Jestem pod mangowym telefonem. Trzecie drzewko dojrzewa. Potrzebna będzie pomoc jak przy pierwszych dwóch, które potrafiły zrzucać po kilkadziesiąt owoców dziennie! Dalej mam kilkanaście w lodówce, schodzą po jednym dziennie. To bezwłóknista odmiana Haden, coraz rzadsza na Florydzie.

Mango ma w sobie nieposkromioną zmysłowość. Mój ulubiony owoc w czasie sezonu. Ale uwaga, jestem wybiórcza! Konsumpcje ograniczam do drzewek sąsiadów i znajomych. W sklepach mamy głównie z Ameryki Środkowej. To znaczy w wielkich sieciach. Zrywane niedojrzałe nie mogą rozwinąć tego kuszenia, które właściwe jest owocowi prosto z drzewa. Mam takie miejsce, blisko domu, JJ Farms, które hołduje do jakiegoś stopnia tradycjom lokalnym i trzyma sezonowe owoce, warzywa od farmerów z okolic. Te mango można kupować.

Trzecie drzewko C. to odmiana, której ona sama nie zna. Owoce ogromne, złote, oblane niewielkim rumieńcem jak Haden, w kształcie przypominają bardzo rozdętą literę „S”, a w smaku…W smaku są niepowtarzalne. Drzewko ma kilkadziesiąt lat, zasadził je, jak i pozostałe dwa, poprzedni właściciel i C. nie może dojść jaka to krzyżówka, mimo że do rozwiązania zagadki zaprzęgła swojego męża, a on kocha siedzieć w swoich urządzeniach elektronicznych w których zebrana jest dostępna wiedza (nie mądrość) świata!

Byłam u C. kilka dni temu. Wtedy chodziło o drzewko numer dwa. Siedziałyśmy w baseniku z niezwykłą mozaiką na dnie. Wzór układany drobnymi połyskliwymi kafelkami: kolorowe rybki i wodorosty, florydzki banał. Wzór prowadzony jak pas. I stąd moje skojarzenie: z pasem słuckim, kontuszowym. Właściwie z jego głową, zakończeniem. I powiedziałam to C. Kontush sash. Użyłam tego słowa i bardzo oszczędnie, żeby nie zmęczyć, nie zawirować (i nie zniechęcić!), czyli powierzchownie, nakreśliłam o co chodzi. Że noszono je w XVII wieku, były ważną częścią stroju szlachty na terenie Rzeczpospolitej, zapożyczeniem z kultury Wschodu. Usłyszał to R., który w baseniku nie siedział, ale przechodził, żeby wyprowadzić pieska. Stanął przy nas i zapytał „czemu ze Wschodu i jakiego Wschodu”. Więc powiedziałam co to była Rzeczypospolita Obojga Narodów (Polish-Lithuanian Commonwealth). I że to osobna opowieść. C. mi przytaknęła, R. zmarszczył czoło i powiedział coś w rodzaju „hm”. Takie dociekliwe „hm”.

Opisałam, jak wyglądały kontuszowe pasy, że były długie, owijano się nimi po kilkakroć, składane wzdłuż, mogły być dwustronne, ale bywały i czterostronne, że wykonywano je z jedwabiu, ale wplatano złote i srebrne nici (stąd moje skojarzenie z mozaiką na dnie basenu, z migocącą srebrem wodą i muśnięciem złota zachodzącego słońca). Nosiła je szlachta w XVII wieku, ale apogeum pasa kontuszowego nastąpiło wiek później, kiedy postępowała dezintegracja Rzeczpospolitej (czego nie powiedziałam, bo to byłby kolejny strumyk we wzbierającej rzece opowieści). Pasy przyszły do nas z Persji, Indii, Turcji, stąd ich ozdobność, obfitość motywów, bogaty, pyszny wygląd. Manufaktury w których je na terenie Rzeczypospolitej wytwarzano nazywano właśnie dlatego persjarniami. Produkowano pasy głównie na wschodzie, w Brodach (teraz Ukraina), Słucku (obecnie Białoruś).

Oglądałam taki niesłychanie wypracowany osiemnastowieczny pas kontuszowy wśród nowych nabytków Muzeum Narodowego, kiedy byłam w Warszawie w czerwcu. Pochodził z królewskiej manufaktury w Grodnie.

Myślałam, że obeszłam temat, ale R. zaciekawiło co to znaczyło, że pasy noszono w Polsce i na Litwie. Czyli nosiła je szlachta litewska, a ona nie była polska. Tłumaczę, że magnateria a i szlachta się spolszczyła. Przynajmniej część, zwłaszcza ta górna warstwa, ta śmietanka (co nie oznaczało, że utożsamiała się z Koroną, jej interesami!). No to czemu się spolszczyła, pyta R., skoro naród litewski żył w swoim języku i kulturze.

I tu odezwała się C. Przedtem tylko słuchała. Powoli wychodziła z wody po mozaikowanych schodach.

„Elity”, powiedziała owijając się ręcznikiem, „zawsze odrywają się od reszty narodu, mas i tworzą swoje obszary interesów”. „Zawsze i wszędzie”, dodała. I to był taki punkt, koniec, kropka. Podsumowanie.

A alarm mangowy na razie odwołany. Mangowe Perseidy spodziewane są, zgodnie z orzeczeniem znajomego ogrodnika, dopiero za kilka dni. Muszę zebrać siły. Nie tylko fizyczne, ale i intelektualne. Bo znam R. Nie odpuści, będzie zadawał pytania…