Anna Kłosowska, Opowiadania: “Bal bez doży”

W zasadzie karnawału przerwać nie można. Taki jest sens starego powiedzenia: Il Carnevale non puo’ essere interrotto.

„W zasadzie”, co oznacza, że raczej nie, ale możliwe to jest i od czasu wznowieniu weneckiego karnawału, czyli od końca lat 70-tych niejeden raz się to faux pas wobec Wielkiej Zabawy z bardzo poważnego lub błahego powodu zdarzało. W 1991 roku przyczyną była wojna w Zatoce Perskiej, kiedy koalicja 35 państw odpowiedziała operacją Desert Storm na inwazję Kuwejtu przez Irak. W 2013 winowajcą był…śnieg. W 2020 błyskawiczne rozszerzanie się pandemii spowodowało skrócenie obchodów o dwa ostatnie, najbardziej naszpikowane atrakcjami dni. W roku następnym usiłowano „nie przerywać”, ale praktycznie karnawał odbywał się wirtualnie, bez tłumu. W zeszłym roku nabrał połowicznego rumieńca. No, w każdym razie w okrojonej, dalej za przyczyną pandemii, formie jakoś, częściowo się odbył, a więc praktycznie przerwany nie został!

Dawno temu, za Najjaśniejszej Republiki bardziej trzymano fason! Tylko dżuma miała siłę sprawczą, aby w roku 1575, kiedy nie tylko stała u bram, ale rozgościła się na dobre w mieście, zapusty odwołano, co nie spotkało się początkowo, póki jeszcze niewielu umierało, ze specjalnym zrozumieniem zwłaszcza tych uboższych warstw społeczeństwa.

Ponad dwa wieki później, w 1789 (O roku ów! Wenecja się bawiła a Francja wielkimi krokami podążała ku rewolucji, w pośrednim wyniku której Najjaśniejsza przestanie za kilka lat istnieć!), kiedy 13 lutego zmarł przedostatni doża, Paolo Renier, z ogłoszeniem jego śmierci poczekano do 2 marca, tak żeby nie wstrzymać wielkiej, uświęconej machiny zabawy, uciechy, która wenecjan pochłaniała i stanowiła pewną odtrutkę na straszliwie sformalizowane stosunki społeczne…

W tym roku karnawał działa na pełnych obrotach. Program od dawna wiadomy, chociaż niektóre imprezy wymagają potwierdzenia. Dwie bardzo istotne, „Lot anioła”, rozpoczynający świętowanie i „Lot Lwa” odbywający się na zakończenie, miały zostać odwołane z powodu „prac na placu św. Marka”. Ale na szczęście nie zostały. W końcu oba eventy są charakterystyczne wyłącznie dla Wenecji. Tylku tu i tylko w czasie karnawału! A do tego są to wydarzenia, w których można uczestniczyć bezpłatnie!

Kupić bilety na maskarady, mniejsze i większe bale, specjalność weneckiego karnawału, można było od dawna.

Najbardziej znany to ballo del Doge, czyli bal dożów. Sama nazwa mówi wszystko! To najwyższa, też najdroższa, półka niepowtarzalnej zabawy. Uczestnicy przenoszą się w inny świat. Dożów już od dawna nie ma, ale legenda weneckiej, kupieckiej potęgi słynnej z zapustowej zabawy w której udział brali wszyscy, w tym i sam najwyższy urzędnik republiki, wciąż tkwi w murach średniowiecznych pałaców nad Canale Grande. Niektóre zaniedbane przez dziesiątki lat odzyskały splendor wraz z napływem turystów wyższej klasy. Tych, co nie wahają się wydać kilku tysięcy euro, aby wejść w bajkę, w kunsztownie stworzoną współczesną bajkę dla bardzo zamożnych i stęsknionych niepowtarzalnych atrakcji. Bal dożów jest niedostępny dla znakomitej większości zwiedzających, choć jakiś rodzaj drobnego smaku innych maskarad można sobie kupić za dużo mniejsze pieniądze. W „zaproszenie” za tysiące euro wchodzą usługi. Przede wszystkim wypożyczenie jednego z dostępnych kostiumów, a jest ich półtora tysiąca. W luksusowych atelier ocierających się o artyzm, wybrany kostium można przymierzyć, zrobić konieczne poprawki, wypróbować, przejść się, przyzwyczaić. Dopasowany, odświeżony będzie czekał w garderobie, gdzie obsługa jest efektywna, choć mało widoczna. Klient jest najważniejszy, ma się czuć tego wieczoru jak doża. Nie wspominamy o wymyślnej kolacji, niezwykłych koktajlach, na czele ze słynnym weneckim Bellini na bazie prosecco i miąższu z białych brzoskwiń, morzu doskonale sparowanych z potrawami win, występach muzycznych, akrobatycznych, wokalnych, mistrzowsko wkomponowanych w toczącą się przed uczestnikami bajkę.

