Anna Kłosowska
Opowiadania: “Szampańska wdowa”

https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://bonito.pl/k-654105251-moja-noc-z-irma
https://sklep.wydawnictwopg.pl/pl/p/Moja-noc-z-Irma/82 

Na razie nadchodziły po cichu. Warowały jak czekający na skinienie dłoni pies. Śledziły mnie z daleka, a jednak codziennie o nich myślałam.

Urodziny Przyjaciela.

Urodziny cieszą i cieszyć powinny zarówno jubilata jak i krąg osób, wianuszek rodziny i przyjaciół, który je świętuje.

Z Przyjacielem jest jednak trochę inaczej. Nie, nie chcę użyć słowa „trudniej”.

Przyjaciel urodzin nie znosi. To znaczy źle porusza się w tym obszarze. A jednak obchodzi. I nie lubi, żeby o nich zapomnieć. Będzie to pamiętał i może nawet rozpamiętywał. Wiem, to całkowita sprzeczność: chcieć i nie chcieć. Dla mnie sprzeczność pozorna. Albowiem Przyjaciel chce być, że tak powiem fetowany, ale jednocześnie nie ma ochoty, żeby było to robione w sposób ostentacyjny, z fajerwerkami i tortem. „Pamiętajcie o mnie, ale nie róbcie większej hecy” – coś w tym rodzaju. No zgoda, jest w tym pewien rodzaj zakłamania.

Tort to jest kompletne „no no”, co utrudnia sytuację tych, którzy zamierzają jego urodziny tymże wypiekiem obchodzić. Tort to symbol, niezbyt stary, ale osiadły już w naszych obyczajach i – co tu dużo mówić – osiadły pewnym lenistwem. Albowiem tort można upiec, uroczo napocić się przy tej czynności, kiedy wynika z miłości, sentymentu, innych pozytywnych emocji, ale można też kupić, zamówić, uwolnić wyobraźnię i przystroić w sposób szaleńczy, wymyślny, albo delikatny, romantyczny, symboliczny. Tort może być przekazem. Ja najchętniej poszłabym na tortowy skrót, ale Przyjaciel nie toleruje. To znaczy skróty toleruje, tortu nie. Jego „nie” jest stanowcze i nieodwołalne.

Nie ma sprawy, jest jeszcze szampan. Też urodzinowy rekwizyt, choć w naszym z Przyjacielem przypadku sam w sobie bywa po prostu pretekstem albo pretekst jest okazją, żeby butelkę otworzyć nie roniąc ani łezki złotego, niosącego uśmiech i optymizm płynu. Nie, żadne z nas nie jest z Poznania, ale oblewanie się szampanem, zamiast degustowania go uważamy za marnotrawstwo. A poza tym jak się otworzy z hukiem, to trzeba niejednokrotnie myć potem podłogę!

W tym roku Przyjaciel bardziej pogrążony w myślach niż zawsze, zafrasowany, refleksyjny. Jak my wszyscy. Najpierw pandemia, która nas przygięła, ocuciła, przywróciła do odmitologizowanej rzeczywistości, a teraz wojna, agresja, niezrozumienie tego co się dzieje, niemożliwość ułożenia sobie tego w mózgu, jakiś wewnętrzny opór i co tu dużo mówić, niemoc. Pomagamy jak umiemy, ale to przecież nie rozwiąże sytuacji, nie zlikwiduje przyczyny…

– Jest jak jest, ale wiesz Aniu, „wdówce” nie odmówię nigdy. Przyjaciel wciągnął na ogorzałą twarz elegancki, dobrze wychowany uśmiech.

„Wdówka” to nasz ulubiony szampan. Veuve Clicquot brut z żółtą etykietką.

*

Barbe-Nicole Ponsardin urodziła się w 1777 roku w Reims, w Szampanii. Miała 21 lat, kiedy poślubiła François Clicquot. Oboje wiedzieli, że zostaną kiedyś małżeństwem, bo tak postanowili ich ojcowie, kupcy tekstylni. Interesy szły dobrze, więc czemu ich nie połączyć, będą szły jeszcze lepiej. Ślubu udzielał ksiądz, po cichu, w piwnicy, bo był rok 1798, trwała rewolucja, co prawda już dogorywała, ale rewolucja zdecydowanie źle obchodziła się z klerem. Legenda mówi, a legendy bywają doklejane do ciekawych życiorysów, że w podarunku młoda para otrzymała księgę benedyktyńskiego mnicha, Dom Pérignona, który w XVII wieku unowocześnił (nie chcę użyć słowa „zrewolucjonizował”, bo to brzmiałoby nieco nie na miejscu), metody produkcji musującego wina. Pamiętajmy, że jesteśmy w Szampanii, a rodzina Clicquot posiada własne, niewielkie na razie winnice w samym sercu regionu.

