Kiedy
weszliśmy do winoteki w Podersdorf, przy ladzie stał mężczyzna w kaszkiecie.
Odwrócił się w naszym kierunku, pozdrowił rozpowszechnionym w południowym
obszarze języka niemieckiego Grüss Gott,
i szybko wyszedł. Na ladzie pusty kieliszek.
Młoda
szatynka o jasnych oczach podała nam listę win. Zagłębiliśmy się w nią.
Do
platformy widokowej podchodzi się stromą, wąską szutrową drogą wśród
malowniczych domków otoczonych jesiennymi kwiatami i jabłoniami ciężkimi
czerwienią. Stokami spływają niewielkie winnice. Ze wzgórza widać Austrię i
Węgry.
Po
austriackiej stronie południowy Burgenland, najbardziej wysunięta na wschód
część kraju. Rozległe parki przyrody, szachownica pól i winnic, dolina
niewielkiej rzeczki.
To nie był specjalny
efekt. Sztuczny kominek wydawał syki i trzaski mające naśladować prawdziwy, ale
co chwila gasł i ponownie się ożywiał.
Do Tokaju
przyjechaliśmy z Przyjacielem późnym popołudniem. Tak żeby wrzucić rzeczy do
mieszkania, które wynajęłam, odświeżyć się po kilkugodzinnej podróży samochodem
przez słowacką część terenów uprawy win tokajskich, i wyjść na miasto, a raczej
do miasteczka. Tokaj ma niewiele ponad cztery tysiące mieszkańców. Niemniej
jest stolicą regionu znanego od co najmniej XI wieku ze słodkiego wina nie
mającego sobie równych.
Pakowanie jest
dokonywaniem wyboru. Niezależnie od tego czy wyjeżdża się na trochę, na
chwilkę, na moment, czy na zawsze. Bagaż to ważna rzecz. W każdym momencie życia.
Wiele razy pakowałam się szybko, w stresie, niemożności zdążenia. Nie tym razem. Tym razem odczuwałam ogromny komfort, wręcz przyjemność. Wyjeżdżaliśmy z Przyjacielem na wycieczkę. Samochodem. Pakowałam się z przerwami na telefony, herbatę i przemyślenia ogólne, niekoniecznie bezpośrednio związane z wyjazdem, a Przyjaciel pojechał odebrać z przeglądu samochód. Samochód jest od wielu, wielu, wielu lat oswojony z Przyjacielem i w związku z tym ma swoje prawa. Na przykład lubi płatać figle. Więc, żeby tego uniknąć, żeby przejąć kontrolę, Przyjaciel udał się do warsztatu za miastem, gdzie króluje pan Jan Złota Rączka. Gdyby nie on nie byłoby czym jechać. Jemu zawdzięczamy, że mający swoje lata, ikonowy, bardzo granatowy Jeep Liberty powiózł nas szlakiem tokaju.