Anna Kłosowska, Opowiadania: “Wyjątkowe, jak ta chwila”

Do platformy widokowej podchodzi się stromą, wąską szutrową drogą wśród malowniczych domków otoczonych jesiennymi kwiatami i jabłoniami ciężkimi czerwienią. Stokami spływają niewielkie winnice. Ze wzgórza widać Austrię i Węgry.

Po austriackiej stronie południowy Burgenland, najbardziej wysunięta na wschód część kraju. Rozległe parki przyrody, szachownica pól i winnic, dolina niewielkiej rzeczki.

Weinidylle. Tak nazywa się szlak wiodący przez winnice, tereny zalewowe, lasy łęgowe. Z daleka plamy różnorodnych odcieni zieleni, mieszające się z żółcieniami. Z bliska łąki, lasy mieszane, dorodne skupiska jesionów i dębów szypułkowych. Pola brązowiejącej kukurydzy i jasnoróżowej gryki.

Trasy rowerowe prowadzą przez idylliczne miasteczka, grzbietami wzniesień na których przydrożne kapliczki strzegą skrzyżowań dróg. Niewielkie domy kiedyś i teraz służą sezonowo. Głównie chłopom, winiarzom, głównie tym, którzy przy uprawie winorośli pracowali kiedyś i teraz. Skromne, wszystkie zaopatrzone we własne piwnice i piwniczki Niczego nie wolno tu zmieniać, upiększać, przerabiać, rozbudowywać. Wszystko ma być utrzymane nienagannie, w szacunku dla przeszłości. To pomnik przyrody i ludzkiej bytności. Przed niektórymi domostwami samochody z wiedeńską rejestracją. Przed wieloma pustka. Zadbana pustka czyjejś tymczasowej, może rzadkiej obecności.

Z platformy widać przestrzeń. Z wąskiej drogi wśród winnic widać utkaną drobiazgami codzienność.

Życie skupia się o tej porze roku wokół wina, choć winnice w większości niewielkie, a stoki świetnie by się nadawały na intensywniejszą uprawę. Ale intensywność nie jest tu hasłem dnia. Przynajmniej nie wszędzie.

Południowy Burgenland to ojczyzna wina o dziwnej nazwie, przypominającej wołanie: Uhudler.

Tu Uhudler jest lokalnym królem, miarą pewnego sukcesu i kultowym atutem regionu. Silnie owocowy, a nawet bardziej precyzyjnie: silnie porzeczkowy, mniej jagodowy, trochę malinowy. O kolorze od ciemnoczerwonego do jasnego różu w zależności od użytych odmian winorośli, których jest pięć. I tylko te dopuszczane są jako składniki Uhudlera. Tego wina nie produkuje się nigdzie indziej. I nie sprzedaje w szerszej dystrybucji. Praktycznie, żeby go popróbować, żeby kupić je od winiarza, albo w Vinothek, co jest wypromowanym określeniem sklepu, trzeba przyjechać na miejsce. Produkcja jest niewielka, bo ileż wina można wydobyć z 38 hektarów uprawy?

Samo wino swoiste, nie ma żadnego porównania z jakością innych, szlachetniejszych, z tego regionu. Blaufränkisch, Zweigelt i Sankt Laurent to inna kategoria. Wyższa, dużo wyższa półka. Ale po co porównywać.

Uhudler zaistniał dzięki małemu insektowi. Mszycy o skomplikowanym polimorficznym rozwoju. Mszycy, która zrujnowała życie europejskich winiarzy, ale także producentów brandy i koniaku, jako że są to destylaty wina. I sprawiła, że wielu zrozpaczonych wielbicieli przerzuciło się na whisky. Ale to nie należy do mojej historii…

Phylloxera. Filoksera winiec przedostała się do Europy gdzieś w połowie XIX wieku ze Stanów Zjednoczonych jako konsekwencja gorliwych badań brytyjskich botaników nad amerykańskimi odmianami winorośli. To oni, przywożąc próbki, przywlekli zarazę.

Sporo czasu zabrało Anglii, a potem zachodniej części Europy, zwłaszcza Francji, żeby się zorientować, dlaczego ginie winorośl, winnice pustoszeją. No cóż, mówiono, zarazy się zdarzają. Z reguły jakoś z czasem można im zaradzić, rośliny uzyskują odporność. Wzruszenie ramion, że jakoś to będzie, przeszło w jęki rozpaczy, kiedy wielkie winnice południa Francji praktycznie przestały istnieć. Imano się wszystkiego, nawet chloru! Nic nie pomagało. Amerykańska mszyca upodobała sobie soczyste korzenie europejskich odmian winorośli.

Do Austrii dotarła później niż do zachodniej Europy. Spustoszyła też Burgenland.

Cóż pozostało Europejczykom? Sprowadzili winorośl odporną na filokserę. Skąd? Ze Stanów rzecz jasna! Pozbyto się w ten sposób mszycy. Ale smak win uzyskanych z amerykańskich odmian daleko odbiegał od aromatów i właściwości cenionych przez Europejczyków. Uzyskiwano wina bardzo proste, bez finezji, siermiężne, chłopskie.

