Anna Kłosowska, Opowiadania: “Listonosz znad Jeziora Nezyderskiego”

Kiedy weszliśmy do winoteki w Podersdorf, przy ladzie stał mężczyzna w kaszkiecie. Odwrócił się w naszym kierunku, pozdrowił rozpowszechnionym w południowym obszarze języka niemieckiego Grüss Gott, i szybko wyszedł. Na ladzie pusty kieliszek.

Młoda szatynka o jasnych oczach podała nam listę win. Zagłębiliśmy się w nią.

Wtedy mężczyzna wszedł ponownie, tym razem z paczką. Zniknął w głębi pomieszczenia, za półkami wypełnionymi butelkami wina. Najwyraźniej znał swoje obowiązki, ale i przywileje. Albowiem rozmawiająca z nami kobieta spytała:

– To co zwykle Hänsel? Bo mam doskonały żółty muskateller. Właśnie otworzyłam dla państwa.

Nie uzyskała odpowiedzi z głębi zaplecza. Nalała pół kieliszka i podjęła rozmowę z nami.

– To jedna z tysięcy twarzy muskatu. Ten jest zachwycający, udał nam się. Pikantny, rasowy.

Zapach muszkatołowej gałki i delikatny bukiet zacierający lekką kwasowość. Dla tych walorów lubię muskaty. Żółty muskat, to bardzo stara odmiana winorośli. Wielki globtroter. Pochodzi może z Grecji, może z Włoch, a może z Syrii. Daje wino o wielu odsłonach. Wszystko widział i zna swoją niepodważalną pozycję w świecie win.

Listonosz wychynął z głębi, uśmiechnął się do kobiety za ladą, poszukał wzrokiem kieliszka. Upił łyczek.

– Świetny. Dziękuję. Wypił do dna, odstawił kieliszek i już go nie było.

– Ten muskateller, no wyjątkowy! Widziałaś cenę? Gdzie we Francji kupisz takie wino za kilka euro? Przyjaciel był w swoim winnym ferworze i podnieceniu.

Neusiedler See, Jezioro Nezyderskie. Zmienne, wysychające częściowo albo nawet całkowicie, porośnięte trzciną, która latem pali się łatwo i gwałtownie. Wielkie bezodpływowe jezioro polodowcowe pełne płycizn, o dużym zasoleniu i grubych warstwach osadu nadającemu mu szarobury kolor. Co w nim nadzwyczajnego, wyjątkowego?

Jest jeziorem stepowym. Przed melioracją rozlewało się w bagniste, podmokłe tereny. Jako unikalne wpisano je na listę rezerwatów biosfery, a od dwudziestu lat krajobraz kulturowy jeziora, czyli historyczne ukształtowanie wraz z przyrodą, znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Prawie cały jego obszar należy od 1921 roku do Austrii jako konsekwencja Traktatu w Trianon, który formalnie zakończył wojnę Królestwa Węgier z krajami Ententy. Jest częścią regionu zwanego Burgenland.

Wzdłuż wschodniego wybrzeża jeziora, na powierzchni ponad sześciu tysięcy hektarów uprawiane są wina. Jedna szósta z tego stanowi duma tych okolic, odmiana Zweigelt, krzyżówka Sankt Laurent i Blaufränkisch. Wszystko szczepy austriackie, dające wino wysokiej jakości oznaczone symbolem DAC – Austrian Qualitätswein.

Jesienią nie ma już na płytkich wodach jeziora Nezyderskiego kolorowych żagli surferów. Nie ma rodzin przyjeżdżających na wakacje. Jest cicho i spokojnie. Słońce liże długimi promieniami taflę wody, usiłuje przebić mętną burość.

Podersdorf leży nad samym jeziorem. Żyje głównie z niego. W sensie dosłownym – z turystyki. I w pośrednim – z wina, które lubi nie tylko te ziemie o nieco pustynnym charakterze, ale i klimat: gorące, suche lata i chłodne zimy z niewielką ilością opadów deszczu i śniegu. Dalej rozciąga się puszta.

Młoda kobieta o pociągłej wesołej twarzy obsługiwała nas z całym oddaniem. Widać było, że to co robi sprawia jej przyjemność. Serwowała nam kolejne wina. Komentowała, opowiadała.

Vinothek, czyli w tym przypadku sklep lokalnego winiarza, rodziny Heiling, był już kolejnym jaki odwiedzaliśmy. Tutaj, od wejścia listonosza, który miał najwyraźniej swoje prawa – pół kieliszeczka dobrego winka, wiedziałam, że zatrzymamy się na dłużej i nie wyjdziemy bez wina i bez anegdotki.

– Teren płaski i wydawałoby się, że to nie są najlepsze warunki dla wina. To jezioru zawdzięczamy przewiewne piaski, gliniaste podłoże, warstwy wapienia, pewne zasolenie. Wszystko co nasze wino lubi! Z czego czerpie aromaty, mineralność.

