Anna Kłosowska, Opowiadania: “Idealne pakowanie”

https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://bonito.pl/k-654105251-moja-noc-z-irma
https://sklep.wydawnictwopg.pl/pl/p/Moja-noc-z-Irma/82

Pakowanie jest dokonywaniem wyboru. Niezależnie od tego czy wyjeżdża się na trochę, na chwilkę, na moment, czy na zawsze. Bagaż to ważna rzecz. W każdym momencie życia.

Wiele razy pakowałam się szybko, w stresie, niemożności zdążenia. Nie tym razem. Tym razem odczuwałam ogromny komfort, wręcz przyjemność. Wyjeżdżaliśmy z Przyjacielem na wycieczkę. Samochodem. Pakowałam się z przerwami na telefony, herbatę i przemyślenia ogólne, niekoniecznie bezpośrednio związane z wyjazdem, a Przyjaciel pojechał odebrać z przeglądu samochód. Samochód jest od wielu, wielu, wielu lat oswojony z Przyjacielem i w związku z tym ma swoje prawa. Na przykład lubi płatać figle. Więc, żeby tego uniknąć, żeby przejąć kontrolę, Przyjaciel udał się do warsztatu za miastem, gdzie króluje pan Jan Złota Rączka. Gdyby nie on nie byłoby czym jechać. Jemu zawdzięczamy, że mający swoje lata, ikonowy, bardzo granatowy Jeep Liberty powiózł nas szlakiem tokaju.

Bo tak jest, że obieramy sobie jakiś pretekst wyjazdu. Miłą przyczynę wyprawy. Trochę takiego przybrzeżnego żeglowania, bo zagłębiać się nigdzie nie mieliśmy zamiaru. Tym razem rejon, gdzie króluje aromatyczny tokaj, „węgrzyn”, którego nigdy dość było Polakom w XVI i XVII wieku. A ten region to część obecnej Słowacji, Węgier i Austrii.

A więc Przyjaciel tkwił w Serocku w warsztacie, a ja się pakowałam powoli, delektując się myślą o wyjeździe. Przesuwałam się na wąskiej przestrzeni między szafą a łóżkiem, na którym postawiłam swoją bordową walizeczkę, która oficjalnie, kiedy latam samolotem nazywa się „bagaż podręczny”.

Co chwila zaglądałam w laptop, w Google maps, wchodziłam na ciekawe strony. Oswajałam się z trasą.

Bardejów, średniowieczne miasto wpisane na listę pomników światowego dziedzictwa Unesco jest pierwszym punktem programu. Usytuowane niedaleko granicy z Polską, u stóp Beskidu Niskiego, stało się w XIV wieku ośrodkiem handlu z Polską. Było jednym z ważniejszych miast Królestwa Węgier. Przez to małe obecnie i senne miasto wiódł wtedy ożywiony szlak handlowy nie tylko do Polski, ale i dalej, po Morze Czarne. No i tu przeskok do tokaju. Pierwsza pisemna wzmianka o tokajskich winach, węgrzynach, dowożonych przez kupców bardejowskich do Polski pochodzi z roku 1512. Tokaj, region i miasto to nasz następny cel.

Telefon z sygnałem przypisanym do Przyjaciela, wyrwał mnie z brodzenia po trasie naszej wyprawy. A właśnie czytałam ciekawostki na temat tokaji fordítás produkowanego z wytłoków gron furmint. Ogromna koncentracja aromatów. I łagodna słodycz. Tego tokaju chciałam spróbować. Trzymałam też niezdecydowanie w ręku moją ulubioną różowo pomarańczową lekką bluzę. Lubię ją. Zabrać czy nie? Sporo już w tej mojej walizeczce rzeczy.

– Mamy problem. Niestety. Ogrzewanie. Nie bardzo pan Jan widzi szybkie wyjście, rozumiesz. Czasu teraz nie mamy. Jak on nie widzi to znaczy nie ma. Decyduj. Rano i wieczorem będzie chłodno, kilka dni temu przyleciałaś z ciepła. Ja dam radę, ale ty…No nie wiem. To ogrzewanie powiedzmy sobie raz jest raz go nie ma. Jakaś dziwna sprawa. Raz działa, potem znika…

– „Pojawiasz się i znikasz” powiedziałam. Chciałam zanucić piosenkę „Bajm”, ale zdałam sobie sprawę, że to nie bajka mojego drogiego Przyjaciela.

– O czym ty mówisz, Anno?

– „Bajm”. Zespół. Nie znasz. Tak mi się skojarzyło. Bardzo, bardzo luźne skojarzanie. Tam, w piosence, on pojawia się i znika a ona ma na tym punkcie bzika.

