Dwie stożkowe „wieże” widać z daleka. Wielokątną fantazyjną bryłę dopiero po krótkim spacerze pod górę. Wynurza się z zieleni, ponad kamiennym murem i spiętrzeniami domów. Miasteczko przywarło krętymi brukowanymi uliczkami do źródła dochodu i splendoru, letniej siedziby władców Portugalii.
Sintra.
Początki „pałacu narodowego”, bo to jego oficjalna nazwa, to czasy panowania Omajadów, wielkiego Al.-Andalus, które obejmowało w VIII wieku prawie całe terytorium półwyspu iberyjskiego. Nie pozostało po tym okresie praktycznie nic oprócz ruin obronnego zamku na wzgórzu. Wiadomo, że w miejscu obecnego pałacu znajdowała się w XII wieku rezydencja Taifa Lizbony.
Sintra leży niedaleko stolicy, ale jest od niej na tyle oddalona, że królowe i ich małżonkowie (skąd ta kolejność za chwilę), przebywali tam mniej oficjalnie, wakacyjnie, odpoczynkowo. Rodzaj królewskiego letniska.
Pałac sprawia wrażenie rozległej, pogodnej, zasobnej siedziby wielkiej, wielopokoleniowej rodziny. Tu wiecznie dodawano, nie burzono. Trochę zburzyła natura w czasie wielkiego trzęsienia ziemi. Ale to dopiero w 1755 roku i rany przez nie naniesione szybko zabliźniono. A my jesteśmy na razie w połowie wieku XIV.
Książe Lancaster, John of Gaunt (Jan z Gandawy, bo tam urodzony), trzeci syn króla Anglii, Edwarda III, miał dawno ustalone zamiary wobec Philippy, swojej córki. Małżeństwo musiało przynieść rodzinie, dynastii, rodowi splendor, rozszerzenie panowania. Może dlatego Philippa wydana została za mąż dopiero po przekroczeniu dwudziestego szóstego roku życia. Przeciętna wieku wśród oblubienic z jej środowiska wynosiła lat szesnaście. Jan z Gandawy nie śpieszył się. Zaręczał Philippę dwukrotnie w jakiejś grze pozorów, zanim nie dojrzał sojusz z Portugalią. Traktat, który podpisano w Windsorze 9 maja 1386 roku uprawomocnił go, a gwarancją jego nieodwracalności było małżeństwo Philippy z królem Portugalii.
João I, założyciel dynastii Avis, to w jakimś sensie władca z przypadku. Pochodził jedynie w połowie z legalnie zaakceptowanej królewskiej krwi. Inaczej mówiąc był synem króla z nieprawego łoża. W Anglii nazywano go wprost Janem Bastardem. W Portugalii Janem Wielkim. Został proklamowany królem po nagłej, bezpotomnej śmierci przyrodniego brata, Fernanda I. Ale pozostawmy sprawy królewskiej krwi skrzętnym genealogom. Dla nas ważna jest wartka opowieść.
A więc João I pojął za żonę Philippę z Lancaster, córkę diuka, wnuczkę władcy Anglii. Nigdy nie został przygotowany do roli króla, ponieważ nikomu nie śniło się, że nim zostanie. Tego nie było w planach. Ojciec zapewnił mu przyszłość „stanowiskiem” wielkiego mistrza militarnego zakonu Avis.
Zgodnie z portugalskim zwyczajem panującym w tym czasie, ślub odbył się per procura, a więc Philipa w nim nie uczestniczyła. Ujrzała swojego małżonka w dwanaście dni później.
Ona, w przeciwieństwie do swojego oblubieńca, była świetnie przygotowana do roli królowej. Wiedziała czego od niej oczekiwano na mniejszą i większą skalę. Była rękojmią traktatu, dającego Anglii możliwości rozszerzenia politycznych i gospodarczych wpływów. Miała też jak najszybciej zostać matką przyszłego króla, zapewnić kontynuację nowego rodu, spokój w królestwie.
Filipa, bo tak ją teraz nazywano, przybyła na dwór, na którym oficjalnie „królowała” wieloletnia metresa jej (teraz) męża. João I miał z nią troje dzieci. Królowa wysłała kochankę do klasztoru, ustanowiła ją przeoryszą, a dziećmi się zajęła, znajdując im w odpowiednim czasie świetne partie wśród angielskiej arystokracji. Sposób na rozszerzenie koneksji i powiązań między dwoma krajami.
W krótkim czasie pojawiły się królewskie dzieci „pełnej krwi”. Mieli ich małżonkowie dziewięcioro.
Oboje lubili przebywać w pałacu w Sintrze, gdzie wiele jest dowodów jak dbali o to miejsce, jak je rozbudowywali i jak mościli je bogactwami, przedmiotami świadczącymi o potędze obu rodów.
