Anna Kłosowska
Opowiadania
“Dopieszczanie piaskiem”


https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://bonito.pl/k-654105251-moja-noc-z-irma
https://sklep.wydawnictwopg.pl/pl/p/Moja-noc-z-Irma/82 

Wiedźmin na wielkiej huraganowej miotle nas potraktował szorstko, wyżył się na prawdę na części zachodniego wybrzeża Florydy. Wtedy, we wrześniu 2022 roku udało się nam. Przygotowywaliśmy się oczywiście solidnie, a niektórzy z moich sąsiadów jęli się nawet niezwykłych metod odstraszania żywiołu. Na przykład wypisywali na kartonach, drzwiach garażu: „Go away Ian”. Niektórzy nie cofali się przed dodaniem określeń mocniejszych, wchodzących w zakres inwektyw. Osobiście, mimo że zwrócono mi niedawno uwagę w jednym z wydawnictw, że teraz się „tych słów używa”, wolę nie. Może chcę być po prostu oryginalna na tle powszechnie dostępnej wulgarności i łatwości z jaką wślizguje się w naszą mowę i sposób myślenia…

Iana nie przeżyłam na miejscu, jedynie duchowo przystałam do mojej wspólnoty, albowiem przebywałam w tym czasie w Europie i właśnie grasowałam po austriackim Burgenlandzie. Kiedy huragan ruszył na moją część Florydy przesiedziałam przed telewizorem całą noc. Ogromne wyrzuty sumienia: powinnam być tam, gdzie teraz moi przyjaciele i znajomi zasuwają przeciwhuraganowe żaluzje, zabijają dyktą okna, układają worki z piaskiem wokół drzwi i okien. No i zakupują na zapas…

„Ciekawe”, pomyślałam, tak zupełnie bezsensownie, a przecież w sposób mieszczący się w huraganowej logice, „ciekawe czy papier klozetowy już wykupiony”. Że kupuje się zapas wody rozumiem. Przyczyna powodzenia papieru zwanego higienicznym, nie trafia do mojej wyostrzonej na huragany wyobraźni. Wiem, to ta zwierzęca natura w nas: gromadzić i mieć, ale czemu papier typu „klo”? W gospodarce tłumaczy to stara dobra szkoła Keynesa a właściwie rozszerzona i dużo nowsza teoria o nieracjonalnych aspektach podejmowania decyzji nabywania.  

Siedziałam w Güssing i oglądałam na ekranie zdjęcia groźne z miejsc, które świetnie znałam. Niemniej przydawano tym przekazom siły. Medialnej. Zanim zapadłam w płytki sen ujrzałam na ekranie molo w Fort Lauderdale rozdzierane na kawałki furią wiatru i fal.

Kiedy więc, kilka tygodni po moim powrocie z trasy śladami pewnych winnych szczepów w Słowacji, na Węgrzech i we wschodniej Austrii, zapowiedziano kolejny sztorm, wzruszyłam tylko ramionami. Papier o wiadomym przeznaczeniu leżał triumfalnie na półkach. Nikt się nie kwapił. Zmęczenie, obojętność? Co się stało? Nicole, bo takie piękne imię nadano temu gwałtownemu zjawisku przyrodniczemu, zjawiła się pod koniec huraganowego sezonu, 11 listopada. Na ogół nie ma wtedy większych kłopotów. Powieje, poleje i przejdzie.

Ale Nicole miała ochotę poharcować! Może nie podobała się jej nasza obojętność? Czternasty sztorm i ósmy huragan w sezonie 2022. Ale huragan kategorii pierwszej. Niżej zjechać już nie można. Niżej w hierarchii szaleństw natury stoją tylko sztormy.

Może i Nicole nie wyrządziłaby tylu szkód, gdyby nie nadeszła tak krótko po okrutnym Ianie, i gdyby nie przeszła przez Florydę tą samą drogą co jej poprzednik. Tyle że w odwrotnym kierunku. Spadła wiatrem i ulewą na Vero Beach, a potem chłostała wschodnie wybrzeże, żeby odlecieć na zachód i wreszcie, już słaba i niezdolna do wyrządzania większych szkód, na północ. Wiatr atakował ze wschodu z ogromną siłą przez długie godziny. To co Ian tylko osłabił, to czego człowiek nie zdążył przez sześć tygodni naprawić, zniszczyła Nicole.

Z Kennedy Space Center nie wystartowała rakieta w ramach programu Artemis, przygotowującego powrót człowieka na Księżyc. Od dawna wiemy, że rzeczy wielkie, które uważamy za wykwit ludzkiego intelektu zależą od wiatru i deszczu. Na Florydzie zależą też od oceanu.

Bez oceanu trudno żyć. Nie lubi się tego. Jest częścią bycia, źródłem radości. Uczy też podporzadkowania Naturze.

Moim priorytetem po tym jak Nicole majtnęła po raz ostatni huraganowym ogonem, było pojechać nad ocean, na moją plażę. Zobaczyć co zrobiła, jak dużo zniszczyła.

Molo, owszem, stało i wżynało się głęboko w wodę. Co prawda w ciągu szalonej nocy wiatr wspomagany niezwykle szczodrze przez rozbujany ocean wyrwał, po wielkiej walce, część barierek na rybackiej jego części, ale to nie wyglądało dramatycznie. Niewielkie szkody, łatwe do naprawienia.

