Anna Kłosowska, Opowiadania: “Key deer”

https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://bonito.pl/k-654105251-moja-noc-z-irma
https://sklep.wydawnictwopg.pl/pl/p/Moja-noc-z-Irma/82 

Wydawało mi się, że to płynie płowy pies wielkości labradora. Oczywiście co robiłby płowy pies w wodach Zatoki Meksykańskiej, między koralowymi wysepkami archipelagu Florida Keys?

Po chwili, kiedy słońce przestało mnie oślepiać, zobaczyłam obleczone matową bielą poroże.

– Masz unikalną okazję. Mark wyłączył motor. – Pozwól, że ci przedstawię. Key deer. Najmniejszy jeleń naszej planety! Występuje już tylko tu i to na kilku zaledwie wysepkach. Symbol Florydy, jej endemicznej przyrody. Przemijający symbol…

Łepek podpłynął bliżej. Specjalnie się nami nie przejmował, ale zachował dystans.

Key deer, najmniejszy podgatunek mulaka białoogonowego, inaczej jelenia wirginijskiego.

Jest drobny, waży od 20 do 40 kilogramów, zwinny i szybki. Nie boi się specjalnie ludzi, a to z powodu bardzo długiej i trudnej drogi jaką przeszedł w towarzystwie naszego gatunku. Paradoksem jest, że nie boi się nas, bo prawie go wyniszczyliśmy.

Key deer zamieszkuje głównie wysepkę Big Pine Key, na której stworzono dla niego rezerwat. Do niedawna jego habitat obejmował i inne wysepki, przemieszczał się z jednej na drugą, bo świetnie sobie radzi w wodzie. Dlatego mogłam go zobaczyć, kiedy płynęłam z Markiem, entuzjastą florydzkiej fauny i flory koło Cudjoe Key, oddalonego o kilka wysepek od rezerwatu.

Key deer został prawie wytrzebiony przez człowieka (a kogóż innego) pod koniec lat pięćdziesiątych. Zajęto się nim, kiedy naliczono mniej niż pięćdziesiąt sztuk tego gatunku. Obok krowy morskiej, manatee i florydzkiej pantery jest jednym z symboli florydzkiej fauny.

Wszystkie trzy są zagrożone.

Nigdzie indziej na świecie mały florydzki jelonek nie występuje. Urósł do turystycznej atrakcji, czego wcale nie potrzebuje. Do maskotki, bo jest taki słodki, śliczny i malutki. Pewno wolałby zamiast tej ludzkiej niezrozumiałej dla niego emocjonalności więcej przestrzeni i dobrego źródła pitnej wody, której ma coraz mniej. I żeby deweloperzy nie starali się wykurzyć go z i tak okrojonego habitatu.

Bezwzględnie Key deer przetrwał dzięki ludzkiej interwencji, tak jak mało nie wybity został do ostatniej sztuki przez ludzkie (ludzkie?) postępowanie.

Na Big Pine Key jest ich kilkaset, może sześćset, może siedemset sztuk.  

Utworzenie rezerwatu i wpisanie florydzkiego jelonka na listę gatunków zagrożonych, przyczyniło się do zwiększenia populacji, ale sprowadziło nań inny rodzaj ludzkiego zagrożenia.

Key deer nie obawia się ludzi. Oczywiście nie zachowuje się jak pies, jak oswojone zwierzę, ale wie, że nie grozi mu ze strony nas nic złego. Spotkałam jelonki w ogródkach domów rozlokowanych w części Big Pine Key nieobjętej rezerwatem. Widziałam jak spokojnie pasą się tuż przy ruchliwej drodze. Mimo ograniczenia szybkości kilkadziesiąt ginie rocznie w kolizjach z samochodami.

– Nie zapytałaś nawet skąd się tu wziął. Skąd nasz endemiczny florydzki jelonek tu przywędrował. A to ciekawa i pouczająca historia. Wyobraź sobie, że kiedyś wyglądał jak „normalny” jeleń białoogonowy, znany nam z wielu regionów Stanów i Kanady.

Nie tak dawno temu, oczywiście z punktu widzenia rozwoju gatunku, jelenie swobodnie przemieszczały się z północy na półwysep florydzki i dalej na to, co teraz jest archipelagiem koralowych wysepek.

Wtedy, kilkadziesiąt tysięcy lat temu archipelag jeszcze nie istniał, był lądem stałym. Jelenie świetnie tu sobie radziły, klimat im odpowiadał: dużo cieplejszy niż tam skąd przywędrowały. Mówimy o okresie ostatniej epoki lodowcowej, siedemdziesiąt tysięcy do dziesięciu tysięcy lat temu.

