Prawo maski…
W tej masce nie ma przenośni. W swojej istocie jest dosłownością. Tak ubierali się weneccy medycy w czasach wielkiej zarazy dżumy w XVI wieku.
Medico della peste, czyli Doktor Zaraza
Całą postać spowijała od stóp do głów woskowana ciemna materia. Twarz szczelnie zasłaniała biała maska o wydatnym, wydłużonym nosie przypominającym dziób jakiegoś dziwnego ptaka. W ręku rodzaj pałeczki, którą medyk dotykał chorych. Ta postać od wieków średnich przerażała wenecjan, bo kiedy napotykano ją w akcji oznaczało to, że miasto kolejny raz ulega „morowemu powietrzu”. Że znowu pojawiła się zaraza.
W 1575 roku Wenecja, stolica Najjaśniejszej Republiki, liczyła prawie 170 tysięcy mieszkańców. Jedna z wielkich europejskich metropolii epoki Renesansu. W ciągu dwóch lat ludność zmniejszyła się o połowę.
Wenecja żyła dzięki aktywności handlowej, stałej wymianie, przepływowi ludzi i towarów ze wszystkich stron świata.
Dżuma nie przyszła nagle. Doskonale rozwinięta sieć weneckich szpiegów donosiła o wypadkach plagi, o jej endemicznym rozprzestrzenianiu się. Donosiła władzom, nie ludności. Bogata kupiecka arystokracja zdążyła ukryć się w swoich majątkach pod miastem. Pozostali w nim ci, którzy nie mieli dokąd się udać. Ci, którzy potrzebowali pracy. Ci, których potrzebowali możni, aby ruch w lagunie nie ustał zupełnie, aby dalej płynęły pieniądze.
Wenecja wprowadziła, po doświadczeniach wielkiej zarazy XIV wieku i okresowo nawiedzających miasto mniejszych plag, nowoczesny na owe czasy, system zabezpieczający je przed śmiertelną zarazą.
Wzorem innych wielkich ośrodków miejskich stosowano kwarantannę dla statków zawijających do portu. Czterdzieści (quaranta) dni odizolowania, kiedy nikt nie mógł na pokład wejść, ani z niego zejść. Patrzono z nabrzeży, jak na galeonach powoli wymierała załoga. Pamiętano zbyt dobrze wielki pomór XIV wieku, kiedy wyginęła jedna trzecia ludności Europy.
Zakazano zgromadzeń: i tych w kościele, gdzie przestano odprawiać msze, jak i tych na ulicach, gdzie tłum gromadził się wokół szarlatanów, hochsztaplerów i innych naciągaczy, proponujących cudowne kuracje.
Wydalono z miasta prostytutki, żebraków. Właściciele gospód mieli nie przyjmować na nocleg nikogo, kto wyglądał na „łajdaka” i kwaterować zbyt wielu osób w jednym pomieszczeniu.
Do portu nie mógł wpłynąć nikt, kto nie byłby w stanie przedstawić zaświadczenia, że przybywa z regionu niedotkniętego plagą, i że jest zdrowy.
To były pierwsze paszporty sanitarne, honorowane przez weneckie władze. System działał w tej części Europy, niezwykle ukrwionej handlowo, ale działał tylko na pewnym szczeblu.
Kontrolowanie drogi lądowej nastręczało więcej problemów. Bowiem Wenecji nigdy nie otaczały mury ograniczające przepływ ludzi i dóbr.
Ustawiano rodzaj patroli, kontroli, ale rzecz jasna nie był to system szczelny. Niemniej na tyle na ile to było możliwe miasto zamknięto.
Po miesiącach zmagania z zarazą zadecydowano o jeszcze jednym, drastycznym dla wenecjan ograniczeniu: odwołano karnawał – rzecz niesłychana i powtórzona dopiero w 2021 roku!
Na wodach laguny zaległa pełna trwogi cisza. Widać było tylko łodzie przewożące chorych do lazaretu oddalonego od miasta, a utworzonego w 1423 roku, po okrutnych doświadczeniach poprzednich plag. Wiedziano już wtedy, że chorych trzeba jak najszybciej izolować. Nie wiedziano, że dżumę przenoszą szczury, a właściwie pchły. A jeszcze precyzyjniej bakteria yersinia pestis, z którą żyją w zgodzie…
Gdyby lockdown wprowadzono wcześniej…
No cóż, Rada Dziesięciu, rząd Republiki, wahała się. Lockdown to niebezpieczeństwo dla handlu. Zwlekano z wielu powodów, przede wszystkim chodziło o zachowanie jak najdłużej przepływu towarów. O to by gdzie indziej nie blokowano dóbr pochodzących czy przepływających przez Wenecję. To wyrachowanie znanych z przedsiębiorczości, ale i chciwości, i zachłanności kupieckiej Wenecjan, które znalazło ironiczne przełożenie w jednej z głównych postaci commedia dellarte – Pantaleone, sprawiło, że bardzo rozsądne środki podjęto zbyt późno.
