Anna Kłosowska, Opowiadania: “Ciasto z suszonych gron aszú”

To nie był specjalny efekt. Sztuczny kominek wydawał syki i trzaski mające naśladować prawdziwy, ale co chwila gasł i ponownie się ożywiał.

Do Tokaju przyjechaliśmy z Przyjacielem późnym popołudniem. Tak żeby wrzucić rzeczy do mieszkania, które wynajęłam, odświeżyć się po kilkugodzinnej podróży samochodem przez słowacką część terenów uprawy win tokajskich, i wyjść na miasto, a raczej do miasteczka. Tokaj ma niewiele ponad cztery tysiące mieszkańców. Niemniej jest stolicą regionu znanego od co najmniej XI wieku ze słodkiego wina nie mającego sobie równych.  

A tu w mieszkaniu chłód. Taki sam chłód w mieszkaniu obok, do którego drzwi były uchylone. Miła kobieta wyjaśniła, że jest jakiś problem z prądem. Wskazała na kolorowe, mieniące się światełka u podwieszonego sufitu, które co chwila przygasały. Zadzwoniła do właściciela, z którym ja usiłowałam porozumieć się wcześniej, ale nie odbierał telefonu po pierwszej próbie, kiedy odezwałam się po angielsku.

– Ktoś przyjedzie, powiedziała krótko po dość długiej rozmowie.

Była przedstawicielką budapeszteńskiego domu wydawniczego i zajmowała się promocją książek dla dzieci. Powiedziała, że dopilnuje sprawy naszego ciepła. I żebyśmy poszli zwiedzać. „Enjoy yourself!”. W tym momencie światło zgasło. Całkowicie.

– Nie chciałbym, żeby to zdominowało nasz pobyt, powiedział Przyjaciel. – Jesteśmy w samym centrum miasteczka, chodźmy na spacer, zobaczmy, gdzie można kupić tokaj fordítás na którym ci zależy. Usiądźmy gdzieś. Pobądźmy sobie tu. Po to przyjechaliśmy!

Włączyłam średni luzik, bo myśl o zimnie w nocy nie pozwalała włączyć pełnego. Poszliśmy.

Fordítás jest jednym z rodzajów wina tokajskiego. Podstawowy to szamorodni. Słowo starsze od wpływów węgierskich na terenie Kotliny Panońskiej. W spolszczeniu przydaliśmy mu szlachetności – wyszliśmy ze słowiańskiego źródłosłowu „samorodny” czyli „naturalny”, „oryginalny”. Szamorodni jest tokajem podstawowym, wytwarzanym z niesortowanych winogron.

Mnie ciekawił tokaj aszú (wymawiane „osu”) czyli po polsku „suszony”, albowiem powstaje w dość pracochłonnym procesie z gron zbieranych późno, nawet w grudniu, wysychających w kiści, pokrytych szlachetną pleśnią. Kontrolowana botrytyzacja (od nazwy grzyba) sprzyja koncentracji aromatu, cukru. Do tego typu wina wybierane są tylko grona przejrzałe. Potem tworzy się z nich rodzaj pasty, „ciasto aszú”. Nie wyciska się gron, aby powstał moszcz. Potem leżakowanie w podziemnych piwnicach z wapienia…

Ja wiem, na ogół wolimy wino pić niż zastanawiać się jak powstaje. Ale warto wiedzieć, ile pracy i czasu trzeba, aby powstało aromatyczne, delikatne, miękkie, wyważone w słodkości aszú o zapachach od orzechów do karmelu i pigwy. Wino, którym raczyli się Polacy wieki temu w takich ilościach, wydając nań takie pieniądze, że ukazami królewskimi starano się, bezskutecznie, import węgrzyna ograniczyć.  

Oboje z Przyjacielem mieliśmy ochotę popróbować właśnie aszú, bo ono, a właściwie ta pasta, „ciasto” wykorzystywane jest do produkcji fordítás. Jest ripasowane, czyli zostaje ponownie użyte i to mniej więcej znaczy fordítás.

Na głównej ulicy Tokaju większość piwnic pozamykana. Znaleźliśmy kilka otwartych sklepików. Wszędzie napisy na butelkach między innymi po polsku, ale nigdzie nie byliśmy się w stanie porozumieć po angielsku. Niemiecki też nie skutkował Na ogół uśmiech i rozłożone w językowej bezradności ręce. A przecież to miejsce nastawione na turystów nie tylko węgierskich.

Kupiliśmy trzy butelki fordítás. Dwie przeznaczone na prezenty. Chcieliśmy teraz znaleźć winiarnię, gdzie moglibyśmy się więcej nauczyć – i nareszcie nasmakować – różnych tokajskich win.

W międzyczasie miła sąsiadka, z którą zawarliśmy znajomość w kontekście braku prądu i możliwości porozumienia się z gospodarzem, poinformowała nas:

„elektryczność to jest to nie ma. enjoy yourself!”.

