
Anna Kłosowska
Opowiadania
“Kluczowe zen”
https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://bonito.pl/k-654105251-moja-noc-z-irma
https://sklep.wydawnictwopg.pl/pl/p/Moja-noc-z-Irma/82
Koralowe wysepki ułożone półkolem od Miami po Key West to najbardziej wysunięta na południe część Florydy. Odmienna jej część. Inna florydzka bajka!
To bajka o innym kolorycie, innych odcieniach, innym rodzaju myślenia, innych zapachach, powolnym sposobie przemieszczania się: dwukierunkowa droga, z rzadka światła poprzedzone znakiem, żeby je na pewno zauważyć! Ocean z jednej, Zatoka Meksykańska z drugiej strony. Tryb życia luźny. Oczywiście, jeśli nie chce się być tylko zwykłym zwiedzaczem/zjadaczem typowych, opisanych, przez wielu już wrażeń. Możemy stać w kolejce do domu Hemingwaya na Key West, na pewno warto, uwiecznić dla krewnych i znajomych kilka niesłychanych zachodów słońca, snorkelować w polecanych ośrodkach, obejrzeć tresurę delfinów, zjeść w ikonowej restauracji Lorelei na Islamorada albo (mojej ulubionej) Island Fish Company na Marathonie. I to jest sposób spędzania wakacji, ale można też do tego jadłospisu włączyć kilka innych dań.
Na wysepkach obowiązuje „bieg neutralny”. Niech na tym luzie wszystko się toczy. Niech niesie Cię natura, krzyki ptaków. Niech przeniknie Cię zapach morskiej trawy brązowiejącej u brzegu, spychanej lekką falą na wapienne skałki albo miałki piasek maleńkiej plaży. Jest bardzo potrzebna, jest podstawą ekosystemu, daje schronienie i pokarm, oczyszcza, umacnia podłoże, karmi żółwie i coraz rzadsze krowy morskie, które giną z powodu jej braku. Dalej płytki, otwarty ocean. Wejdź. Stąpasz po trawie i miękkim, czasem trochę grząskim dnie. Mącisz wodę chodząc. Taki urok ma ta część Florydy. Snorkeluj albo pływając zanurzaj głowę, otwórz oczy na świat, który unikalny, żyje z coraz większym trudem. Chłoń go!
W legendarnej restauracji Island Fish Company na Marathon Key, usiądź na nadwodnym tarasie, pod chroniącym przed upałem dachem i popijając smoothie z mango obserwuj pelikany łowiące kolację. Łodziom uwiązanym do pali nuci kołysankę lekka fala. Srebro wody przechodzi w złoto. Zachód. Słońce nie będzie na Ciebie czekać, tu znika szybko!
Za budynkami restauracji przystrojonymi palmową strzechą kilka zatoczek z pluszczącą wodą. Wieczorem raj dla krabów pokazujących w jakimś swoim obrzędzie szczypce. Niesamowity spektakl w wykonaniu skorupiaków!
No właśnie, trzeba najpierw zrozumieć, gdzie się jest. I wobec tego zacznę od słowa „key”, co każdy tłumaczy najpierw jako „klucz”.
Ale key to nie klucz. Key pochodzi w dość skomplikowanym przebiegu lingwistycznych przeinaczeń splecionych z historią tej części Florydy, od słowa cayo (kajo), co skrócono w siedemnastowiecznym hiszpańskim do cay (kaj), wymawianego coraz bardziej jak key. Cay oznacza małą, płaską i piaszczystą wyspę koralową charakterystyczną dla Antyli i Zatoki Meksykańskiej, zazwyczaj porośniętą mangrowcami.
Wypisz wymaluj florydzkie Keys!
A czemu wyraz ma pochodzenie hiszpańskie?
Ekspedycja w 1513 Ponce de León podróżnika/konkwistadora, nie żeglarza, uczestnika drugiej wyprawy Kolumba, sprawiła, że teren, który nazwał florida – „kwitnąca”, w tym i wysepki, przyłączono do hiszpańskiej korony. Potem przehandlowano „kwitnącą” brytyjskiej koronie za Kubę, ale Hiszpanie wrócili po dwudziestu latach, w 1784. W międzyczasie powstała nowa siła polityczna o ogromnej chęci ekspansji: Stany Zjednoczone, które odkupiły w 1821 roku terytorium za długi hiszpańskiej monarchii. Terytorium przystąpiło do Unii 3 marca 1845 jako stan Floryda.
Los Mártires, tak nazwał Klucze Ponce de León. Podobno z daleka kamienie, skały wynurzające się z wody wyglądały jak cierpiący ludzie. Niejasne, mgliste skojarzenie. Totalnie nieprzystawalne do rzeczywistości. Przyjaciel twierdzi, że XVI wiecznym Hiszpanem kierowała religijna nadgorliwość. Dobrze, że ta nazwa nie przetrwała. The Keys brzmi zdecydowanie lepiej! Będę je naprzemiennie jednak nazywać Kluczami tak dla różnorodności językowej. Wysepki przechodzą jedna w drugą wąskimi pasmami lądu, czasem łączą je mosty albo ciąg mostów. Między środkowymi i dolnymi Kluczami rozciąga się słynny most siedmiomilowy. Cudo techniki i inżynierii budowlanej. Na jego końcu Key West, kwintesencja wyspiarskiego trybu życia i luzackiej filozofii życiowej.
