Anna Kłosowska, Opowiadania
“Hrabia” Barron

https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://bonito.pl/k-654105251-moja-noc-z-irma
https://sklep.wydawnictwopg.pl/pl/p/Moja-noc-z-Irma/82 

Co robić, kiedy posiada się ponad milion trzysta tysięcy akrów nieużytków na południowo zachodniej Florydzie? Czy to było pytanie, jakie zadawał sobie Barron Gift Collier, wielki przedsiębiorca, ale i wielbiciel słonecznego stanu? Raczej nie. Doskonale wiedział, co chce z tą pozornie nierentowną inwestycją począć.

Jego posiadłości rozciągały się od krainy Ten Thousand Islands, po wyspę Useppa, od której zaczęła się jego przygoda z Florydą, po słynne z zachodów słońca miasteczko Naples i w głąb interioru od linii wybrzeża Zatoki Meksykańskiej po część dziewiczego wtedy ekosystemu Everglades z jego „river of grass”, żyzną rzeką zieleni.

No dobrze, nie każdy zna mapę Florydy, więc wyraźmy to posiadanie inaczej, zwięźlej: ziemie Colliera odpowiadały mniej więcej powierzchni stanu Delaware.

Tyle że to Delaware Colliera było pustką. Milioner, właściciel kompanii Streetcar Railway Advertising, która reklamami umieszczanymi w tramwajach i metrze ogarniała całe Stany, Kanadę i Kubę, nie mylił się, kiedy zainwestował w „stada komarów”, jak wzruszając ramionami określali jego działania niektórzy przedsiębiorcy.

Krótkowzroczni przedsiębiorcy.

Collier kupował i czekał. Czekał, aż zgromadził w swoich rękach tyle ziemi, żeby decydować o rozwoju tej części stanu. Żeby mieć przełożenie.

Dla rozwoju, dla ściągnięcia pieniędzy, czyli kuszenia turystów, inwestorów i przyszłych rezydentów potrzebny był przede wszystkim wygodny dojazd.

To co entuzjaści spędzania ciepłej zimy w Naples przeżywali, żeby dotrzeć na cukrowe plaże, nie mieści się w naszych pojęciach podróżowania. Niedogodności sprawiały, że decydowało się na tę przygodę niewielu, co oznaczało nierentowność wszelkich inwestycji. Na swojej skórze odczuli to założyciele florydzkiego Neapolu, Williams i Haldeman, i nie tylko oni.

Collier udawał się zimą na swoją ukochaną Useppa Island jednym z trzech jachtów, ale nie każdy mógł sobie wybrać taki modus operandi! Pracował zresztą w czasie tych podróży, zapraszał na pokład polityków i kolegów milionerów. Dopinał transakcji, między innymi z gubernatorem Florydy.

Pomysł jaki miało już przed nim wielu przedsiębiorców polegał na połączeniu drogą lądową zachodniego wybrzeża Florydy: Tampy, Sarasoty, Naples, Everglades City, z Miami po stronie wschodniej. Tampa i Miami puchły z nadmiaru chętnych na przebywanie w ciepłym, kolorowym raju. Czemu tego boomu nie rozszerzyć? Collier miał nie tylko wizję, jak jego poprzednicy, ale i fundusze. Miliony. Postanowił je zainwestować w to ryzykowne przedsięwzięcie.

Ale coś za coś.

Miał swoje niezaspokojone ambicje w innej dziedzinie. Chciał, aby wydzielono dla niego hrabstwo. No dobrze, nie dosłownie dla niego, ale aby nazwano część istniejącego już Lee County jego imieniem.

Napotkał na opór, miejscowe władze i notable mieli swoje pomysły w dziedzinie nazewnictwa, nie podobało się to narzucanie, ale…no cóż, przedstawił propozycję nie do odrzucenia: finansowanie w wysokości siedemnastu milionów dolarów! Perspektywę stworzenia innej, bogatszej, nastawionej na wielką turystykę zachodniej Florydy.

W 1923 roku wydzielono Collier County, hrabstwo Barrona!

Przeprowadzenie wielkiej inwestycji wymagało wydarcia przyrodzie ziem dziewiczych, głównie podmokłych, osuszenia części „rzeki zieleni”. To było swoiste trzęsienie ziemi dla ustabilizowanego i funkcjonującego od zawsze ekosystemu mającego wpływ na klimat całej planety. Ale o tym ostatnim wtedy nie myślano. Ba, po prostu nie wiedziano. Co człowiek postanowił człowiek realizował, nie zwracając – jeszcze – uwagi na konsekwencje. A więc padały cyprysowe lasy, wydzierano z żyznej mulistej ziemi mangrowce, naturalne filtry oczyszczające wodę i cokolwiek jeszcze budowniczym nie pasowało. Tytaniczny, bezwzględny, niejednokrotnie nieprzemyślany w konsekwencjach wysiłek. Czterysta czterdzieści kilometrów brnięcia przez „nieprzyjazną” przyrodę, z użyciem maszyn, które do tego typu robót nie były przystosowane.

