Anna Kłosowska, Opowiadania
“Rendez-vous z dociekliwą Hildegardą”

https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://bonito.pl/k-654105251-moja-noc-z-irma
https://sklep.wydawnictwopg.pl/pl/p/Moja-noc-z-Irma/82 


Moja francuskojęzyczna grupa spotyka się chętnie w małym lokalnym browarze w Pompano Beach o nazwie Dangerous minds. Nie jesteśmy „niebezpiecznymi umysłami”, raczej dociekliwymi. Dociekliwymi entuzjastami języka francuskiego.

Joe, który zebrał nas w grupę na Meet up, jest Francuzem spod Paryża, Harriette pochodzi z Haiti, pracowała przez lata w Quebec, ale, jak mówi „zwiała przed śniegiem”. Louise mieszka w Montrealu, na Florydzie przebywa zimą, pochodzi z Alzacji. Sydney to Nigeryjczyk z plemienia Ibo. Studiował na Sorbonie. Patrick, Irlandczyk kiedyś zakochany w pewnej Francuzce, nauczył się języka z miłości, a teraz miłość przeszła, a język pozostał. Joujou…no historii Joujou nie zdążyłam wysłuchać, przystała do nas niedawno. Wiem tyle, że jest z Karaibów.

Nie spotykamy się wszyscy na raz, bo to jest czasoprzestrzennie i logistycznie niemożliwe, ale tym ciekawsze każde nasze rendez-vous.

Dangerous minds prowadzi Adam, z pochodzenia Niemiec i Allan, który przywędrował do Pompano ze Szkocji. Piwo warzone jest na miejscu w wielkich srebrnych kotłach i sam proces pachnie z daleka. Pachnie chlebem. Allan i Adam proponują też wspaniałą pizzę różnych rodzajów od śródziemnomorskiej poprzez pachnącą masalą, zestawem hinduskich przypraw mocno podkręcających metabolizm, do bratwurst, na której kawałki niemieckiej kiełbaski przykrywa warstwa kiszonej kapusty. Na to ostanie zderzeniu kultur jeszcze się nie odważyłam. Są też w menu pachnące piwem i ostrym sosem jajka po szkocku.

Piwo spożywamy w minimalnych ilościach, bo wszyscy jesteśmy zmotoryzowani. Większość z nas przyjeżdża samochodem, ale Joe z fantazją parkuje swojego Harleya, a jedna z Kanadyjek używa trójkołowego cuda w kolorze błyszczącej czerwienią bombki, którym, kiedy ją lepiej poznam, chciałabym się przejechać. Jest też fanatyk roweru. Ma niedaleko.

Rozmawiamy nie o wszystkim, ale dociekliwie. I wszyscy lubimy się śmiać!

Niedawno razem analizowaliśmy nasze akcenty we francuskim. I różnice w znaczeniu niektórych słów, idiomów. Wpadliśmy w verlan, slang polegający na przestawianiu sylab. Na przykład français to cefran. Samo słowo verlan to przestawione sylaby słowa l’envers, czyli „na odwrót”. Podobne idiomy istnieją w wielu językach, verlan jest ciekawe o tyle, że to nie kod. To znaczy można wtrącić jakieś słowo w verlan, ale niekoniecznie więcej. Ciekawe, że niektóre słowa zostały tak silnie i szybko wchłonięte i przysposobione, że nie zwraca się uwagi na ich pochodzenie. Przykładem niech będzie meuf używane jako „moja kobieta, dziewczyna, żona”, odwrócenie sylab słowa femme.

Ostatnim razem przedmiotem naszej dociekliwej rozmowy była pewna niemiecka święta.

Święta Hildegarda von Bingen. A to za sprawą nowego piwa Adama i Allana.

Obok mnie siedział Tommy i zamówił „to specjalne niemieckie”. I tu stuknął wskazującym palcem w listę piw. „Bo nie wiem, jak to wymówić”. Spojrzałam przez jego ramię. „Von Bingen”. „Znam tylko jedną von Bingen, Hildegardę, ale to święta, czy to ta?”. Allan skinął głową. „Tak, von Bingen, Tak jak święta Hildegarda, masz rację. Tak nazwaliśmy nasze nowe, pachnące jałowcem IPA. I to z pewnej przyczyny. To był pomysł Adama, on na to wpadł.”.

Hildegarda von Bingen, przeorysza benedyktyńskiego klasztoru nad Renem, była jedną ze świetniejszych kobiecych postaci XII wieku. Właściwie jedyną w swoim rodzaju postacią. Jako dziesiąte dziecko frankońskich szlachciców została, zgodnie z tradycją, poświęcona Bogu. I mogła, jak wiele dziewczynek, które w ten sposób zostawały zakonnicami, nie zaważyć na niczym, nie mieć na nic wpływu, na pewno nie decydować o swoim życiu. Ale Hildegarda była wielkim, zastanawiającym, wybitnym wyjątkiem. Została przeoryszą po śmierci swojej mentorki, od której uczyła się szybko i zachłannie. Nie miała żadnego formalnego wykształcenia. Jej łacina nie była najwyższych lotów, za to przystępna. Dociekliwa, ciekawa wszystkiego, czytała, zachłystywała się wiedzą.