Niektóre maskarady wymagają dostosowania się rodzajem ubioru do jakiegoś tematu historycznego. Nie wystarczy kostium, musi to być kostium z epoki, no przynajmniej w założeniu, albowiem wariacje i odstępstwa są akceptowane. Nikt nie zamierza tworzyć nadmiernych rygorów tam, gdzie czas ma płynąc wartko, wyjątkowo i dostarczyć, za odpowiednie pieniądze, przeżyć niezwykłych, niepowtarzalnych. Więc nikt nie zatrzyma kogoś, kto pomylił nieco epoki albo wykazał niesłychaną inwencję odchodząc od zadanego przez organizatorów tematu. Zresztą oni sami to robią, aby zaskoczyć czymś innym, nowym, niespotykanym.

Transgresja w każdej dziedzinie jest najistotniejszym elementem maskarady!

Wypożyczone superluksusowe przebranie jest nasze na przeciąg 24 godzin. Wystarczy czasu, aby się następnego dnia pokazać nad Canale Grande albo na samym placu Św. Marka. I oczywiście nie tylko porobić sobie zdjęcia, ale i nie zapomnieć rozesłać ich po platformach społecznych.

Bal dożów, wielka maskarada wenecka, odbywa się w XV wiecznym Palazzo Pisani Moretta. To budynek z fasadą w weneckim gotyku, ale wnętrze spływa bogactwem włoskiego baroku. Gościem był tu kiedyś między innymi austriacki cesarz Franciszek Józef II. Ten sam, który zakazał w 1797 roku „karnawałowych bezeceństw” i noszenia masek!

Dla tych co chcą spróbować, może raczej uszczknąć super imprezy i nie przeżywać potem, kiedy emocje opadną, ile to wydali, istnieje mniej obciążająca finanse alternatywa. Na niektórych balach można się bowiem zjawić później, ale nie na gaszenie świec! Oczywiście w maseczce i eleganckim ubraniu. Wieczorowa suknia dla pań obowiązkowa! Taka konfiguracja za jedyne 100, no może 150 euro.

Współczesny wenecki karnawał to kompletne odejście od obchodów wieków średnich. A także odejście od religijnych konotacji. To karnawał na wskroś świecki. Podejście do tego typu zabawy bardzo się zmieniło. Teraz stawia się na estetykę, artyzm. Owszem jest swoista przewrotność: mężczyzn przebierających się za kobiety. Ale robione to jest z wielkim pietyzmem dla walorów wizualnych, dla estetyki. Przebrania są pełne inwencji, fantazji, a stawka stale podbijana: kto zrobi coś jeszcze innego, kto przekroczy kolejną granicę. To jest festiwal, wybieg dla modeli usytuowany w mieście o tradycjach jakże innego karnawału.

Karnawał pozwala żyć, daje żyć i dobrze się z niego żyje. Oczywiście proszę nie łączyć tych kategorii. Nie występują razem!

