
https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://bonito.pl/k-654105251-moja-noc-z-irma
https://sklep.wydawnictwopg.pl/pl/p/Moja-noc-z-Irma/82
– Amelia! Amelia!
Usłyszałam to wołanie, kiedy podchodziłam do jednego z placów Poitiers stromą uliczką, którą brukowano właśnie kamienną kostką, przywracając jej średniowieczny wygląd. Byłam zmęczona nie tyle suchym gorącym wiatrem, ile emocją oglądania katedry. Tak, można być zmęczonym pięknem, bajką przeszłości. Wnętrze mnie wchłonęło. Kolumny z zachowanymi głośnymi kolorami romańskości. Średniowiecze lubowało się w kolorach, w zdecydowanych, ostrych barwach.
Stałam długo wsłuchując się w przeszły czas, wpatrując w pomnik wielkości nie tyle bożej co XII wiecznych władców Akwitanii, Eleonory i jej męża, Henryka II króla Anglii. Ta część obecnej Francji pozostała pod angielskim panowaniem po XV wiek. Do Londynu, Southampton, płynęły stąd płody rolne w wielkiej ilości. No i wino!
Na placyku gwar z kilku restauracyjek serwujących lunch. Lunch był mi teraz potrzebny.
Biały francuski buldog omal nie zwalił mnie z nóg. Spojrzał na mnie przez moment. To nie było spojrzenie przepraszające, raczej rodzaj zdziwienia, że jestem przeszkodą na jego drodze.
– Amelia!
Buldożek zawahał się, przez moment okrągło zakończone uszy drgały w poszukiwaniu źródła dźwięku. I potem, po szybkim zwrocie, popędził slalomem wśród stolików.
*
Wilton Manors jest miasteczkiem, ale mnie zawsze wydaje się kilkunastotysięczną dzielnicą należącą do wielomilionowej metropolii, jaką jest Miami. Położone bliżej Fort Lauderdale, ma swoją specyfikę. Jest domem wielkiej gejowskiej społeczności. Bar meksykański, w którym się umówiliśmy, to jedno z kolorowych, rozedrganych miejsc spotkań, zwłaszcza wieczorem, kiedy żywa muzyka dodaje energii, a nogi same ruszają do salsy.
– Nora, tak przedstawiła mi się nowa członkini naszej grupki. Miejsce obok było wolne, więc usiadłam koło niej. Lubię nowe znajomości, szukam przecież zawsze inspiracji, bodźca albo po prostu przyjemności luźnej rozmowy w sobotę wieczorem.
Siedzieliśmy pod girlandami świateł i jakichś nie bardzo dających sobie radę, mikrych roślin, które w oryginalnym założeniu pewno miały dawać gęsty cień. Tego popołudnia to potrzebne nie było. Niebo pokrywały chmury w jednym z moich ulubionych kolorów: odcieniach różowej szarości…
Rozmawiałyśmy najpierw o tym skąd jesteśmy.
– Nora to imię berberskie, powiedziała pochylając się do mnie. Gwar rósł, nasza grupa to jeden kłębek energii! – Większość ludzi tego nie wie, brzmi raczej skandynawsko, prawda? Ale jestem Francuzką, urodziłam się we Francji. Nie wiem, czy znasz Poitiers, Saintes. Stamtąd jest moja rodzina.
– Znam i kocham. Lubię romańskość. To moje miejsca!
Potrząsnęła głową. Włosy miała ujęte ściśle w maleńki, naprawdę minimalny koczek, ale było widać, że gdyby im dać swobodę, rozsypałyby się spiralami drobnych loczków.
– To nie moja bajka. Właściwie w ogóle nie mam już styczności z Francją. Jeżdżę czasem, rzadko, za rzadko. Dopiero w kilka dni po wyborach dowiedziałam się, że znów wygrał Macron, z czego się nawet nie ucieszyłam. To negatywny wybór. Wiesz o co mi chodzi?
Wiedziałam.
– Nie głosowałam. Zbyt mało wiem, żeby stąd głosować, w ogóle uważam, że ludzie na stałe mieszkający poza granicami swojego kraju pochodzenia nie powinni głosować. Nie mają w większości pojęcia co robią! Spojrzała na mnie jakby szukała potwierdzenia.