Hildegarda to filozofka, myślicielka, mistyczka, wizjonerka, poetka i kompozytorka. Jej monofoniczne hymny, tak odmienne od XII wiecznej muzyki, z łacińskimi słowami nawiązującymi do „najdroższego małżonka”, Boga, któremu została poślubiona przywdziewając szaty mniszki, tchną żarem, oddaniem. Prawie fizycznym. Słucham tych utworów od wielu lat. Wprowadzają w nastrój ogromnego spokoju i pokoju, pogodzenia się ze sobą, a jednocześnie jest w nich transcendentna energia, to coś ponad, poza granicami ludzkiego rozumowania, pojmowania, a przecież przyswajalne tak gładko, łatwo, tak naturalnie.

Hildegarda przyjęła za swoje pojęcie viriditas tłumaczone dosłownie jako zieleń, obfitość, bujność, zdrowie, ale i metaforycznie jako zdrowie duchowe, integralność duchowa. W naszym, współczesnym pojęciu była osobą interesującą się zdrowym odżywianiem umożliwiającym osiągnięcie duchowej równowagi.

I ta Hildegarda, „Sybilla znad Renu”, której obszerna korespondencja z wielkimi i możnymi dwunastowiecznego świata świadczy o potędze i wszechstronności jej umysłu, miałaby mieć coś wspólnego z piwem? Przeorysza, która doradzała najpotężniejszym panom, pielgrzymującym do niej w pokorze koronowanym głowom, którą ignorował naprzód, a potem darzył szacunkiem sam Bernard de Clairvaux, późniejszy św. Bernard?

„W końcu najlepsze piwa zawsze produkowali mnisi, prawda?”. To był Allan.

Hildegarda, jak wspomniałam, interesowała się wieloma dziedzinami, była erudytką, dociekliwą osobą. Z pewnością pozwalały jej na tę inność zakonne szaty. Jej wizje były przez nią samą interpretowane jako mistyczne przekazy. Współczesna teoria głosi, iż mogły być one wynikiem pewnej formy migreny.

Niezależnie od wszystkiego Hildegarda wyrosła ponad swoją epokę, ponad dwunasty wiek, a jednocześnie się w niej świetnie mieściła. Jako uznana i czczona, wzbudzająca szacunek najpotężniejszych i maluczkich, wygłaszała odczyty. Udawała się na nie sama, rzecz niesłychana i niemożliwa w tym czasie dla kobiety, niemożliwa i dla przeciętnej zakonnicy, ale możliwa dla Sybilli znad Renu.

Była swego rodzaju celebrytką. W jakimś sensie nowoczesną kobietą. Co by się stało z Hildegardą, gdyby nie oddano jej do klasztoru? Z pewnością zostałaby wydana za mąż w wieku 13, może 14 lat. Miałaby dużą szansę umrzeć w pierwszym lub kolejnym połogu. Nie miałaby żadnej szansy na rozwinięcie swojej wiedzy. W śmiałości postępowania porównać ją można z Eleonorą z Akwitanii, królową Francji, potem Anglii.

Wracam do piwa. Allan przyniósł mi maleńką miarkę „von Bingen”. „Proszę cię bardzo, spróbuj. IPA. Jałowiec i szałwia. I jak wspomniałem, mieliśmy uzasadniony powód, żeby ten nasz produkt tak nazwać”.

Okazuje się, że Hildegarda pierwsza opisała właściwości chmielu przy warzeniu piwa. Chmiel – pisała w swoim klasycznym tekście o zdrowiu i uzdrawianiu Physica, z ok. 1150 r. – powstrzymuje procesy rozkładu i dlatego, dodany do piwa, sprawia, że można je dłużej przechowywać.

Nie znaczy to, że chmiel nie był wcześniej znany, ale nikt przedtem jego właściwości nie „uświęcił” słowem pisanym.

„Dlatego uważana jest za patronkę piwa”, dodał Allan z uśmiechem na zakończenie.

Uniosłam miarkę do ust. Zapach jałowca, zdecydowanie tak. Szałwii prawie nie poczułam. I lekka, przyćmiona słodem goryczka chmielu. Piwo o złotej, ciemno bursztynowej barwie.

Mam nadzieję, że większość pijących ten trunek zainteresuje skąd pochodzi nazwa. „Von Bingen” brzmi zachęcająco, szlachetnie, choć określało jedynie miejsce, gdzie Hildegarda założyła swój klasztor, a nie arystokratyczne pochodzenie. To byłoby odrodzenie jej mitu, jej postaci.

Na pewno nie miałaby pretensji, że za sprawą chmielu, jałowca i szałwii…