Vogata del Silenzio
Wenecja
Anna Kłosowska, Opowiadania: “Ciche ofiarowanie byka”

Gęsta cisza. Przynajmniej tak by się chciało. Żeby panowała całkowita cisza. Może nie jakieś nabożne skupienie, ale odmienność, wielka odmienność od gwaru, śmiechu, wrzawy.

W tej ciszy powoli odchodzi karnawał. Wyprowadza się późnym wieczorem z Wenecji, oddala z każdą godziną, z każdym zanurzeniem wiosła. Bo rzecz jasna oddala się wodą. Inaczej w Wenecji się nie da.

Łodzie suną powoli, spokojnie, w (relatywnej) ciszy. Zwrot w nastroju. Inny moment. Suną popychane ruchem wioseł w kierunku laguny. Tylko ten napęd jest dozwolony, stąd spokój. Oddalają się od placu św. Marka, od epicentrum zabaw, szaleństw, maskarad, balów.

Parada ciemnych cieni, na czarno ubranych wioślarzy w maskach, parada powrotu do spokoju. Ciche wiosłowanie – vogata del silenzio.

Dwa tygodnie temu po Canale Grande łodzie podążały w odwrotnym kierunku. Przybrane, przebrane, kolorowe. Na nich i wokół nich głośno. Parada rozpoczynająca karnawał ma miejsce w niedzielę, na początku lutego. Otwiera ją zazwyczaj i tak było i w tym roku, ogromny szczur sporządzony z ekologicznie akceptowalnego materiału, rozpostarty wygodnie na pokładzie wielkiej barki! Witany śmiechem i okrzykami przez zgromadzonych na nabrzeżach, nieco zziębniętych turystów. Dzień chłodny, wilgotny, chmury nisko. Wenecka zima.

Szczur ma swoją niepodważalną pozycję w tym mieście. Podobno sześć gryzoni przypada na jednego mieszkańca! Prawdopodobnie jest to liczba zaniżona…

Z wnętrza „paradnego” szczura wydobywają się kolorowe baloniki. Ulatują w zachmurzone niebo. Oklaski. W tle muzyka. Łodzie ruszają. Nieco chaotycznie. Nie wszystkim udaje się od razu złapać rytm. Ale nie ma znaczenia, ważne, że wenecki karnawał uważa się za rozpoczęty.

A teraz, w ostatkowy wieczór, płyną w stronę laguny. Płyną w ciemności, ponieważ zwyczaj każe pogasić elektryczne światła. Migają świece w oknach pałaców nad Canale Grande. W górę wzbijają się niespiesznie baloniki ze świeczkami. To wszystko stwarza unikalny nastrój. Sentymentalny, romantyczny…

Oczywiście bez przerwy błyskają flesze aparatów telefonicznych utrwalających wydarzenie dla mediów społecznych. „Byliśmy/widzieliśmy/pstryknęliśmy”.

Przed chwilą skończył się koncert. Fiolety zastąpiły ostre karnawałowe kolory. Muzyków prawie nie widać, tylko blask instrumentów dętych zdradza ich obecność.

To pierwsza część pożegnania: łodzie sunące w kierunku laguny. Zatrzymają się na wysokości Punta della Dogona. Tam nastąpi druga część. Skąpana w ogniu!

Jest jeszcze inne pożegnanie, przynajmniej dla mnie. To smakowe, symboliczne odejście od słodkich rozkoszy podniebienia.

Są trzy rodzaje weneckich słodyczy tradycyjnie podawanych w trakcie karnawału: galani, favette i fritelle.

Galani (zwane poza Wenecją crostoli), to odpowiednik naszych faworków, chrustu. Ja hołduję pierwszej nazwie ze względu na tradycje mojego domu. Galani robi się podobnie do faworków, tyle że dodaje niewielką ilość grappy, żeby nie wchłaniały tyle tłuszczu. U nas tę rolę spełnia odrobina wódki lub w przypadku mojej babci, octu. Do smażenia wenecjanie używają wyłącznie oleju. Galani są doskonałe. Tak, ale ja na zawsze pozostanę wierna smakowi faworków Babci Honoratki! Jako dziecko pomagałam i wolno mi było radełkiem ciąć ciasto i przekładać w kokardę. Cieniutkie, prawie przezroczyste ciasto na galani tnie się radełkiem w prostokąty. Czasem robi się w nim krótkie rozcięcie pośrodku. Można też zobaczyć galani w kokardkach. Nazwa, ta wenecka, pochodzi od delikatnej wstążki – galan – którą dziewczęta nosiły wokół szyi. A nazwa naszych faworków podobno od kokardy (faveur), którą dama dawała swojemu rycerzowi.

Zresztą, istotne, że zarówno galani jak i faworki są niezwykle kusicielskie. Jedli je już Rzymianie w czasie Saturnalii, odpowiednika naszego karnawału. Używali ciasta jak na lasagne, które smażyli na smalcu i spryskiwali miodem. Słodkie kuszenie przetrwało wieki!

Jeszcze bardziej kuszące są jednak fritelle. Weneckie pączuszki tonące pod bielą cukru pudru. Nadziewa się je rodzynkami, orzeszkami pini, masą czekoladową, śmietanową. Okrąglutkie i malutkie pozwalają na złudzenie, że zjadło się nie aż tak dużo!

