Anna Kłosowska, Opowiadania: “Grzaniec”
https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/

Grzaniec herbaciany będzie mi potrzebny. Ale potem. Po zwiedzaniu.

Spędziliśmy nieco chłodne popołudnie nad jeziorem Wdzydze. Teraz podjechaliśmy na parking legendą owianego Parku Etnograficznego we Wdzydzach Kiszewskich.

„Karczma Zagość u Grażki czynna od wtorku do niedzieli od 10:00 do ostatniego klienta…”

Ten napis mignął mi przed wejściem do parku. Po długim spacerze usiądę, w towarzystwie miłych mi osób, do gorącej herbaty i jakiegoś regionalnego dania „na średni głód”.

Nie byliśmy ostatnimi zwiedzającymi, ale nasze rodzinne stadko sfrunęło dość późno na teren muzeum. Za wejście służy zrekonstruowana karczma z XVIII wieku. Wielka dwuczłonowa budowla mieszcząca wybrukowaną przestrzeń dla pojazdów i stajnie dla 22 koni, gospodę i pokoje dla gości. No i czynną karczmę, której otwarte okiennice i drzwi zapraszały ciepłem a smużki zapachu nęciły z daleka.

Kiedy tylko weszliśmy na teren parku, poczułam, że wpadam w etnograficzną opowieść o regionie, w unaocznioną historię jego kultury.

Dwadzieścia dwa hektary! Spojrzeliśmy na siebie z bratem. Nie ogarniemy, nie ma mowy! Trzeba coś wybrać z tego bogactwa.

Na początku wielkiej etnograficznej przygody Teodory i Izydora Gulgowskich, była XVIII wieczna chałupa.

Ale jeszcze wcześniej jezioro Wdzydzkie (wtedy Weitsee), po którym Izydor (wtedy Seefried), płynął łódką i zauważył kobietę przy sztalugach.

On nauczyciel z Wdzydz Kiszewskich (wtedy Sandorf). Ona z niemieckiej rodziny nauczycielskiej. Miała wracać do Berlina, rozwijać swoje artystyczne pasje. Pobrali się po pokonanych jej głodówką oporach rodziców. Oboje zakochani w kulturze regionu. I w sobie.

W 1906 roku odkupili od Michała Hinca XVIII wieczną chałupę z podcieniami. Naprawili, a potem zaczęli meblować, wyposażać obejście, ozdabiać. Nabywali miejscową ceramikę, obrazki malowane na szkle. I czepce. Czepce haftowane złotą nicią.

Entuzjaści ożywieni wielką pasją, miłością do tych terenów.

To był skromny początek muzeum, rozrośniętego teraz do dwudziestu dwóch hektarów nad brzegiem jeziora Gołuń.

Chałupy, dworki, szlacheckie zagrody, szkoły, kościółki, domki, chaty i chatynki, kuźnia, tartak i wiatrak, który wita przy samym wejściu, na początku etnograficznego szlaku. Wszystkie obiekty troskliwie przeniesione i w dalszym ciągu przenoszone na nowe miejsce bytowania. Niektóre w widoczny sposób naprawione, tak, żeby to było oczywiste, że stare współistnieje z plastrami na rany, jakie zadał czas.

Park żyje, bo urządzenia są uruchamiane, warzywa przy zagrodach sadzone, kwiatki na klombach podlewane.

U wejścia do większych obiektów czeka przyjazna, uśmiechnięta twarz przewodniczki lub przewodnika, gospodarzy miejsca, którzy opowiadają historię, historyjki, legendy…

Podeszliśmy do dworku z Luzina, osiemnastowiecznego, prostego, przestronnego domostwa, urządzonego sprzętami dużo późniejszymi niż jego początki. Należał do folwarku norbertanek, potem został siedzibą zarządcy majątku.

Wielka spiżarnia, kuchnia o jakiej można tylko marzyć. Stół nakryty do posiłku w jadalni. Kołyska w wielkim pokoju o podwójnych drzwiach. Tu żyło się niespiesznie, dostatnio, ale nie bogato. Podłogowe deski skrzypiały pod naszymi krokami. Wydawało się nam, że dom drzemie po podwieczorku…

– Czy są jakieś charakterystyczne cechy dworków kaszubskich, spytaliśmy.