Dżuma padła pomorem na miasto. Dusiła je przez dwa lata.
Medycy XVI wieku wiedzieli, że muszą się od „morowego powietrza” izolować. Stąd powstał strój, który dla współczesnych wyglądał trochę jak dla nas kombinezony zakładane przez lekarzy na początku naszej pandemii XXI wieku.
Skojarzenie było wtedy i teraz to samo. Przerażenie! I wtedy i teraz nie wiedzieliśmy co nas czeka. Nie mieliśmy pojęcia o zarazie, pomorze, pladze jaka nas dotknęła…
Ten ciemny ubiór medyków sprzed wieków wywoływał strach, ale był, przyznajmy to, pełen inwencji. Izolował medico della peste. Otwory na oczy przykrywał rodzaj okularów. To wszystko zwieńczone wielkim czarnym kapeluszem. Oddychał biedny wciśnięty w ten strój medyk przez szpary wzdłuż długiego nosa, co jeszcze bardziej upodobniało go do ptasiego, zakrzywionego ku dołowi dziobu. W ten dziób upychano zioła, które miały chronić przed morowym powietrzem. Głównie lawendę, goździki, miętę, jałowiec. Czasem wkładano gąbkę nasączoną octem lub kamforą.
Skąd ten pomysł? Skąd strój Doktora Zarazy?
Bazował na dostępnej wtedy wiedzy i był w pojęciu epoki jedynym sposobem, żeby uniknąć choroby, której przebieg był szybki, okrutny i kończył się śmiercią w mękach. Na przekonaniu, że patogeneza dżumy czy cholery to „miazmaty”, złe powietrze, opary wydobywające się z ziemi i zarażające ludzi. Stąd okadzanie domów i palenie ziół powszechnie stosowane jako metoda odstraszania pomoru.
Medycy, uzbrojeni w długie, ciężkie płaszcze, które nie przepuszczały powietrza, ptasie maski wypełnione ziołami, a także w cienkie pałeczki, rodzaj różdżki, nie mieli zbyt wielu możliwości pomocy cierpiącym na dżumę. Głównie puszczali krew, przykładali pijawki na powiększone i bolesne węzły chłonne, które są charakterystycznym objawem dżumy dymieniczej. Wiele więcej zrobić nie mogli.
Dlaczego wobec tego Doktor Zaraza znalazł się wśród popularnych przez wieki postaci weneckiego karnawału?
W czasach, gdy zarazy, pomory powracały i podporządkowywały sobie miasto, wyludniały je, miał ten przerażający dla współczesnych skojarzeniem strój przypominać, że śmierć jest zawsze blisko. W ostatki grupy przebranych za Doktora Zarazę chodziły po placach i ulicach, by sygnalizować obywatelom, że o północy, kiedy zabiją kościelne dzwony, czas wrócić do życia sprzed zapustów.
Ale był też inny aspekt. Aspekt „odstraszania” zarazy, przyjęcie tej maski, ubioru za ucieleśnienie zarazy po to, żeby pokonać w sobie strach przed nią.
Strój Doktora Zarazy jest dalej noszony w czasie weneckiego karnawału.
Teraz bardziej popularny z powodu pandemii. Jest jednym z ulubionych kostiumów wyznawców kultury steampunk.
Przypuszczam, że karnawał jako tradycja utrzyma się przez wiele wieków. Z pewnością w innym kontekście niż w XVI wieku, i innym niż nam współczesny.
Czy kiedyś, kiedyś, w innej galaktyce, nie będzie wśród masek stroju naszych lekarzy, pielęgniarek, tych, którzy ratowali nas w czasie najgorszych czasów naszej pandemii?
Może będą przypomnieniem tego co nasza planeta przeszła gdzieś kiedyś w oddalonym XXI wieku. Może Doktor Koronawirus stanie się bohaterem seriali i gier w których ludzkość pokonuje zarazę.
Cosplay któregoś tam wieku…