W pięć lat później otwarto Tamiami trail, po którym regularnie kursowały wygodne autobusy, szlak łączący Tampę z Miami. Wzdłuż szerokiej, nowoczesnej drogi widać było chickees Seminoli, domy na cyprysowych palach kryte palmowymi liśćmi. Roboty pochłonęły część ich terytorium, miejsc na których osiedlili się w ucieczce przed amerykańską armią i nowymi osadnikami. Często pomagali w budowie. Często wzruszano ramionami na ich ostrzeżenia, ale nawet pewni siebie nowi „panowie” tej ziemi, nauczyli się w końcu korzystać z intuicji i doświadczenia Seminoli, z ich wiedzy na temat „rzeki zieleni”.

Tamiami wydaje się brzmieć jak indiańska nazwa, jak słowo przejęte z języka Seminoli. A przecież jego źródłosłów jest niezmiernie współcześnie prosty: to skrót od Tampa Miami.

Collier osiągnął i tym razem co chciał. Spędzał zimy na wysepce Useppa, gdzie łowił tuńczyki i zarzucał sieci na wielkie interesy, lato w Baden-Baden, w luksusowej willi odkupionej „za bezcen” od rodziny Kruppów po klęsce Niemiec w pierwszej wojnie światowej. Letnią alternatywą było rozległe dworzyszcze, zwane przez Collierów „domkiem letniskowym”, w Pocantico Hills za sąsiedztwo mające rozciągające się po horyzont i załomy Hudson River posiadłości zaprzyjaźnionych z nimi Rockefellerów.

Świat finansowy załamał się w rok po uroczystym otwarciu Tamiami trail. Pewnego dnia Collier wkroczył do swojego manhattańskiego biura, jak zawsze nieskazitelnie ubrany i uchylając kapelusza, z dwustu tysiącami dolarów. To była jedyna gotówka, jaka mu pozostała. Dwa razy tyle ile kosztowała go w 1911 roku Useppa Island, jego zimowy raj. W niedługi czas potem ogłosił bankructwo, co uchroniło rodzinne interesy, zapewniło przyszłość trzem synom. Barron Jr., Miles i Samuel odzyskają część fortuny ojca i przekażą pałeczkę swoim dzieciom. Rodzina Collierów jest dalej aktywna na Florydzie w „swoim” hrabstwie.

W latach Wielkiej Depresji Barron Gift zaczął chorować na serce. Jego niewyczerpywalna energia powoli go opuszczała.

Ostatnią zimę swojego życia spędził na ukochanej Useppa Island. Stamtąd ewakuowano go do nowojorskiego szpitala, gdzie zmarł w wyniku zawału serca 13 marca 1939 roku. Miał 66 lat.

To synowie urzeczywistnili jego zamiar utworzenia rezerwatu florydzkiej przyrody. Takiej, jaką ją zastał w 1911 roku, kiedy poraziły go złote zachody słońca. Na powierzchni sześciu i pół tysiąca akrów ziemi usytuowanej wzdłuż Tamiami trail, ustanowiono park narodowy.

Puszyste kiście zwieńczające palmy królewskie widać z daleka. Nie służą tu upiększaniu miast, rosną w swoim habitacie, w skupiskach, w rodzinach. Lasy mangrowców, florydzkich cyprysów, niskopiennych sosen, słonowodne błotne przestrzenie, wśród których żyją czarne niedźwiedzie, orły, białe, szare i czarne ibisy, aligatory i krokodyle, i wielkie wiewiórki o rudawym futerku, są tylko skrawkiem wielkiego niegdyś systemu, ale może ich zachowanie jest rodzajem poszukiwania odkupienia za rany zadane „rzece zieleni”.

Collier-Seminole State Park to symbol. Tu Indianie, najwcześniejsi mieszkańcy tych terenów, szukali schronienia po wojnach „florydzkich”. To pomnik nie tylko przyrody, ale i trudnej, zadeptanej, nie do końca wyjawionej przeszłości.

*

Zjeżdżam z Szosy Aligatorów. Owszem, aligatory czasem widać. Wylegują się leniwie po drugiej stronie mocnej siatki, która skutecznie oddziela je od zderzenia ze zmotoryzowaną cywilizacją. Są tu panami. Ich chropowate skóry warte były na początku ubiegłego wieku całe dwa dolary, za które można było kupić kilka akrów błota.

Zjazd na Golden Gates i Naples prowadzi mnie do Golden Gate Parkway, na wschód, ku Zatoce Meksykańskiej. Skręcam w Tamiami Trail, którym wjeżdżam na 5th Avenue. Nią podjadę do plaży.

I tam rozpocznie się moja kolejna przygoda z niepowtarzalnym zachodem słońca, który uwiódł Barrona Colliera, a przed nim założycieli Naples, i po wsze czasy wciągać będzie w magię złotych bryzgów i niebieskich odcieni co wieczór odmiennego spektaklu na nieboskłonie…