Siedziałam na jednym z tych obracających się wokół własnej osi drewnianych leżaków, które wprawiają zmęczonego dreptaniem po mieście turystę w stan błogiego odprężenia. Plac „u wrót Maurów” (Largo da Porta de Moura).
Przede mną dwustopniowa marmurowa fontanna, minimalistyczna w założeniu, zwieńczona kulą. Prostota i zwartość, jasność konstrukcji charakteryzowała Renesans, ale ta fontanna zdawała mi się, z daleka, zbyt współczesna. Zaintrygowała mnie.
Wokół szesnastowieczne miejskie pałace, pałacyki wyraziściej pasowały do czasów, w których wznoszono je dla wielmożów miasta. Niosły jednak znamiona dalszej przeszłości. Kolumny, kolumienki, zwieńczenia, ozdobne kraty przenosiły w epokę panowania Maurów…
Szlam z placu, przy którym stoi XII wieczna katedra Evory, stolicy regionu Alentejo. Budowla w założeniu obronna, z dwiema wieżycami całkowicie odrębnymi, jakby współzawodniczyły ze sobą. Pierwotnie skromna, ascetyczna, przybrała kształty rozlegle, potężne, dominujące. Bezlistne o tej porze roku gałęzie platanów dramatycznym łukiem obejmowały nieskazitelnie błękitne niebo…
Stąd powędrowałam do marmurowej fontanny przy „wrotach Maurów”, częściowo zachowanego wjazdu do miasta z czasów ich panowania od VII do XII wieku.
Musiałam podejść i dotknąć kremowo różowawego kamienia. Musiałam, bo zawsze wydaje mi się, że jest to moment łączenia się z przeszłością. Kamienie mają duszę. Przemawiają językiem nam obcym. Dotyk to jedyna forma pozasemantycznej z nimi komunikacji…
Wodę doprowadzał do Evory akwedukt. Najprawdopodobniej najpierw rzymski, ale przetrwał ten późniejszy, renesansowy. Osiemnaście kilometrów potężnych, wielopiętrowych łuków, z których połowa jest nadal widoczna. Wbudowane w nie dużo później domy tworzą niezwykłe uliczki.
Akweduktem „srebrnej wody” (Aqueduto da Água de Prata) płynęła woda do głównego placu Evory nazwanego imieniem rycerza, który przepędził stąd w 1167 roku Maurów. Na środku Praça Giraldo bije dalej fontanna, ozdobniejsza, większa, ale niczym nie zaskakująca w porównaniu z tą, przy której przysiadłam.
Powoli poszłam dalej. Jakimś swoim szlakiem. Szlakiem spontanicznym, niezbyt planowanym. To silna i słaba strona mojego podróżowania.
Niezależnie od wszystkiego zawsze jednak jest mi po drodze…