c.d.
Przyjaciel spojrzał na nasze zaciekawione twarze:
– Opowiem wam historię czterdziestu sześciu butelek szampana domu Veuve Clicquot Ponsardin, odnalezionych po stu kilkudziesięciu latach na dnie Bałtyku w wodach między Szwecją a Finlandią, u wejścia do Zatoki Botnickiej z jednej strony, a Zatoki Fińskiej z położonym w jej głębi Petersburgiem z drugiej. U wrót do niegdysiejszego imperium, z którym tak umiejętnie i sprytnie, mimo wielu przeszkód, od 1814 roku handlowała wdowa po panu Clicquot!
Fińscy nurkowie nie szukali skarbów albo może powiedzmy inaczej: znaleźli skarb, którego nie szukali. Znaleźli przypadkiem. Na wodach terytorialnych swojego kraju. I owszem, wiedziano o tym, że gdzieś na początku XX wieku jakiś rybak opowiadał historię o butelkach na pokładzie szkunera, który zatonął gdzieś tu dawno temu. Ale nikt go nie słuchał, bo nie stronił od kufla, a wręcz był z nim w dużej zażyłości.
Żaglowiec poszedł na dno w 1845 roku. W pobliżu Åland, teraz autonomicznego regionu 6,700 wysp zamieszkanych przez niecałe trzydzieści tysięcy mówiących po szwedzku mieszkańców. Od 1809 roku archipelag Åland, scedowany przez Szwedów, należał do Rosji. Stolica, Marienhamn, zawdzięcza swoją nazwę Marii von Hesse und bei Rhein, późniejszej Marii Aleksandrownie, żonie rosyjskiego cara Aleksandra II.
W zachodniej części miasta mieści się port. Właściwie Marienhamn ma dwa porty, oba wolne od lodu zimą, co ważne w utrzymywaniu stałej komunikacji wodnej z fińskim półwyspem, Szwecją i Estonią. No i Rosją.
Wyspy Åland były niejako bałtyckimi wrotami do carskiej stolicy. Szlakiem wokół nich płynęły wszelakie dobra, w tym luksusowe, jak francuski szampan. Toczyły się wokół nich i o nie wojny, przechodziły z rąk szwedzkich w rosyjskie, fińskie, i ad ovo…
Archipelag ma swój klimat, urok północnej surowej przyrody z plażami, które podczas krótkiego lata zaludniają turyści, głównie ze Skandynawii.
Wśród zielonych wysepek nurkowie natrafili latem 2010 roku na wrak z szampańskim cargo!
Od razu zauważono najpierw kilka butelek z charakterystycznymi dla szampana korkami, bez nalepek. Ciemnych, leżących spokojnie w horyzontalnej, idealnej do dłuższego przechowywania tego trunku pozycji, obojętnych w ciszy i ciemności na szaleństwa ludzi, którzy w tym czasie wytężali co jakiś czas wyobraźnię, żeby coś dobrego lub złego wymyślić, usprawnić lub zepsuć, albo się wzajemnie zabijać.
Miały szczęście te butelki. Nic im się nie przytrafiło w czasie wojny krymskiej dwóch wojen światowych i paru innych, pomniejszych kataklizmów!
Nikt nie wiedział co to za butelki, ale po bliższym zapoznaniu się z zawartością luku naliczono ich w stanie nienaruszonym 168, z czego 46 zidentyfikowano później jako szampan domu Veuve Clicquot Ponsardin, szampan, który gdzieś nie dotarł, nie został odkorkowany, nie wzbudził entuzjazmu, nie wywołał na czyjejś twarzy uśmiechu. Ale ocalał i krył w sobie tajemnicę produkcji, aromatu i smaku sprzed ponad półtora wieku.
Butelki były w nienagannym stanie.