Wysepki powstały z wysuniętej nad poziom oceanu rafy koralowej i w wyniku nawiewania piasku, ziemi, osadów. Lądem o koralowym, chropawym, ostrym podłożu. Tu wszędzie króluje wapień i pył.
Archipelag wcina się delikatnie między płytką Zatokę Florydzką, należącą do Zatoki Meksykańskiej, a Ocean Atlantycki.
To cały jego urok, to sielskie (oprócz czasu huraganów, które czasem ten raj nawiedzają!) niezwykłe położenie, jego rola porowatej granicy między wodami zatoki a oceanem, nieszczelnej przegrody pozwalającej wodom mieszać się w niezwykłej grze kolorów. Stąd obfitość, różnorodność fauny i flory, niezwykłość tych wysepek.
Tym razem wybraliśmy się z Przyjacielem na środkową część Kluczy, na Marathon, a ściślej na Grassy Key, jedną z trzynastu wysepek tworzących jednostkę administracyjną pod nazwą City of Marathon i będącą domem dla 8, 746 mieszkańców.
Mój obrzęd, kiedy jestem na Kluczach to rano podejrzeć, kiedy zasrebrzy się woda. I czekać w hamaku, kiedy horyzont zleje się w jedno z chmurami i ich odbiciem. I to trzeba koniecznie robić w pozycji kontemplacyjnej, hamakowej. Takie poranki są albo bywają, a bywa, że ich w czasie parodniowego pobytu nie ma. Ale ja na nie zawsze czekam…I wynajmuję hoteliki w starym florydzkim stylu kilka metrów od Zatoki. Oczywiście z hamakami!
Rytuał Przyjaciela to zacząć pobyt od kubańskiego sandwicza. To znaczy, kiedy miniemy irytujący gąszcz Miami, wyjedziemy za Florida City, ostatni bastion miejski, kiedy US1 wypchnie nas nareszcie w kierunku południowym, kierunku na Key Largo, kiedy US1 nie nazywa się już tak administracyjnie/formalnie, a przyjmuje poetyckie miano Overseas Highway, wprowadzającą w nastrój Kluczy, wtedy Przyjaciel rozgląda się za kubańską restauracją, barem, knajpką, piekarnią, w której nie jadł jeszcze cubano sandwich.
Co jest w tej kanapce nadzwyczajnego? Prawdopodobnie nic. Jest ogromna, niezjadalna na raz, ma warstwy szynki, żółtego sera typu szwajcarskiego, pieczonej wieprzowiny, pikli i żółtej, bardzo żółtej musztardy. Cubano sandwich po zachodniej stronie Florydy bywa podawany z salami. Nie na południu Florydy! Tu dodaje się oprócz sałaty i pomidorów majonez! Dla Przyjaciela liczy się kontekst, dla niego cubano sandwich to początek kilkudniowej włóczęgi po Kluczach.
Rytuałem nas obojga jest brodzenie…
Nasz dmuchany kajak kołysze się na płyciutkiej, przezroczystej wodzie. Burtą dotykamy gąszczu szczudłowatych korzeni mangrowców, tych kotwic utrzymujących wiecznie zielone rośliny bezpiecznie w mokrym, miękkim, czasem grząskim podłożu i słonej oceanicznej wodzie. Rytm przypływów i odpływów to odkrywa je, to przykrywa, a z tym rytmem oswojone są ryby, kraby, małże. Obserwujemy stado smukłych ryb trąbkowych – trumpet fish. Narybek żerujący bezpiecznie w gęstwinie korzeni mangrowców. Te eleganckie rybki z zakończeniem pyszczka w kształcie trąbki mają na ogół delikatne kolory, czasem jaskrawe akcenty na pastelowym tle. Te noszą na seledynowym tle podłużne pasy. Zlewają się z cieniami rzucanymi przez popołudniowe, leniwe, coraz łagodniejsze słońce.
Wystawiam stopy na zewnątrz. Woda prawie za ciepła, głaszcząca, pieszcząca, płytka, nie pozwalająca na pływanie. Pływać lepiej po stronie oceanicznej. To zrobimy jutro. Na Sombrero Beach, jedynej w tej chwili prawdziwej plaży na Kluczach po tym jak furia/huragan o uroczym imieniu Irma zabrała, pochłonęła pięć lat temu dwie na innym Kluczu: Bahia Honda. Na razie kajak. Niektóre rybki, kolorowe do niemożliwości, koniecznie chcą spróbować, czy nadaje się do jedzenia! Podpływają też pod moje stopy i łaskoczą pyszczkami.
Wracamy do maleńkiej zatoczki, przy której na parkingu stoi nasz samochód. Te maleńkie zatoczki z miejscami do zatrzymania się to najlepszy sposób zwiedzania Kluczy. Trzeba ich wypatrywać. Czasem to przystanie dla rybaków, o czym informują znaki, czasem dla kajakarzy, czasem nie zdąży się ich zauważyć, ale zawsze co jakiś czas pojawiają się wśród mangrowców. Wtedy trzeba zjechać z drogi wzniecając biały wapienny kurz i postawić samochód przy wodzie.
A potem brodzenie kajakiem, przyglądanie się nasyconym kolorom ciekawych rybek, których jest mniej niż kiedyś, brodzenie myślami gdzieś po kątach wyobraźni. Zupełny spokój, nawet jeśli obok ktoś jest. Wszyscy chcą tutaj tego samego: wielkiego zen w bajce!