Pokazy „masek”, czyli przebrań, kostiumów, w ramach konkursu, którego kulminacją jest wybór tego „naj”, odbywają się w przeciągu wielu dni, oczywiście w miejscu, gdzie dzieje się wszystko, czyli na placu św. Marka.  

Tam też w ostatkowy wtorek przyznawany jest tytuł maschera la più bella. Sam konkurs to bardzo specyficzny rodzaj hybrydowej imprezy. Bierze w niej udział w początkowej fazie publiczność, głównie zgromadzeni za barierkami turyści rzecz jasna. To ich moment, ich czas. Mają prawo głosu, a więc eliminacji. Czerwonymi lub zielonymi kartkami oznajmiają swój wyrok. „Głosowanie” wyzwala wiele emocji i angażuje. Ciekawe wydarzenie. Ma swoich wielbicieli, którzy dwa razy dziennie obecni są na placu, żeby wyrazić swoją opinię na temat prezentowanych masek.

Ma ta impreza ogromne znaczenie dla artystów, domów karnawałowej mody, pracowni i jest trampoliną dla biorących w niej udział zawodowców. Stroje są wspaniale przemyślane, wymyślne, niezrównanie idealnie wykonane. To tu widzimy ten całkowicie współczesny charakter karnawału weneckiego, bez żadnego osadzenia w historii. Może raczej marketingowy jego charakter. Ale turysta, przyjeżdżacz, szperacz, adorator zabawy nie musi tego widzieć ani brać pod uwagę. To nie po to do Wenecji przyjechał! Dla turysty to „głosowanie”, to wspaniałe przeżycie.  

Po fazie wstępnej ster przejmują jednak zawodowcy. Panel projektantów i organizatorów wraz z wybranymi weneckimi atelier specjalizującymi się w maskach, przebraniach przygląda się półfinalistom profesjonalnym okiem, szukając oryginalności, kreatywnych umiejętności i tego „jeszcze czegoś”. To oni, siedząc na ustawionej na placu trybunie, sami w maskach (i często okryci wielkim czerwonym kocem chroniącym przed lutowym chłodem), wybierają tę „naj”. Czasem wśród oklasków i okrzyków zachwytu bywają i werbalne formy braku zgody na wybór, ale cóż, to wenecka, karnawałowa demokracja. Zwyciężeni godzą się z wynikiem! To zabawa, nie polityka!

W 2021 wygrana była właściwie do przewidzenia. Na podium stanęła maska/przebranie klasyczne, pochodzące sprzed pięciu wieków, z czasów, kiedy dżuma zapanowała nad karnawałem: Doktor Zaraza (medico della peste), ale – i to signum temporis – w żeńskim wydaniu. Konotacja prosta i zrozumiała w wersji unowocześnionej. Pani Doktor Zaraza!

W 2022 roku na podium stanęła Cinzia Mandrelli z Novafeltria w prowincji Rimini. Pokazała się w sukience w stylu Steampunk z małym smokiem (smoczkiem?), owiniętym wokół niej raczej przyjaźnie niż agresywnie. „Baby dragon”, bo tak się ubiór nazywał, tulił się do jej policzka i objął zakończoną krogulcami łapą jej ramię. Poruszał się też dzięki technice mechanicznej nie komputerowej, czyli zgodnie ze stylistyką nawiązującą do epoki pary. Może to było właśnie to „coś” ta inność, której jurorzy szukali. Coś zaskakującego nie tyle nowością, bo wszystko już było, tylko uproszczeniem (mimo mechaniczności niewielkiego archozaura), powrotem do stroju mniej wydumanego artystycznie, ale zastanawiającego pomysłem.   

W końcu wielki współczesny karnawał wenecki, przebaśniony, wypieszczony, wywodzi się z prostej zabawy, chęci rozrywki, często niewybrednej, rozpasanej, wręcz wulgarnej. Kontekstem jest jednak jak w przeszłości jarmark. Popisy, żonglerka, zabawy. Ale jarmark, który przeszedł rebranding i stara się awansować do najwyższej rangi artyzmu i estetyzmu.