszym brakiem stabilności, z brakiem pozytywnie utwierdzających odnośników, z brakiem poczucia bezpieczeństwa, wizji przyszłości, na psie kłaczki na podłodze! Ta kłótnia, ten wybuch, ten pretekst w postaci sprzeczki między pieskami, to była taka sytuacja zastępcza. One nie pogniewały się na siebie, nie pokłóciły się, nie powiedziały tych kilku słów za dużo, one po prostu obie odkorkowały się pod wpływem pretekstu.

Skwaśniałe słowa. Słowny zakalec.

Z pewnością ich przyjaźń przetrwa, z pewnością da sobie radę z kolejną fazą pandemii i niepewnością jutra.

Ale nawet kiedy sobie wybaczą, to nie zapomną tego żałosnego incydentu, tych słów.

Wróciłam do swojego pinot noir z Sonomy. To wino traktowano w Stanach trochę wzruszeniem ramion. Modne były i dalej są, mocno marketingowane wina cięższe, osadzone w gęstości smaku i barwy jak zinfandel i cabernet sauvignon. Tak to lubi amerykański rynek. Albo takiego wina nas tu nauczono. I w tym kierunku poszli właściciele winnic. Pinot noir stało się popularniejsze po 2004, po ekranizacji „Sideways”, „Bezdroży” Alexandra Payne’a. Tam Miles, taki aficionado, wyjaśnia, dlaczego lubi pinoty. To odmiana delikatna, nie przeżyje, jeśli się o nią nie zadba. Tylko cierpliwy, uważny plantator może nakłonić te grona do ujawnienia całego zawartego w nich potencjału.

Przyjaźń, to takie pinot noir: delikatna materia o wielu odmianach, formach i stylach. Trudna w utrzymaniu, kapryśna, zwiewna. Ale najważniejsze o nią zadbać, nie dać jej zginąć, bo kiedy przepadnie rzeczy trudniej sobie wytłumaczyć, przyswoić. Trudniej żyć w czasach całkowitej płynności wszystkiego…