Warunki zaczęły się jednak zmieniać. Bardzo powoli poziom wody podnosił się. Bardzo powoli, przez dziesiątki tysięcy lat – w przeciwieństwie do zmian klimatycznych, z którymi mamy do czynienia teraz. Bardzo, bardzo powoli zwiększała się temperatura.

Jelenie – wtedy jeszcze nie florydzkie i nie endemiczne – przemieszczały się nadal po całym terytorium suchym kopytem. Potem brodziły w wodzie między kawałkami lądu. Bardzo powoli przyzwyczajały się do coraz wyższego poziomu wody, aż kiedyś nie mogły już przepłynąć na ląd stały. Zostały tam, gdzie w ciągu tysiącleci przyzwyczaiły się do klimatu, otoczenia. Przystosowały się malejąc. Miały na to czas. To pozwoliło im przetrwać.

Około dziesięciu tysięcy lat temu jakakolwiek wymiana genetyczna między jeleniem z wysp a jeleniami z lądu ustała. Powstał endemiczny podgatunek jelenia białoogonowego: Key deer. Niskie, zwinne, czujne jelonki dawały sobie doskonale radę.

Dopóki nie zjawił się człowiek. Ten bezrozumnie polujący.

Bardziej rozumny człowiek stworzył prawa chroniące ten i inne gatunki florydzkiej fauny.

Jednak co będzie dalej?

– My, ludzie, mamy wybór. Do pewnego momentu możemy i będziemy inwestować w podnoszenie dróg, w zabezpieczanie naszych miast przed rosnącym poziomem oceanu. Ale w jakimś momencie to będzie ogromnie kosztowne. Na przykład kanalizacja. Obecny system już od dawna daje nam odczuć, że coś nie tak. Nie wspominając o wodzie pitnej.

– W czasie przypływu wybijają studzienki. Pełnia księżyca jest przekleństwem wielu mieszkańców nie tylko Fort Lauderdale i Miami, wiem!

– Więc w jakimś momencie pewno się zaczniemy przeprowadzać, mam nadzieję, że nie tak jak w latach trzydziestych wędrowały w rozpaczy całe rodziny, wioski i miasteczka z terenów objętych Dust Bowl!

Dust Bowl na Wielkich Równinach był rodzajem katastrofy ekologicznej spowodowanej intensywną eksploatacją ziemi.

– I suszą. I arogancją wobec trybu życia pierwszych mieszkańców tych terenów, którzy umieli zachować równowagę w przyrodzie, szanować ją. My będziemy uciekać przed nadchodzącą słoną wodą. Przed brakiem pitnej wody. Ale gdzie podzieją się nasze zwierzęta, ptaki, rośliny, ten nasz florydzki świat, tak inny, tak swoisty, tak niepowtarzalny?

– Wróżysz koniec naszego jelonka? Powiedzmy za kilkadziesiąt lat? Można i jego przenieść.

– Można. I oby tak się stało, ale pomyśl, wtedy zacznie się gdzieś w tym nowym miejscu zmieniać, przystosowywać do nowych warunków. To już nie będzie Key deer.

Mark pokazał mi na terenie rezerwatu koźlęta florydzkiego jelonka. Mini Bambi o rozczulających wilgotnych oczach wielkości najmniejszego pieska – chihuahua!

– Ta zmiana przychodzi tym razem szybko, nie będziemy mieli tysięcy lat na przystosowanie się, jak kiedyś miał Key deer. Kiedy podchodzę pod wydmę, na której rosną nasze sosny, sosny bagienne, które są przedsionkiem namorzyn, lasów mangrowców, widzę jak ten pas sosen cofa się, jak te, pod które podchodzi dwa razy dziennie przypływowa woda, marnieją, karłowacieją i giną. Ich miejsc zajmują mangrowce. Czarne, czerwone. Im jest tu świetnie. Ale to świadczy o szybkości zasolenia. Key deer nie ma już, od ostatniego huraganu, od Irmy, która spustoszyła jego habitat, bezpiecznego i stałego źródła wody pitnej. Wody słodkiej. I to jest największy problem w tej chwili. Zwierzęta piją wodę o zbyt dużym zasoleniu, chorują…

*

Kiedy o zmierzchu wracałam przez Big Pine Key, żeby wyjechać na US1 wijącą się między wysepkami, zobaczyłam jeszcze jednego florydzkiego jelonka. Drobna, zgrabna, płowa łania.

„W optymistycznej wersji, pomyślałam, będziesz kiedyś, kiedyś, za wiele tysięcy lat innym jeleniem, tryumfem przyrody nad ludzką głupotą i krótkowzrocznością, bo przetrwasz jeszcze jedną ekologiczną katastrofę…W optymistycznej wersji…”

Włączyłam się do szybkiego ruchu na międzystanowej I-95. W dali tętniła, falowała, pożerała horyzont łuna światła. Miami.