– Dworek z Luzina to Kociewie, powiedziała miła gospodyni, nasza przewodniczka. – To Kociewie, nie Kaszuby, podkreśliła jeszcze raz. Zrozumieliśmy, że pytanie jak nasze słyszy często i usiłuje delikatnie, ale stanowczo naprowadzić nas na właściwą drogę geograficzno/ etniczno/kulturowego rozumowania.

Spojrzeliśmy po sobie. Wstyd powiedzieć, ale nie mieliśmy pojęcia o tych rozgraniczeniach, o tej różnorodności i różności. Dla nas, w naszym pojęciu, byliśmy na Kaszubach. Kropka!

No dobrze. Jest Google, potrzebna nam była szybka internetowa wiedza.

Jest! Kociewie. Mapa. Nie, zdecydowanie nie część Kaszub! Ale to jedyna rzecz pewna, bo trudno wyznaczyć granice Kociewia. Z pewnością najtrudniej wyznaczyć zachodnią, tam, gdzie kraina Kociewia styka się, przenika z Kaszubami. No i są jeszcze Borowiacy, z Borów Tucholskich.

Ja wiem, to trochę skomplikowanie.

Obiekty z Kaszub zaznaczone są w przewodniku parku na turkusowo, z Borów Tucholskich na czerwono, z Kociewia na czarno.

Dworek z Luzina ma w nim barwę czarną.

– Kaszub nigdy nie powie, że jest z Kociewia, a Kociewiak, że jest Kaszubem, dodała mila pani przewodniczka. Zresztą trochę się śpieszyła, bo już było późno. Nie to, żeby nas ponaglała, o nie, ale park, jego część etnograficzna, otwarty jest do szóstej.

No tak, wobec tego zdążymy jeszcze tylko do kościółka i tartaku, może do chałup przy wejściu, ale to w drodze powrotnej. Ja chciałam koniecznie nad jezioro. Jak to ja, najchętniej byłabym w trzech miejscach jednocześnie, a najlepiej, żebym mogła się rozkoszować tym sosnowym lasem dłużej. I jeszcze z kubkiem mocnej, gorącej herbaty w ręku!

Wychodziliśmy oglądając się za siebie na to, czego nie uszczknęliśmy z powodu braku czasu, a raczej, w naszym przypadku, z powodu zasiedzenia się nad jeziorem Wdzydze, gdzie przyglądaliśmy się grze kolorów nieba i wody. Milcząc. Kontemplując przedstawienie Pani Natury.

Park opuszczaliśmy razem z przewodniczkami. Z jedną z nich, młodą, uśmiechniętą kobietą o grubym zaplecionym na karku w kok warkoczu, rozmawiałam przedtem, przed chałupą, wybudowaną z suszonych glinianych bloczków dla robotnika rolnego majątku Klonówka i jego rodziny. Opowiadała nam z entuzjazmem jak zbierali się w niej chłopi, robotnicy folwarczni, którzy w 1846 roku wzięli udział w nieudanym ataku na pruski garnizon w pobliskim Starogardzie Gdańskim.

Ponad siedemdziesiąt lat później wojska generała Hallera weszły do miasta. Pomorze przyłączono do Polski w 1920 roku. Klonówka była jedynym w powiecie wielkim majątkiem rolnym w rękach polskich.

*

Grzaniec herbaciany z suszoną śliwką prawie parzył moje wychłodzone dłonie. Mulled wine tea with dried plum, napisane było na dole saszetki. Czułam aromat suszonej śliwki, cynamonu i anyżku.

Siedzieliśmy wokół okrągłego stołu, pod parasolem, który teraz, przy spowijającym smukłe sosny w złocienie, zachodzącym leniwie słońcu nie był już potrzebny.

Polubiłam ten region. Kaszuby, Kociewie, Bory Tucholskie. Polubiłam nie tylko jako turystka, ale jak ktoś, kto chce poznać i zrozumieć. Dowiedzieć się więcej.

*

Ponad wiek temu, w 1911 roku nauczyciel z Sandorf (teraz Wdzydze Kiszewskie), Ernst Seefried (Izydor) Gulgowski, opublikował w Monachium pracę: „Von einem unbekannten Volke in Deutschland: ein Beitrag zur Volks- und Landeskunde der Kaschubei” – „O nieznanym w Niemczech ludzie: przyczynek do studiów nad folklorem i regionem Kaszub”.