I wtedy weszła para w średnim wieku. Najwyraźniej lokale, obeznani ze sklepem, z obsługą.

I oni spróbowali muskatellera.

– Szukamy lekko słodkich win, nie wytrawnych. Żona takie lubi. Ale to weźmiemy, prawda?

Ona skinęła głową, rozpromieniła się i powiedziała coś cicho do sprzedawczyni.

– Och świetnie, gratuluję! Ślub córki – rzuciła w naszą stronę. Pogratulowałam. Przyjaciel uśmiechnął się tylko.

Razem, już we czwórkę próbowaliśmy Zweigelt. Wina, które podane zostanie na weselu.

I wtedy weszła wymuskana para eleganckich starszych państwa ubranych w stylizowane stroje austriackie. Oboje w ciemnozielonych kapelusikach, ona w okrągłym, on w szpiczastym.

Przyłączyli się do naszej czwórki raczej z kurtuazji i po chwili poprosili o Zweigelt Reserve z listy, którą i ja miałam przed sobą. Grzecznie je skomplementowali, zamówili dwa kartony, podali wiedeński adres, on uchylił kapelusza, ona podziękowała i wyszli.

Rodzice przyszłej oblubienicy wybrali wina, kilka kartonów i na wózku wywieźli do swojego SUV. Weszli raz jeszcze, żeby życzyć nam miłych wrażeń w Burgenlandzie i w Austrii i odjechali.

Teraz mogliśmy porozmawiać ze sprzedawczynią, okazało się partnerką właściciela winnicy.

 – Nasze winnice są skromne. Osiem hektarów to niewiele, ale to pozwala nam postępować zgodnie z zasadami ekorozwoju. Minimalna ingerencja, minimalne nawożenie, praktycznie nieobecna chemia. Nasza winnica jest o kilka kilometrów stąd, w stronę Halbturn. W kierunku pałacu.

Rano zwiedzaliśmy pałac w Halbturn o harmonijnych proporcjach. „Trzeźwy barok bez egzaltacji, rzadkość”, skomentował Przyjaciel. Cesarzowa Maria Teresa podarowała pałac swojej ulubionej córce, arcyksiężnej Marie-Christine jako prezent ślubny. Elegancki przepych w środku. Spotęgowany wystawą strojów Sissi, ukochanej cesarzowej Austriaków. Właśnie przygotowywano wesele w ogrodzie. Jakieś szaleństwo w tonach kremowej bieli i starego złota. Było jeszcze chłodno tym rannym jesiennym chłodem. Liście kasztanowców opadały, jakby po to, żeby wmieszać się w tę krzątaninę. Lekka mgła.

– Chłodno na ślub czy wesele, czy cokolwiek w tym rodzaju, powiedział Przyjaciel stanowczo i wydobył mnie tymi słowami z natręctwa porannego romantyzmu…

Sankt Laurent, to co chciałaś spróbować. Przyjaciel podsunął kieliszek, a ja powróciłam w ten sposób do chwili obecnej. – Moim zdaniem wspaniałe. Bogaty ciemny kolor, mocne, prawie proste a jednak soczyste, esencjonalne, korzenne.

– Morelowe, powiedziałam, wytrawnie morelowe. Pyszne!

I wtedy znowu wszedł listonosz. Ja wiem, już wspominałam, ale on wszedł po raz trzeci, a może i po raz któryś, w końcu przebywaliśmy w tym miejscu tylko od godziny, może półtorej. W ręku trzymał jakąś większą kopertę.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na ladzie pojawił się napełniony do połowy kieliszek Sankt Laurent. Listonosz nie odmówił, wzniósł nasze zdrowie, pożegnał się kolokwialnym tschüss i zniknął za drzwiami.

Przyjaciel sam umieścił ostrożnie i precyzyjnie kartony z butelkami wybranych przez nas win w przepastnym bagażniku Jeepa, za siatką chroniącą je przed nadmiernym przemieszczaniem się.

– Jak myślisz, spytał po długiej ciszy. Wjeżdżaliśmy na Węgry, gdzie mieliśmy nocować w Csárda Kázmér, czyli w ”Karczmie Kazika”. – Jak myślisz, jak często roznoszą w Podersdorf pocztę. Ile razy dziennie?

– Chcesz wiedzieć, ile razy dziennie listonosz wpada do winoteki i przemnożyć to przez pół kieliszka wina, które wtedy zwyczajowo otrzymuje?

– Mhm. Tak jakoś mi to utkwiło w głowie. Wiem, że to śmieszne.

Czasem z dnia usianego osobliwościami, utkanego z przeróżnych smaków, aromatów, myśli, przeżyć estetycznych, pozostaje jakiś pozornie nieistotny moment. Na przykład listonosz z Podersdorf znad Jeziora Nezyderskiego w Burgenlandzie…