Wenecja to tajemnicza piękność, świadoma swojej dojrzałej, nie pozbawionej defektów urody, która świetnie wie, jak być atrakcyjną, jak zafascynować. Ukazuje swoje prawdziwe oblicze tylko temu, kto pozwoli jej być sobą. Sobą w karnawałowej masce.
To jedyne miejsca na świecie, które przez jedenaście wieków trwało w ustroju republiki. W żmudnie wypracowanym systemie totalnej nierówności, ekstremalnej społecznej stratyfikacji i wielkości, potędze, bogactwie.
„Najjaśniejsza”, czyli Serenissima Repubblica di Venezia panowała na wybrzeżach Morza Śródziemnego od 967 do 1797 roku. Republika kupców i miejskiej arystokracji. Republika rządzona przez wybieranego dożywotnio dożę, a w praktyce przez przedstawicieli kilku najpotężniejszych kupieckich rodów. Republika ogromnie konserwatywna, w której liczyli się tylko obywatele tego miasta, Wenecji. Macki, które wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego rozpościerała przez stulecia, aby zabezpieczyć sobie efektywne po nim żeglowanie, służyły jej potędze. Te ziemie traktowane były jak kolonie. Ich mieszkańcy nie mieli żadnego wpływu na to, co postanawiono w Pałacu Dożów.
Należały w jakimś okresie do Wenecji: wybrzeże Istrii, Dalmacja, Republika Dubrownicka, część obecnego Montenegro, kilka portów na półwyspie Peloponeskim, Cyklady, Kreta i Cypr. Do dziś widzimy tam, ustawione na kolumnach skrzydlate lwy św. Marka, patrona Najjaśniejszej.
Serenissima, miasto słońce, wokół którego krążyły przez wieki podległe mu planety. Konserwatywna potęga, sztywna konwencja trwania, od której trzeba było czasem odpocząć, odejść w karnawał. W zakrywanie twarzy maską, w przebranie się, bo maschera oznacza też cały strój.
Karnawał w Wenecji obchodzony był od XI wieku. Przynajmniej wtedy mamy pierwszą zapisaną o nim wzmiankę. W 1098 roku Doża Najjaśniejszej ustanowił te „igrzyska”, całkowicie rzecz jasna podporządkowane kalendarzowi kościoła katolickiego. Z czasem się spod tej władzy wymknęły…
W każdej formie ludyczności tkwi przekraczanie „dobrych obyczajów”. Ten dawny karnawał wenecki, świętowanie czasu przed popielcową środą, kiedy powinno się wrócić do reguł dobrego, weneckiego, kupieckiego życia, objawiał się coraz większym szaleństwem, wręcz rozpustą, wyuzdaniem, a też okrucieństwem, grabieżą. Grasowały bandy nożowników, wykorzystujących ludzką naiwność szalbierzy.
Karnawał służy przekraczaniu pewnych granic. Wyjściu poza szary dzień powszedni. W tym celu wkładano maski. Robi się to na całym świecie, w każdej kulturze i zawsze z tego samego powodu: by być kimś innym! Grać jakąś rolę. Bezkarnie.
Maski wolno było nosić nie tylko od dnia św. Stefana do północy w ostatkowy wtorek, ale również w dniu Wniebowstąpienia Pańskiego i od 5 października do Bożego Narodzenia, tak że, jeśli ktoś chciał, mógł przez wiele miesięcy nie odkrywać twarzy, oczywiście tam i gdzie nie miał ochoty jej nie pokazywać. A powody po temu mogły być mniej lub bardziej szlachetne. Stąd zakazy.
„Nie wolno” to autorytarny sposób rządzenia. Już w XIII wieku – i to jest pierwszy dokument na ten temat – nie wolno było rzucać jajek. Właściwie wydmuszek wypełnionych perfumowaną wodą – uova odorifieri, które młodzi ludzie ciskali w stronę kobiet. Na ogół był to rodzaj sygnału sympatii, i może niejedna młoda (albo i nie!) dama czekała na to. Niestety zwyczaj przerodził się w rodzaj atakowania niewiast i były czasy, kiedy w przejściach na placu św. Marka pojawiały się siatki, chroniące je przed niepożądanymi, albo zbyt agresywnymi hołdami. Oprócz tego nie wszystkie jaja wypełniano wodą różaną. Niejeden odtrącony kawaler albo po prostu łobuziak, używał innej amunicji: atramentu lub niemile pachnących, niszczących ubranie, substancji.
Nie wolno było nosić maseczek uczestnikom gier hazardowych, które odbywały się w czasie karnawału, i tylko w tym okresie, za pozwoleniem władz Serenissimy. To łatwo sobie wytłumaczyć. Dłużnik mógł się ulotnić i …szukaj maski w polu! Niemniej zakaz ten, jakkolwiek logiczny, nie był przestrzegany w żadnym zakresie! Przecież o ukrycie tożsamości w tych grach chodziło! I najwyżsi z weneckiej hierarchii w nich uczestniczyli!
Wiek później w 1339 roku kolejne zakazy: nie wolno nosić wulgarnych przebrań (cokolwiek to znaczyło) i jeszcze bardziej interesujące: nie wolno było -w zasadzie – wchodzić w masce na teren kościołów, klasztorów. A to z powodu zdrożnego zachowania urągającego świętości miejsca. Ale czyniono wyjątki.