Ale plaża…

No cóż prawie jej nie było. To trudniej odtworzyć, Tam, gdzie wzgórki z usypywanych w obronie linii brzegowej wapiennych skał zaznaczały masywnie i stanowczo swoją obecność, tam chlupał grzecznie spokojną teraz, łagodną falą ocean. Jak pies, co wyszalał się na długim spacerze i legł zziajany u stóp swojego pana.

Taki on jest ten nasz ocean. Rozrabia a potem udaje, że to nie on. Tym razem zbyt wiele było ataków na linię brzegową. Natura nie zdążyła załatać, bo robi to wspaniale, ale musi mieć czas. Okazało się dodatkowo, że w wielu miejscach nanoszenie wapiennych głazów było kontrproduktywne. Inaczej mówiąc pomagało w postępowaniu erozji brzegu. Tę metodę stosowano od dziesiątków lat. Stosy skalne miały tworzyć mini falochrony, spełniły jednak swoje zadanie „marginalnie”, czyli nie były efektywne.

Wybrzeże florydzkie żyje oceanem i z oceanu. Z tego powodu plaża jest swojego rodzaju priorytetem. Jasne, nie tylko o plażę i turystów chodzi. Jest jeszcze środowisko naturalne, miejsca lęgowe rzadkich gatunków ptaków i wielkich żółwi, w tym dwumetrowców zwanych skórzastymi.

Pamiętam projekt „dopieszczania” plaży sprzed ośmiu lat. To nie tak dawno. Zastosowano wtedy zadziwiającą i kosztowną technikę nawożenia piasku (pawie 40 tysięcy metrów sześciennych na przestrzeni 5.7 akrów!). Wożono go przez cztery tygodnie gigantycznymi ciężarówkami. Podobno odpowiadał parametrom tego, który mamy na naszej plaży. Był „kompatybilny”. Projekt kosztował miasto 2.1 miliona dolarów (tych sprzed pandemii i wyższej inflacji). Człowiek mógł sobie powiedzieć: „piasek jak piasek”, ale ptaki i żółwie nie polubiły tej nowości. Zabrało trochę czasu, aby ją oswoiły…

Po ośmiu latach, ośmiu sezonach huraganów i sztormów nic nie zostało z „kompatybilnego” nawożenia. Linia brzegowa cofnęła się wyraźnie i drastycznie w wielu miejscach. Nie zdziwiłam się, kiedy miasto poinformowało wczesną wiosną o kolejnym wielkim przedsięwzięciu „dopieszczania” plaży. Tym razem zupełnie inna technologia. Piasek miał być pompowany z sąsiedniej zatoczki w Boca Raton i stopniowo nanoszony u nas.

Wyglądało jakby wybrzeże zamieniło się w wielki plac budowy. Pogłębiarki widoczne z daleka, wielkie rury przeciągane wzdłuż brzegu, no i ta bura rzeka piachu buchająca pod ogromnym ciśnieniem z rur. I potem żwawe koparki, które rozprowadzały błotnistą breję po plaży.

To chyba jasne, że zjawiłam się od razu, żeby zobaczyć wszystko na własne oczy.

Stanęłam nad samym brzegiem. Tu piasek został już nasypany. Woda mętna od niego będzie potrzebować wielu dni, żeby się uspokoić.

Kolorowe rybki przy molu wyemigrowały w lepsze miejsca, gdzie można było przetrwać. Wrócą, kiedy woda stanie się znowu przeźroczysta i będzie można w niej żerować.

Wiele osób w wodzie. Ciepłej, mętnej, burej. Do tego stopnia zmętnienia nie jesteśmy tu przyzwyczajeni, ale weekend i ocean kusił kompletną flautą! Sama weszłam, zanurzyłam się. Z pewnym wahaniem, ale trudno, trzeba spróbować i tego frykasa. Oczywiście o krytej żabce mowy być nie mogło.

Nie będę opisywać, jak wyglądała woda po wielu płukaniach mojego kostiumu, Doświadczenie było swoiste. Prysznic bardzo długi. Ale zawsze warto spróbować czegoś nowego. Co prawda Przyjaciel westchnął i ostentacyjnie wywrócił oczy do góry w kompletnym braku zrozumienia mojego (wy)czynu, ale nie ubrał tego gestu w słowa. Zbyt dobrze mnie zna.

Ja natomiast myślałam o żółwiach. A głównie o wielkich żółwiach skórzastych.

Wiele gatunków wybiera sobie południowo wschodnie wybrzeże Florydy na miejsce lęgu. Jest wśród nich ogromny żółw o charakterystycznej skorupie przypominającej garbowaną skórę. Ma wyjątkowy błękitno niebieski kolor. Wynurza się z oceanu między końcem marca a lipcem, aby złożyć jaja. Stary gatunek, kiedyś ogromnie rozpowszechniony, teraz zredukowany do bardzo policzalnej liczby. Pięćdziesiąt procent lęgu odbywa się na plażach Palm Beach i Broward.

Projekt dopieszczania plaży, podobno bardzo ekologiczny, brał pod uwagę „żółwiowy” kalendarz. Ale maj prawie za nami, projekt owszem skończony, a żółwi ani śladu…

Jestem teraz po drugiej stronie Wielkiej Sadzawki i codziennie oglądam moją dopieszczoną piaskiem, nieco szerszą teraz plażę, na której już rano pojawiają się wielbiciele wschodu słońca. Jakże ich rozumiem! Oglądam dzięki kilku kamerom, w tym jednej ukazującej miejsce lęgu błękitnych skórzastych żółwich olbrzymów, które kiedyś zaliczano do najludniejszego żółwiego gatunku.

Na razie śladu gniazd brak.