Co prawda pierwsza z nich, dość gwałtownie wydobyta z głębiny 50 metrów, bez szacunku należnego jej wiekowi, wystrzeliła w styczności z rzeczywistością, ale w dalszym procesie nurkowie zastosowali już środki ostrożności. Jednak skorzystali z okazji (a może ją sprowokowali?), skosztowali trunku i orzekli, że smak nie ustępuje obecnym musującym napitkom.
Wśród znawców wina, pięknie zwanych z greki enologami, sommelierów i kiperów zapanowało poruszenie. To było coś wyjątkowego, niespotykanego w ich zawodach. Możliwość zyskania unikalnego doświadczenia. Musieli jednak poczekać, ponieważ bardzo przytomnie działające władze lokalne natychmiast ogłosiły, że butelki przechodzą pod ich zarząd, ponieważ wydobyto je na wodach archipelagu Åland.
W 1845 roku, kiedy szkuner zatonął intensywny eksport towarów luksusowych z Francji na dwór rosyjskiego imperium obejmował szampan Veuve Clicquot, wyjątkowo ceniony w tzw. kręgach władzy i pieniądza (co i wtedy, i teraz miało pewne obszary wspólne i pewne zależności).
Rozpoznać butelki bez nalepek, których w tym czasie nie używano, było raczej trudno.
W Reims, historycznej stolicy Szampanii i słynnego na całym świecie trunku, uszy i oczy ekspertów skierowały się na archipelag wysp u wybrzeży Finlandii. Zaoferowano nieodpłatne usługi najlepszych enologów.
Na miejscu okazało się, że 46 odnalezionych na dnie morskim butelek ma korki zabezpieczone zielonym woskiem.
Zielonym woskiem znaczono, dla odróżnienia od innych producentów, szampan domu Veuve Clicquot.
Wśród specjalistów znajdował się Philippe Jeandet, profesor biochemii uniwersytetu w Reims. Był, zresztą nie tylko on, niezwykle ciekawy, jak produkowano szampan wdowy Clicquot w połowie XIX wieku i jak smakuje, jeśli w ogóle można go będzie smakować, teraz, w wieku XXI, po długim leżakowaniu na dnie zimnego morza.
Określono, że butelki pochodziły głównie z rocznika 1839, a więc miały teraz prawie dwieście lat, ale na tym sprawy się na razie zatrzymały. Władze lokalne nie pozwoliły pobrać próbek, nie mówiąc już o otwarciu choć jednej z nich!
Jakimiś drogami, może prostymi, a może krętymi, udało się Francuzom z Reims, za sprawą profesora Jeandet, otrzymać niewielką próbkę, którą natychmiast poddano wielorakim badaniom.
Otóż zawartość cukru była w niej dużo wyższa niż w dzisiejszych szampanach. Ponad 140 g na litr w porównaniu z obecnie stosowanymi kilkoma zaledwie gramami. Wiadomo jednak, że w czasach wdowy Clicquot, szampany eksportowane do Rosji, zawierały nawet 300 gramów cukru na litr! Nie bardzo sobie wyobrażam co, oprócz słodkości i lepkości, można było pijąc go odczuwać. Ale z drugiej strony, osłoda w surowym klimacie (cokolwiek to znaczy) tego wielkiego, nieodgadnionego do końca kraju była i dalej jest potrzebna…
„Tutaj zawsze mają cukier na każdym stole w pobliżu kieliszka, ponieważ dodają go nie tylko do czerwonego wina, ale także do szampana” – to z korespondencji wdowy Clicquot z lat 1810-1840 z jej wiernymi pracownikami, Louis Bohnem i Louis Boissonnetem, którzy długie miesiące spędzali w zimnym i wietrznym na ogół Petersburgu w pogoni za zamówieniami.
Co mówi zawartość cukru? Że dwustuletni szampan z domu Clicquot, mimo miejsca zatonięcia szkunera na szlaku prowadzącym do Petersburga, nie był prawdopodobnie przeznaczony dla carskiego imperium.
A to była niezmiernie nieoczekiwana konkluzja…
c.d.n.