– Na punkcie czego ma tego bzika?…No dobrze, niech ona ma bzika, ty masz zdecydować. Jedziemy z tym dziwaczącymi ogrzewaniem, czy nie.

– Jedziemy, powiedziałam najpierw bez żadnej emocji w głosie. – Jedziemy. Powtórzyłam mocniej. – Chcemy powąchać innego powietrza, popróbować tokaju, zwłaszcza wonnego fordítás z gron aszú o którym właśnie czytam. Naoglądać się bocznych ścieżek, miasteczek. Takich schludnych do niemożliwości. Jeść w małych gospodach. Tak, jedziemy!

Przyjaciel roześmiał się. – OK. Szybka decyzja. Weźmiemy jakiś koc. Bagażu mamy mało…Dołóż coś ciepłego, proszę cię!

Co znowu przypomniało mi, że ile razy gdzieś wyjeżdżamy to dochodzi między nami do pewnej, standardowej wymiany zdań. Na temat pakowania się i bagażu.

– Ja podróżuję lekko, mówi Przyjaciel za każdym razem. I mówi to z dumą. – Zabieram co niezbędne plus jakąś rzecz może nie racjonalną, ale którą lubię. Taki bagażowy luksus.

No ja „lekko” potrafię, ale nie lubię jak nie muszę. Mam w pakowaniu pewne doświadczenie. Pakowałam siebie, rodzinę, swoje różne życia, mieszkania, domy całe. Czasem mechanicznie prawie, czasem ogromnie emocjonalnie. Zwłaszcza kiedy musiałam wybrać co ze mną pójdzie dalej w kolejne odsłony, w przyszłość, a co nie…Więc wyjazd z Przyjacielem problemu mi nie sprawiał. To była czysta zabawa! Ale ta różnica temperatur! Przyleciałam z Miami w chłody połowy września. Potem zrobiło się łagodnie, uroczo i miękko. Nieśmiało pojawiały się kolory na żoliborskich drzewach.

Pakowanie.

Jak trudno się spakować. Właściwie za każdym razem jest ta czynność w jakimś sensie ostateczna i nieodwracalna. To znaczy można rozpakować, przepakować, dopakować, ale w samym pakowaniu jest skończoność, ograniczenie, docelowość.

Zdecydowanym ruchem dorzuciłam różowo pomarańczową bluzę. Lubię ją!

Znowu telefon.

– OK. Jan Złota Rączka chyba naprawił. Chyba, więc koc konieczny. W razie co. Bagażu mamy mało…prawda?

Przyjaciel się powtarzał. Ale ja go znam a do tego byłam w świetnym wyjazdowym humorze.

– Mało, malutko, ma-lu-sieńko, powiedziałam

– Bo pamiętasz o tym, że będziemy kupować wino. Tokaj i te austriackie trzy odmiany gron o których czytaliśmy. Zweigelt, Blaufränkisch i…

– I Uhudler. Dla mnie kompletna tajemnica południowego Burgenlandu! Mocny marketing. Ciekawe winko.

Jeep ma ogromny bagażnik. Wyobraziłam sobie moją walizeczkę i skórzany, nieco nadwerężony czasem, jednak przyzwoicie dalej wyglądający „sakwojaż” Przyjaciela. No jeszcze jakieś smakowitości na drogę w torbie zwanej przez nas „jedzeniową”. To wszystko kropelka w bagażnikowych możliwościach Jeepa.

– Oczywiście, że pamiętam. Wino dla mnie, dla ciebie, rodzin i jeszcze kilku osób. Dla mnie niewiele. Ja nie potrzebuję składu w moim mieszkanku. Za parę tygodni wylatuję.

– O, przygotuj się. Ja już takie wyprawy robiłem. Zapewniam cię, to wciąga. Winoteki, rozmowy. Będziesz w swoim żywiole. Kupisz więcej niż myślisz, zobaczysz. Sprawisz sama sobie wielką niespodziankę!

A propos niespodzianek. Jeep zaczął grzać rano, kiedy wyjeżdżaliśmy z cieplutkiej słonecznej Warszawy, a potem, po zmroku, w gęstej mgle i narastającym chłodzie gdzieś na krętych drogach Beskidu Niskiego wiodących do słowackiego Bardejowa, przestał.

„Pojawiasz się i znikasz, i znikasz”. Zanuciłam owijając się w koc. „Mam na tym punkcie bzika, mam bzika”.

Odpowiedziało mi westchnienie Przyjaciela. Nie lubi, kiedy śpiewam.

Nikt nie jest idealny. Ani w przyjaźni. Ani w pakowaniu. Ani w nuceniu.