Wszystkie te i późniejsze nakazy/zakazy wydawano, powtarzano. I nie przestrzegano. Hipokryzja weneckiego społeczeństwa przejawiała się w tworzeniu praw w taki sposób, żeby można było je obejść, żeby znalazły się w nich luki.
Przebieranie się to rodzaj odreagowania w każdym społeczeństwie w każdej kulturze, ale jeśli weźmiemy pod uwagę jak silna była stratyfikacja weneckiej społeczności, to możemy sobie wyobrazić czemu służyły te miesiące, kiedy można było hulać i o piekle nie myśleć! Kiedy nareszcie, pod maską i przebraniem zachowywano się swobodnie. Nierówność zawieszano (teoretycznie) na kołku. Wszyscy byli sobą. A często byli nawet więcej niż sobą, pozwalali dać upust emocjom, namiętnościom głęboko ukrywanym na co dzień…
Zakazy w XVII i XVIII wieku poszły nieco dalej, a to za sprawa przeistoczenia się karnawału w nieogarnione szaleństwo i „bezecności”!
Wyobraźmy sobie Plac św. Marka w tym czasie. W końcu nic się od wielu wieków na nim nie zmieniło. I tłum. Pstrokaty, rozedrgany. Tę pęczniejącą banię energii! To był karnawał jarmarczny, głośny, wulgarny często, niebezpieczny zawsze. Pośród tłumu ciekawscy i zaciekawieni, ostrożni, rozglądający się, ale i ci pochłonięci widowiskiem, niezauważający kieszonkowców, złodziei, rzezimieszków wplątanych w ten ludzki wir, taniec, żywioł.
Żonglerzy, sztukmistrze, połykacze ognia i noży, ludzkie dziwolągi jak dwugłowa kobieta o jednym ciele, występy teatralnych trup. Można było ujrzeć damę prowadzącą lwicę albo specjalnie sprowadzonego hipopotama w wielkim drewnianym ogrodzeniu. Jeśli kogoś interesowało zapoznanie się z ludzkimi wnętrznościami, to owszem była i taka możliwość. Na szczęście nie w naturze…
Kawiarenki wokół placu św. Marka przeżywały rozkwit. Było ich w połowie XVIII wieku 206, kiedy cała Wenecja liczyła około stu czterdziestu tysięcy mieszkańców. O ponad dwa razy więcej niż dziś.
W kawiarniach można było siedzieć i obserwować, grać w karty, ale głównie nie być sobą tylko kimś innym. Matka dzieciom, zacna matrona przebrana za mężczyznę siadała wraz z innymi mężczyznami i raczyła się obficie słodkim muszkatem. Prostytutka udawała damę, dama wykrzykiwała zbereźności i zachowywała się jak prostytutka.
Stąd kolejny zakaz: od 1767 roku nie wolno było do kawiarni wchodzić kobietom! Podobno za dużo gadały, zachowywały się „nieprzyzwoicie”. No cóż, ten zakaz wydany został przez mężczyzn, ojców rodzin, którzy chcieli poruszać się swobodnie w karnawałowej przestrzeni!
Zresztą, trudno było ten nakaz wcielić w życie. Niektóre maski i przebrania prowokowały wręcz i stworzone były w celu zatarcia różnicy płci. Pod białym obliczem maski i spływającej z niej wielkiej czarnej peleryny bauty, najpopularniejszego stroju, mógł się kryć umięśniony mężczyzna, ale i drobna kobietka!
I o to chodziło. Nikt nie wiedział kim kto jest. A jeśli nawet ktoś się domyślał, to czynił założenie, że skoro jest w masce to nie jest tym kimś kim może jest! Skomplikowane? Nie. Dające swobodę? Taaak!
Do Wenecji XVIII wieku, ostatniego wieku istnienia Najjaśniejszej Republiki, zjeżdżała z całej Europy, także Polski, męska młodzież w ramach grand tour, podróży będącej częścią edukacji synów bogatych rodów. Edukacji w wielu dziedzinach. Należało do niej poszukiwanie anonimowej rozrywki. Maska dawała ten przywilej.
Karl Ludwig von Poellnitz, niemiecki podróżnik tego okresu, który między innymi pochylił się szczegółowo nad życiem prywatnym Augusta Mocnego, elektora saskiego, króla Polski, wspomina w swoich pamiętnikach jak to ubrany w szkarłatno-srebrne domino wkroczył na plac św. Marka i został zaczepiony (tak twierdzi) przez dwie kobiety w przebraniu, z maskami na twarzy. Jedna z nich „skubnęła mnie za rękaw”. Wywiązała się rozmowa. Zaprosiły go …nie tylko na spacer. Nasz podróżnik nie sprzeciwiał się, wyraźnie po takie atrakcje przyjechał.
Angielski eseista Joseph Aderson podsumował swoje wrażenia z pobytu w czasie weneckiego karnawału: maski są pretekstem, stanowią okazję, aby zaznać „obfitości miłosnych przygód”.
Może różnych przygód. I wtedy i teraz. A przede wszystkim przygody bycia sobą. Pod maską!