Favette, zwane też castagnole, bo podobne kształtem i kolorem do kasztanów, przypominają bardziej polskie pączki. Nadziewane się je smażoną w cukrze skórką pomarańczową lub cytrynową.

W przeszłości karnawałowe weneckie smakołyki wypiekały i wysmażały uprawnione do tego klany rodzinne. Prawo do ich produkowania przechodziło z ojca na syna i było drobiazgowo przestregane. Karnawałowy monopol na słodkości skończył się wraz z Serenissimą. Może dlatego, że zakazano wtedy karnawału…

Wraz z Najjaśniejszą skończyło się wiele karnawałowych obyczajów, które współcześnie wróciły w pewnym przebraniu…Na przykład „ofiarowanie byka”. Dla wielbicieli zwierząt: to akt symboliczny, nie dosłowny! Możecie dalej czytać!

Łodzie suną w milczeniu, ciszy, może zamyśleniu nad szaleństwami, które za chwilę na wiele miesięcy należeć będą do przeszłości. Podpływają do Punta della Dogona.

Pośrodku na wielkiej platformie ostatnie wielkie widowisko. Byk z drewna. Będzie końcowym akcentem karnawału, kiedy złoży się z niego „daninę”, podpalając go. Ofiarowanie byka zakorzenione jest w historii Wenecji od wieków. Od wieków też jest elementem jej karnawału. Ale jak byk trafił do Wenecji to zupełnie inna i dość ciekawa historia.

Otóż patriarcha Akwilei, miasta na północny wschód od Wenecji, Ulrich von Treffen był człowiekiem wielce ambitnym. Nie w dziedzinie duchowej, raczej w bardzo świeckiej. Pożądał władzy! Akwileja, od czasów rzymskich miała znaczenie strategiczne: gospodarcze i militarne. Obecnie miasto jest mniejsze niż było za czasów rzymskich i wczesnego średniowiecza, a właściwie zaczęło podupadać od czasu, kiedy patriarcha wdał się w 1162 roku w rozgrywkę z potężną Wenecją.

Ulrich popierał Fryderyka zwanego potem Rudobrodym (Barbarossa) w jego apetycie zdobywania ziem północnej części obecnych Włoch i też w zwalczaniu…papieża. W swoim zacięciu do poszerzenia własnych wpływów usiłował zawładnąć sąsiednim miastem Grado, należącym do strefy wpływów Serenissimy. Jego patriarcha schronił się w Wenecji. Prawdopodobnie tylko formalnie poprosił o pomoc. Wiadomo, że Najjaśniejsza Republika nie pozwalała nikomu na umniejszanie swojego autorytetu. Wysłała więc (najemną) flotę pod Akwileję. Okrążono miasto, zaciśnięto pętlę, zdobyto je. Do niewoli wzięto nie tylko patriarchę Ulricha, ale i dwunastu panów feudalnych i dwunastu duchownych. Te liczby są ważne w dalszej części opowieści! Włączył się w to wszystko papież z zamiarem załagodzenia sporu, a Wenecja wiadomo, miała zawsze pragmatyczne podejście do spraw jakiegokolwiek nie byłyby rodzaju, więc negocjacje skończyły się pomyślnie, tym bardziej, że republika uzyskała czego chciała, a nawet więcej. Zgodziła się uwolnić jeńców. Miała jednak jeden warunek. Zażądała od patriarchy daniny. Dość groteskowej, ośmieszającej stronę przegraną.

Otóż w Tłusty Czwartek oczekiwała od patriarchy dostarczenia na plac św. Marka jednego byka, dwunastu bochenków chleba i dwunasty świń – w tej kolejności. To było symboliczne rozwiązanie. Coś za coś! Kogo odzwierciedla danina z byka, łatwo odgadnąć. Mnie intryguje kogo reprezentowały bochenki chleba a kogo świnki. Niestety dociec nie mogłam!

Wenecki doża, Vitale Michiel II, ustanowił dzień zwycięstwa nad Akwileją dniem świątecznym. Od 1162 roku w Tłusty Czwartek biedny byk ginął w rodzaju „walki” z tymi, którzy zasłużyli się w czasie bitwy z patriarchą Akwilei, i to oni mieli prawo odciąć jego łeb „ku chwale swojej i miasta”.

Zwyczaj „ofiarowania byka” (świnki bowiem zostały z czasem wyłączone, chleb nie jestem pewna), doża usankcjonował i zinstytucjonalizował jako żelazną część karnawału. Hołdowano mu do końca Najjaśniejszej Republiki, czyli roku 1789.

Wydarzenie włączono w karnawał współczesny w wersji bardziej strawnej dla wrażliwej na losy zwierząt publiczności. Byk z drewna symbolizuje karnawał. Obecny jest na weneckich wodach przez cały czas jego trwania i w ostatkową noc, przed północą, płonie. Połączenie wydarzenia historycznego świadczącego przez wieki o potędze Wenecji, z widowiskiem. Skrzętnie zagospodarowane marketingowo i estetycznie.

Coś w tym jest, skoro w czasie karnawału do Wenecji ściągają miliony spragnionych niezwykłych wrażeń z całego świata.