Prawo maski…
Tiramisu stanęło między mną a Sandrą. Dosłownie – w szklanej formie. I w przenośni, dlatego, że zawadzało o jej pojęcie włoskości.
– To jest deser włoski, nie wenecki!
– Sandra, w każdym kraju są regiony, które z wielu powodów historycznych i innych lubią mówić o sobie jako o kulturowej, językowej, etnicznej odrębności. Opowiadałam ci w zeszłym roku o Kaszubach i ich regionalnej kuchni, prawda?
– Tak, ale! Przepraszam cię. To co robi Wenecja to swoistego rodzaju zawłaszczanie. Pierwsze na świecie kasyno, pierwsze na świecie kawiarnie, wenecki karnawał. Nikt inny przed nimi tego nie robił ani nie robi tak wspaniale! A to przecież promowanie miasta. Sciąganie pieniędzy. No i dobrze, ale oprócz Wenecji i regionu Veneto mamy jeszcze parę innych i całość nazywamy Włochami! Ja urodziłam się na Sardynii, mieszkałam z rodziną w Rzymie, wyjechałam z Włoch lata temu i dalej robię tiramisu według włoskiego przepisu mojej babci i mamy. Przepisu włoskiego! Tym razem nie udało mi się zresztą jak chciałam, trochę zbyt się rozleciało, popłynęło…
Było pyszne, o czym zapewniłam Sandrę i zamówiłam się na następną porcję. Nie kawałek, bo rzeczywiście kroić się nie dało.
Zastanawiałam się, czy Sandra nie szybuje emocjonalnie w górę reagując na Tiramisu. Tirami su oznacza coś w rodzaju: podnieś mnie, pociesz mnie. Czysta serotonina plus kofeina!
Ilość mascarpone i kawy może sprawić, że po dobrej porcji tego bogatego deseru czujemy przypływ energii, zwłaszcza, jeśli kawa parzona jest w szatański sposób, jak robi to Sandra. Służy jej do tego czerwona zaparzarka firmy Bialetti, utrzymana, mimo intensywnego używania, w nienagannym stanie.
– Kawiarnie istniały nie tylko w Wenecji, karnawał znany był i gdzie indziej, a właściwie wszędzie. Ten współczesny z dawnym nie ma nic wspólnego. To czysty marketing! Maski w dawnej Wenecji, przebieranie się, to była ucieczka od szarości, biedy, bogactwa, władzy, reguł. Od zakłamania, udawania pozornej równości. Zresztą, jakie społeczeństwo nie ma w sobie hipokryzji, prawda? Wenecja i tu nie była wyjątkiem!
Hm! No tak, nie mogłam się nie zgodzić.
Jasne. Wenecja, ta dawna, ta z czasów Najjaśniejszej Republiki, to miasto państwo na swoich prawach. Zastanawiające jest, z naszego współczesnego punktu widzenia, dlaczego Risorgimiento, zjednoczenie Włoch, tych wszystkich regionów i właściwych im regionalizmów nie nastąpiło wcześniej, a dopiero w XIX wieku. Potęga Wenecji mogła być takim integrującym elementem.
Ale nie o to Wenecji chodziło! Ona istniała sama dla siebie, dla swojej wielkości i bogactwa, kreowała swój image według własnych reguł. A tam, gdzie to nie wychodziło, udawała.
Najjaśniejsza stworzyła własny świat, świat na co dzień i świat karnawału, kiedy obowiązywało inne prawo. Rodzaj przestrzeni wirtualnej, w którą wkraczano i z której wychodzono. Przestrzeni pewnego bezpieczeństwa, pozwalającej na ukrycie napięć społecznych. Majstersztykiem było prawo maski!
Republika miała bowiem prawo dotyczące nietykalności maski. Osoba przebrana, zakrywająca twarz, nie mogła być aresztowana, albowiem…to nie była ona tylko maschera, przebranie. Nie ona a volta, biała maska na twarz oznaczająca ni mniej, ni więcej tylko twarz, oblicze. Volta nie jest tobą, kiedy się przedzierzgasz w kostium, kiedy zakrywasz swoją tożsamość czarną peleryną. Nie. To ty jesteś voltą. Ty jesteś maską!
Maska pozwalała na pozorną równość, na zatarcie różnic społecznych. Stworzyła „tożsamość maski”, przebrania. Stąd transgresja, przekraczanie granic, odejście od tabu.
– Patrzysz na moje maski?
Tak, to one, dwie maski wiszące na białej ścianie nowojorskiej kuchni Sandry wprowadziły mnie w nastrój karnawałowej weneckości.