Mogło jednak do tego drobiazgowo zaplanowanego połączenia dwóch rodów nie dojść. Otóż ojciec Barbe-Nicole nosił tytuł barona, a od 1792 roku, w czasach rewolucyjnego terroru, wynalazek pana Guillotin kładł systematycznie kres życiu wielu utytułowanych głów. Jednak Baron Nicolas Ponsardin, przekonany rojalista, nie tylko zaangażowany w handel, ale i w politykę, przeniósł swoje pozatekstylne zainteresowania w miarę szybko na obowiązujące w rewolucyjnej Francji układy polityczne. Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy czy z rojalisty stał się przeciwnikiem monarchii w wyniku pragmatycznej decyzji czy przewartościowania poglądów, ale, z pewnością dzięki temu mamy doskonały produkt jakim jest Veuve Clicquot brut z intensywnie żółtą etykietką, która kiedyś zwracała uwagę innością. Ale do tego dojdziemy,

Na razie mamy przed sobą młode małżeństwo. On, François Clicquot, zostaje po ślubie oficjalnie wspólnikiem ojca, który dalej widzi swoje główne biznesowe zainteresowania w handlu tekstylnym, ale…

I tu wkracza babcia Murion. Po niej rodzina Clicquot, a właściwie jej syn, Philippe, ojciec François, odziedziczył winnice. Sam posiadał już własne i produkował kilka tysięcy butelek iskrzącego bąbelkami płynu rocznie, sprzedawał je, owszem, ale uważał to za uboczne zajecie. Niemniej swoim kupieckim instynktem wiedziony miał zamiar rozszerzenia rynku zbytu na podniebienia cudzoziemcze. Tego dokona dopiero jego syn.

Winnice François Clicquot, położone były na ziemiach uważanych za najlepsze pod uprawę odmian chardonnay, pinot noir i pinot meunier, szczęśliwego trio, z którego powstaje rozpryskujący się bąbelkami w ustach trunek. O ile ojciec Clicquot produkował w dobrym roku kilka tysięcy butelek, jego syn już kilkadziesiąt tysięcy. Bardzo szybko szampan zawłaszczył całe zainteresowanie François. W 1801 roku podjął długą podróż po Europie. Podróż, której celem było zapełnienie karnetu zamówień dla firmy. Renoma szampana Clicquot i syn rosła. Produkcja też.

Czy Barbe-Nicole miała coś z tym wspólnego? Czy może zajmowała się tylko małą Clémentine? Przypuszczam, że wiedziała niejedno o winiarskiej pasji męża, choć jak zwykle, jeśli chodzi o małżonki, nawet te bardzo aktywnie wspierające i doradzające swoim partnerom, nie ma na ten temat wzmianek. To nie był czas kobiet.

W 1805 roku, kiedy François i Barbe-Nicole byli siedem lat po ślubie, a ich córka miała sześć lat, Clicquot syn zapadł na tyfoidalną gorączkę. Zmarł po kilku dniach. Miał 30 lat, w portfelu największe dotychczas zamówienia, rozkwitające przedsiębiorstwo, wszelkie dane by osiągnąć wielki, niezwykły, wypracowany dużym nakładem energii i inwencji, sukces.

Mme Barbe-Nicole Clicqot, teraz Veuve Clicqot, wdowa, przywdziała żałobę po mężu. Los przedsiębiorstwa, los winnic położonych na najlepszym w Szampanii miejscu, los jej i córki był w rękach teścia, starego Philippe’a Clicquot.

Kobiety nie były w tych czasach butownicami. Zresztą, nie mogły się efektywnie przeciwstawiać decyzjom mężów, ojców, braci, teściów. To oni decydowali. Zwyczajowo i prawnie.

Od 1804 roku obowiązywał we Francji kodeks Napoleona, skodyfikowane po raz pierwszy przepisy i normy prawa cywilnego. Kodeks był w wielu dziedzinach nowoczesnym rozwiązaniem, jednak usankcjonował brak praw kobiet. Mogłabym tu wyliczać czego kobietom nie było wolno, ale lepiej ograniczyć się do następującego stwierdzenia: kobiety nie mogły o sobie stanowić. Zależały od głowy rodziny lub rodu. Chyba że były wdowami!

Tak więc, kiedy teść powiadomił wdowę po swoim synu o tym, że zamierza sprzedać szampańskie przedsięwzięcie, Barbe-Nicole miała jakiś punkt wyjścia do dyskusji. Jej stosunki z teściem były poprawne, może nawet ciepłe. W końcu jedyną dziedziczką fortuny była jej córka. Słuchał i kręcił głową: to niemożliwe. Jest kobietą, i nie ma pojęcia o tym co to znaczy zarabiać pieniądze, zarządzać przedsiębiorstwem, prowadzić je, brać na siebie odpowiedzialność za siebie i innych, ponosić ryzyko. To rola mężczyzn.

Prawa Veuve Clicquot określało jej nieszczęście – jej wdowieństwo. Chciała przejąć interesy po mężu i okazało się, że teoretycznie może to zrobić. Teść dalej kręcił głową, ale w końcu przystał. Postawił jeden warunek: Barbe-Nicole miała się nauczyć jak prowadzić firmę. Nauczyć się rzemiosła, terminować u kogoś, kto się na tym zna. Tym kimś był Alexandre Fourneaux, producent wina. On wprowadzał przyszłą Grande Dame du champagne w arkana świata, w który ona, wdowa po panu Clicquot wniesie wielkie zmiany. Nada szampanowi jego rangę, sprawi, że żadna wielka uroczystość bez niego obejść się nie będzie mogła.

W 1810 roku powstaje firma Veuve Clicquot Ponsardin. Dołączenie panieńskiego nazwiska do mężowskiego było sygnałem: ta kobieta nie będzie się stosować do przyjętych dla jej płci konwencji. Udowodni to choćby „szmuglując” tysiące butelek swojego szampana, wbrew blokadzie nałożonej na francuskie produkty w czasie wojen napoleońskich…

c.d.n.