W Sali Pod Łabędziami (Sala dos Cisnes) zmrużyłam oczy. Słońce padało strumieniami światła przez wielkie okna. To tu wydawano przyjęcia, organizowano koncerty, rodzinne uroczystości. Tu także król przyjął szpiegów, których wyprawił w misję dyplomatyczną na Sycylię, a pod jej pozorem zyskał od swoich agentów informacje potrzebne do zaatakowania północnoafrykańskiego portu Ceuta. Początki portugalskiej ekspansji.
Sufit zdobny jest w kasetony z wymalowanymi w nich łabędziami noszącymi na wygiętych szyjach odwróconą królewską koronę. Jakiś zapomniany kod, który teraz trudno rozszyfrować. „Prawidłowo” ukoronowany łabędź był godłem brata Filipy, Henryka IV Lancaster.
Ptaków jest trzydzieści. Podobno król uczcił w ten sposób urodziny Filipy, pani na Sintrze. Albowiem pałac należał od roku 1287 do królowych Portugalii. To Dinis I podarował go wraz z przyległościami swojej małżonce, Elżbiecie z Aragonu (potem świętej) jako dobra stołowe. Tradycja utrzymała się przez wieki. Sintra była terenem wydzielonym pod władanie królewskich małżonek i dochody miały zaspokoić potrzeby ich „gospodarstw”.
Podgórskie tereny, gęste lasy, czyste powietrze, obfitość zwierzyny sprawiały, że królowie przebywali tu często. Polowano na wielkiego zwierza, jelenie i dziki, ale też na kuropatwy i zające. Kuchnie wyposażono za czasów Filipy w dwa stożkowate kominy (to te „wieże”, które widać z daleka), odprowadzające nieprzyjemne zapachy od usytuowanych w pobliżu prywatnych apartamentów królewskich. A jadła przygotowywano obfitość. Ogromne kotły, wielgachne rożna, kaflowe piece świadczą o gargantuicznych ucztach! Pamiętajmy, że do XV wieku wspólne posiłki stanowiły o królewskości. Wydawanie wielkich biesiad było przywilejem i obowiązkiem, potwierdzeniem władzy, panowania króla.
João i Filipa poczynili w pałacu wiele zmian. Król ustanowił go symbolem swojej potęgi. Pragnął utrwalić dynastię, którą stworzył, której był pierwszym przedstawicielem. Zawdzięczał to królowej, „matce znamienitego rodu”, jak ją nazwano. Jednym z jej synów był Henryk Żeglarz, który wydźwignął portugalski kolonializm, a z nim bogactwo metropolii na szczyty…
Oboje małżonkowie dawali przykład głęboko moralnego, pobożnego zachowania. Filipa dobrze pamiętała, że wychowana została przez metresę ojca, a na dworze męża zastała jego kochankę. Unikanie skandali, tworzenie nieskazitelnego image’u było jej nadrzędnym celem. Okazywała posłuszeństwo mężowi. Uważała „wtrącanie się żony w sprawy męża za rzecz nieprzyzwoitą”. Wiadomo jednak, że miała wpływ na wiele mężowskich decyzji, utrzymywała też obszerną korespondencję z najznamienitszymi rodami Anglii i ingerowała w sobie znany, niebezpośredni sposób.
Król podobno dochowywał wierności żonie. Jednak został kiedyś przyłapany in flagrante na flircie z jedną z dam dworu. Podobno chodziło o pocałunek. Zauważony! Odnotowany! Plotka dotarła do Filipy. Nie wiemy jaka była reakcja pani na Sintrze, wiemy co uczynił João!
Na plafonie wielkiej sali, w której przyjmował przyjezdnych dygnitarzy i ambasadorów pojawiły się sroki. Malowane. Jest ich sto trzydzieści sześć. Tyle ile dam dworu! Każda trzyma w łapce różę, symbol domu Lancaster, z którego pochodziła królowa i w dziobie wstążkę z powiedzeniem króla: por bem, co można tłumaczyć: „na lepsze, na dobre”. Gadatliwym srokom król zatkał dzioby! W sposób pobłażliwy, ale stanowczy, wskazał dworowi, gdzie jego miejsce. Swoiste, monarsze poczucie humoru. Swoisty kod, przekaz, post z XIV wieku!
Z Sali Srok wyszłam na niewielkie patio. Zagubione, niewielkie drzewo, XVI wieczna spiralnie skręcona kolumna, z której pewnie czasem tryska woda, kuszące chłodem grotto wsparte na zdobionych w manuelińskim stylu kolumnach, wodny basen, w którym odbija się koronkowy ornament dachów. Stąd można było dyskretnie wejść do każdej z części pałacu nie przechodząc korytarzami. Nie będąc widzianym. Klucz do wnętrz królewskiej Sintry.