– Są z Wenecji. Z pracowni wyrabiającej maski tradycyjnie. Z papier mache. Takich pracowni pozostało kilka. Turyści chcą tanizny. Kupiłam je podczas wycieczki z moją mamą. Przed pandemią. Byłyśmy wtedy w Caffè Florian, nazywanej „pierwszą kawiarnią na świecie”.
Tu oczy Sandry dały mi wyraźnie znać, że nie kupuje tego przekazu.
– Kawiarnia z nastrojem, kawa świetna, przyznaję, ale to nie jest najstarsza kawiarnia na świecie, a jedna z najstarszych! Różnica?
Kawa pojawiła się w Wenecji w 1570, kiedy kupiec Prospero Alpino przywiózł kilka worków nieznanych dotychczas w Serenissimie ziaren z „Orientu”, a praktycznie z Turcji. Najpierw uważana była za rodzaj lekarstwa i raczono się nią w ówczesnych aptekach. Szybko rozsmakowano się w tym naparze pachnącym tak inaczej niż gorąca czekolada. Czekolada była w tym czasie zbytkiem, luksusem dostępnym dla wyższych sfer, a kawa powoli zadomowiła się w Wenecji i wśród mniej zamożnych obywateli. Pito ją na ulicach przy przenośnych straganach. Sprzedawców przybywało. Na placach Wenecji zrobiło się na tyle ciasno, że wydano nakaz, aby stali w odległości stu metrów od siebie!
Szeptano też tu i ówdzie, że ten dodający energii napój jest „szatańskim” wynalazkiem, i zadawano sobie pytanie czy dobrzy chrześcijanie mogą go pić! Zapytany o to papież, po skosztowaniu miał odpowiedzieć, że aprobuje, że wszystko w porządku i można. To oczywiście jedna z weneckich legend. Jak tam było…My znamy inne pochodzenie kawy i kojarzy się nam z Turkami pod Wiedniem, a dokładnie z drugim oblężeniem tego miasta w 1683 roku i roli króla Sobieskiego w zwycięstwie nad Otomanami. I parzeniem kawy „po turecku”.
W 1720 roku istniało w Wenecji 210 miejsc zwanych wtedy bottega de caffè. Kawiarnia Florian była pierwszą z nich.
– Pan przy stoliku obok zajadał tiramisu i opowiadał nam, a raczej mojej mamie, jak to Casanova używał tego deseru jako afrodyzjaku przed swoimi wyczynami seksualnymi. Dawał mu siłę, „podnosił” jego możliwości. Mówił z takim przekonaniem, że nie chciałam przerywać, ale tiramisu, przynajmniej w takiej postaci jakiej znamy je dziś, po prostu w XVIII wieku jeszcze nie istniało! Myślałam, że chce zaimponować mamie, słowo daję! Swoją drogą, ile osób, zwłaszcza turystów, wyjedzie z Wenecji z pełnym przekonaniem, że tiramisu jest wyłącznie weneckie, nie włoskie.
– I że ma właściwości…”podnoszące”? No to dobry PR dla tiramisu!
– Cattiva! Niegrzeczna! Ale masz rację, po to się te bajdy opowiada!
Sięgnęłyśmy po kolejną porcję nieidealnego, bo rozpływającego się tiramisu Sandry. Smakowało coraz lepiej, wprost proporcjonalnie do rozpadania się!
Maski spoglądały na nas twarzami bohaterów z commedia dell’arte.
Prawo maski, prawo tiramisu, prawo włoskości. Chciałam zrobić zdjęcie.
– Rób maski, OK, ale proszę cię nie rób tego mojego nieszczęsnego tiramisu. Nie wyszło tak jak chciałam.
– Jest pyszne! I wiesz, że to rodzaj hipokryzji?
Wzruszyła ramionami. W ciemnoorzechowych oczach pojawiła się figlarna iskra przewrotności
– Tak, przyznaję. Ale moja włoska duma mi na to nie pozwala! Włoska, nie wenecka, rzymska czy inna, jakaś regionalna, tylko moja, włoska! I pal diabli hipokryzję!
Idealne tiramisu zależy tylko od określenia jego właściwości smakowych. I z pewnością istnieje. Nie ma jednak idealnego społeczeństwa, państwa. Dlatego stara republika wenecka wynalazła prawo maski, prawo chowania się za przebranie, porzucenia udawania! I trwała przez jedenaście wieków prawdopodobnie i dzięki temu.
I gdyby w szklanej formie pozostała jeszcze następna porcja jedwabistego mascarpone przesyconego mocną kawą, ciągnęłybyśmy tę rozmowę dalej. I nie wiem, gdzie byśmy zaszły.
Ale naczynie było puste!