Pięć z tych podstawowych, sprowadzonych winorośli stworzyło w Burgenlandzie specyficzny, silnie owocowy rodzaj wina jakim jest Uhudler. Odmiany: concord, Delaware, biały Delaware, Elwira, ripatella uprawiano jako tzw. nośniki bezpośrednie, to znaczy nie uszlachetniano ich przeszczepami. Uprawiano je na własne, domowe potrzeby, nie dążono do szlachetnej doskonałości. Zresztą, przeszczepy kosztowały. Na ogół bowiem ratowano znane europejskie winorośle szczepiąc nimi odporne na filokserę pnie amerykańskich odmian.

To nieuszlachetnione wino miało swoje przejścia. Odmiany jakich używano do jego produkcji dawały wyższą zawartość metanu. W konsekwencji zakazano jego produkcji. Fritz Zweigelt, autor jednej z bardziej znanych austriackich krzyżówek nazwanej jego imieniem, osobiście włączył się do kampanii przeciw Uhudlerowi pisząc, że konsumpcja tego wina powoduje ni mniej, ni więcej tylko „ataki agresji”.

Krótko mówiąc hektolitry wina lądowały przez lata w ściekach. W jego obronie stanęli „Przyjaciele Uhudlera”. Dopiero w 1992 roku udało im się przywrócić prawo do produkcji i sprzedaży. I to czasowo. W 2030 roku czeka Uhudlera kolejna weryfikacja.

*

Parking w Heiligenbrunn jest prawie pusty. Tuż przed nami stanął na nim wielki autokar. To wszystko. Wiadomo. Nie sezon.

Ta niewielka miejscowość jest kolebką Uhudlera. Znana ze swojej Kellergasse, uliczki wzdłuż której przy starych, niejednokrotnie dwustuletnich chałupach stawianych z gliny i słomy, obrzuconych wapnem i krytych gontem, piwnice pęcznieją butelkami miejscowego wina. Ubita wąska droga prowadzi od domu do domu. Wokół niektórych lekki pogwarek, śmiech, rozmowy w lokalnym dialekcie, z którego mało co rozumiem. Mężczyźni ubrani tradycyjnie, dwóch w skórzanych krótkich spodniach, Lederhosen. Spod kurtek niektórych kobiet wystają kolorowe Dirndle z nieodzownymi fartuszkami.

Słońce usiłuje przeświecać, ale chłód późnego popołudnia już ogarnia senne chałupy, sady, piwniczki.

Przed gospodą, pod zadaszeniem z winorośli grupka wielbicieli porzeczkowego koloru wina. Wszyscy w dobrych humorach pozdrawiają nas zbiorowym Grüss Gott, na co odpowiadamy tym samym. Na wielkiej kartce ręcznym pismem: Tu Uhudler po 7 euro za litr.

Jesteśmy w autentycznym miejscu obrotu lokalnym winem. Wśród prawdziwych „przyjaciół Uhudlera”, w jego środowisku naturalnym. Po zwiedzeniu dwóch winotek oferujących lokalne wina lokalnych producentów, nareszcie zanurzamy się w realia. Tego nie możemy przegapić. Mamy 20 euro w gotówce, tu karty nikt nie weźmie. Wchodzimy!

Progu gospody w Heiligenbrunn nie daje się tak łatwo przekroczyć. Gęsto, głośno. Wspaniałe humory. Zadowolenie na mocno różowych i czerwonych twarzach. Zapach kiełbas, marynowanych warzyw. I wszędzie na stołach porzeczkowego koloru wino. W kieliszkach, kuflach, pucharach. To tu podziali się ludzie z tego ogromnego autokaru, który widzieliśmy na parkingu!

Kupujemy dwie butelki lokalnego skarbu. Na zewnątrz pod dachem z winorośli coraz więcej ludzi. Siąpi deszcz.

Wracamy krętą, mokrą drogą oblizującą pola i winnice. Weinidylle. Chcę zapamiętać widoki i to słowo. Weinidylle.

Śmiejemy się. To było praktycznie popołudnie w austriackim regionie Burgenlandu z lokalnym winem amerykańskiego pochodzenia!

*

Na broszurce „Przyjaciół Uhudlera” widnieje młoda para wśród winorośli. Ona z odrzuconą w tył głową. On całuję ją namiętnie gdzieś powyżej obojczyka i podtrzymuje męskim ramieniem. W drugim, wyciągniętym ręku trzyma kieliszek i butelkę Uhudlera. On i ona w sepiowej bieli, butelka w jaskrawym kolorze czerwonej porzeczki. Pod spodem napis:

Tak wyjątkowe jak ta chwila

Wino, które z domowego owocowego trunku awansowało do kultowego regionalnego atrybutu południowego Burgenlandu. Do pewnej odrębności. Może to jest stawka, o którą walczą przyjaciele Uhudlera?