– Ja w ogóle niczym do niedawna się nie interesowałam oprócz swojej pracy. Byłam kompletnie pochłonięta tym co robię. Zapędziłam się strasznie głęboko w ten las, który w końcu stawał się coraz gęstszy. Zgubiłam się w nim. Nie widziałam niczego wokół siebie. Mojego rozpadającego się małżeństwa, rodziców, którzy potrzebowali mnie, przyjaciół…Otrzeźwiła mnie pandemia, kiedy przez wiele miesięcy siedziałam w domu. I…
Zawahała się, roześmiała i ta bardzo poważna dotychczas twarz przyjęła na siebie wreszcie ciepły uśmiech.
– No i Amelia…
– Twoja córka?
– Nie, moja suczka, moja biała francuska buldożka. Najsłodsze stworzenie, które też ogromnie zaniedbałam. To ona uratowała mojego wtedy męża. Wiedziałam, że ma problemy…problemy z substancjami. Gdyby nie Amelia, on by nie żył. Mnie jak zwykle w domu nie było. Amelia zaalarmowała sąsiadów. Odratowano go. Rozeszliśmy się później.
Amelia. Piękne imię. Jasne, prawie anielskie. Amelia. Amelia? I nagle jakieś zderzenie obrazów. Poitiers!
– Czy byłaś w Poitiers w 2019 roku? Gorącym latem? Z twoim pieskiem?
– Nie pamiętam. To było przed pandemią. Chyba tak. Odwiedzałam rodziców. Krótki pobyt, totalnie niepoukładany, chaotyczny, nic nie wnoszący. To byłam ta poprzednia ja. Ta tylko pracująca, nic nie widząca. Tak, pewno byłam w Poitiers, oni mieszkają w Saintes. To niedaleko. A Amelia zawsze ze mną podróżuje. Wtedy była młodziutka.
– Chyba poznałam twoją Amelię wtedy, w 2019 roku. W Poitiers.
I opowiedziałam Norze o tym, jak to jej biały piesek obił się o moją łydkę, prawie mnie przewrócił tą swoją wielką siłą małego buldożka. Miałam sporego siniaka, ale o tym Norze nie wspomniałam.
Wyczuwałam w niej kruchość, wrażliwość, może nawet przewrażliwienie. Może brak samoutwierdzenia? Słuchała intensywnie. I właściwie, co mnie zaskoczyło, nie była zaskoczona, zdziwiona.
– Mogłyśmy się wtedy poznać. Powiedziała tylko tyle.
– Imię mojego pieska jest ściśle związane z tym co robię. To imię mojej bohaterki, Amelii Earhart, pionierki lotnictwa.
– Pierwszej kobiety, która przeleciała Atlantyk!
– Dokładnie. Za jej czasów na świecie zarejestrowanych było tylko szesnaście kobiet pilotek. Nie ma nas tak wiele i teraz…
– Jesteś pilotką?
– Tak. Skinęła głową. To była bardzo oszczędna odpowiedź.
– Teraz, po moim „otrzeźwieniu” pracuję dla znanej prywatnej grupy obsługującej tych super bogatych, wiesz. Tylko przeloty na niewielkich samolotach, jak mój ulubiony Embraer Legacy 450/500. I dwa dni wolne w tygodniu. Wynegocjowałam to – dodała z dumą. – Nareszcie negocjowałam, po raz pierwszy! Zarobki też. Zawsze wydawało mi się, że muszę się godzić na wszystko, bo przecież „muszę” udowodnić, że jest równie dobra jak moi koledzy – mężczyźni. Muszę być idealna!
– A teraz już ci się tak nie wydaje? Nie „musisz”?
– Teraz…Teraz nie chcę być idealna. Wiem, że jestem dobra w tym co robię i kocham latać, ale nie chcę tylko latać, chcę mieć swoje życie, urządzić kuchnię w moim domu, chodzić z Amelią do parku, który lubi, mieć znajomych, może przyjaciela. Czas na to. Gotować, co ogromnie mnie wycisza i satysfakcjonuje. Lubię robić crêpes suzette.
Wyrwało mi się rozmarzone kulinarnie, długie „aaaaa”.
– Przecież naleśników nie smaży się dla siebie, potrzebne jest towarzystwo. Zapraszam cię, musisz poznać Amelię. Co ja mówię, przecież ty ją znasz! To jest niesamowite, prawie absurdalne! Ale dopiero, kiedy zrobię kuchnię. Cały projekt przyszedł mi do głowy jakiś czas temu. Siedziałam za sterami Boeinga 737. Nocny, długi lot…
– Chciałabym, żebyś mi o tym opowiedziała! Przy naleśnikach suzette!
– Dobrze.
„Zdecydowanie celuje w krótkich odpowiedziach”, pomyślałam.