– Nie śpieszymy się z powrotem, prawda? Przyjaciel rozejrzał się. – Zobacz, spójrz tutaj. Chyba stoimy przed miejscem na nasz tokajski wieczór.

„Fakapu Pince és Panzió”. Wino i pensjonat. Nam chodziło o to pierwsze, o drugim chcieliśmy na razie zapomnieć. Mikroskopijna restauracyjka, trzy stoliki, z których jeden zajęty. Przez szklane drzwi widać było wyjście na ogródek pełen zadbanej zieleni. „Szkoda, za chłodno, żeby tam usiąść”, pomyślałam.

Kiedy weszliśmy, niespodzianka: oprócz maleńkiej sali jest jeszcze piwnica. Możemy chcemy tam usiąść, zagadnęła właścicielka? Tak, tak – chcemy spróbować tokajskich win! Przyjaciel włączył swój super urok. Umie to robić i zawsze osiąga w ten sposób co chce, jeśli rozmówczyniami są kobiety! Już przeglądał listę win, wybierał, słuchał poświęcając całą uwagę przystojnej szatynce.

– Jest to co chcemy, Anno! Twój fordítás i to co mnie interesuje – tokaje wytrawne, bo o nich wie się u nas dużo mniej niż o deserowych winach. – Zostajemy, prawda? Uśmiech A4.

Lubię, kiedy Przyjaciel jest zadowolony i mnie ogarnia wtedy przyjemny relaks.

Spojrzałam w „spis treści” win: wszystkie trzy odmiany z których tokaj jest tłoczony: furmint, hárslevelű i sárgamuskotály – złoty muskat, a ten ostatni daje wyjątkowe aromaty nie tylko w tokaju.

Zeszliśmy na dół po stromych, wąskich schodach w ciepłe światło. Łukowate sklepienie, cegła, drewniane proste stoły, zydle. W jednym rogu para patrząca sobie w oczy, w przeciwległym druga, z przyjemnością degustowania wypisaną na twarzach. Zajęliśmy środek.

Zamówiliśmy półsłodki i wytrawny żółty muskat. Przyjaciel spytał o oremus. Młoda dziewczyna, która nas obsługiwała nie wiedziała o co chodzi. Zeszła do nas przystojna szatynka.

To wtedy ze stolika po naszej lewej wstał mężczyzna i podszedł do nas.

– Przepraszam, pan pyta o oremus? To stara nazwa. Od dwudziestu lat nazywa się zéta. Tu zwrócił się do właścicielki. Usłyszałam furmint i wymawiane z francuska bouvier, reszta była po węgiersku, czyli nie do semantycznego rozsupłania. Szatynka uśmiechnęła się, skinęła głową i poszła na górę.

– Przepraszam raz jeszcze, ale chciałbym pomóc. Wyjaśniłem o co panu chodzi. Oremus to ciekawa odmiana, skrzyżowanie najbardziej popularnej winorośli, furmintu z bouvier.  Pozwoliłem sobie zamówić oprócz tego małą niespodziankę z winnicy Disznókő. To nowe podejście do tokaju, tworzą własny styl. Łączą legendę z innowacją. Ciekawe czy się wam spodoba.

Spodobało się nam. Niezwykle aromatyczne, śladowa słodycz gdzieś z tyłu, nie półsłodkie, ale i nie wytrawne, coś z jedwabnych, pachnących kwiatami muskatów.

I potoczyła się rozmowa. Okazało się, że pan pochodzi z Tokaju. Od lat mieszka w Szwajcarii, wraca „tu do siebie” kilka razy w roku. Jego towarzyszka, Szwajcarka, mówiła tylko po francusku.

Byłam w swoim żywiole!

Zéta o którą tak domagał się Przyjaciel, okazała się winem delikatnym o lekkim posmaku pomarańczy, gruszki, brzoskwini, miodu. Kolejne zaskoczenie wynikające z nieznajomości szerokiej gamy tokajskich win.

Młody Węgier ze stolika obok też zamówił to co my. Zdziwił się, że jest coś w tym regionie, o czym nie wie. – Fantastyczne! Wykrzyknął po spróbowaniu.

Szwajcarzy jechali z powrotem do siebie przez Austrię, przez Burgenland, nasz następny etap podróży.

Bouvier, ta odmiana w tokaju zéta, jest popularna w Europie Środkowej: Austrii, Słowacji, na Węgrzech. W Austrii używa się jej do produkcji półsfermentowanego napoju Sturm. Spróbujcie, jak będziecie w Burgenlandzie! To coś swoistego, charakterystycznego.

Wróciliśmy do zimnego, ciemnego mieszkania. No to co! Wieczór był wspaniały, nauczyliśmy się jak mało wiemy o kulturze wina, które w Polsce zna się głównie z polskich słów węgierskiego czardasza: „dzisiaj znowu tokaj piłem…”

Następnego dnia przywitało nas słoneczko i…grzejący, głośno sapiący sztuczny kominek!

Pojechaliśmy dalej z uczuciem niedosytu. Miłego niedosytu, który każe czasem wracać tam, gdzie coś zostało niedopowiedziane…