Tych dwóch małych domków nie ma jeszcze na mapie Google. Są zbyt nowe. Na ich miejscu krajobraz sprzed: kępy drzew i krzewów. I tyle. Obok pola, a dalej las.
Ciemniejący las, bo podjeżdżałam do mojego miejsca kilkudniowego pobytu wieczorem.
Jedzie się ulicą Asfaltową i skręca w Świerkową.
To droga nieutwardzona, gruntowa, z pasemkiem zieleni pośrodku. Głównie perzu i rumianu, cierpliwie znoszącego przejazd samochodów. To prawda, że nie ma ich tu wiele. Właściwie po prostu ich tu nie ma. Raczej się zdarzają niż są.
Dwie niewielkie bryły o spadzistych dachach. Kuszą niewielkie okna. Kuszą kaszubskim wieczorem, odbiciem ozłoconych zachodzącym słońcem białych polnych kwiatów w kwadratowych szybach. Obiecują chłód narastania zmroku, zapach łąk.
I to jest to co z tego miejsca zapamiętam.
Łąka. Łąka za płotem zbitym z szerokich, nierównych desek. Łąka za szpalerem polnych kamieni.
Łąka, a na niej barwy północnego lata. Biała „kaszka” na wysokich cienkich łodygach, czyli krwawnik, rumian, przetykany tylko z rzadka modrymi chabrami. Gdzieniegdzie jeszcze miodowa nawłoć. Na obrzeżach polne maki. Delikatna, jednolicie pastelowa tkanina, z akcentami inności: kolorów nasyconych.
Stałam w zachodzącym słońcu. Rzednące kolory, zbite w gęstwinę letnie chmury pozwalające słońcu nasycać złotem to co i tak piękne. I ciepło ustępujące powoli, łagodnie, chłodowi.
Dojeżdżając krętymi, trochę zuchwale wijącymi się wąskimi drogami, na których w wielu miejscach ograniczenie szybkości do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę wzbudzało we mnie pewne zastrzeżenia co do bezpieczeństwa, zwłaszcza gdy zza zakrętu pojawiała się wielka, rozpędzona ciężarówka, pomyślałam, że to miejsce na nasze rodzinne spotkanie jest w środku niczego. I to jest cudowne!
Doskonałe, odludne miejsce. Trzydzieści kilometrów od przepełnionych w wakacyjnym wyścigu po odmienność bałtyckich plaż i mniej więcej tyle od jeziornych krajobrazów, od przełomów i załomów wody. Od wysepek, zalesionych brzegów, widoków ze wzgórz na spokój, ciszę. Od krajobrazowych parków.
Gospodarz wyszedł na spotkanie, objaśnił użytkowanie naszego lokum w mowie tych stron, mowie bardziej śpiewnej, z innym akcentem, mowie, w którą się wsłuchiwałam.
Ełganowo należało do obszaru Wolnego Miasta Gdańsk. Osadnictwo było tu w większości polskie. A przecież polszczyzna inna, dźwięcznie zabarwiona. A ja lubię różnice.
Ale to nie był kaszubski.
No właśnie. Kaszuby. Kaszëbë.
Moje utrwalone wyobrażenie o tym regionie to przyroda. Kaszubska Szwajcaria, kraina jezior, borów, lasów, wijących się dróg, krajobrazu wyciszenia. Spokoju, ukojenia.
Bo turystów tu niewielu. Nie ma gwaru wielkich kempingów, oblężenia smażalni ryb. A ryby z jezior. Można zamówić na następny dzień. Trzeba tylko powiedzieć „dwa pstrągi na jutro”. I następnego dnia są te dwa pstrągi, albo liny, albo szczupaki. Lekko oprószone mąką, smażone lub pieczone. Do tego surówki. Nie ma nic lepszego!
Utrwalone wyobrażenie obejmuje też odrębność. Odrębność obyczajową i językową.
Kaszubski został uznany jako język regionalny. Taki jest jego oficjalny status.
Dwujęzyczne tablice oznaczające miejscowości i ulice wprowadzono na całym obszarze Kaszub. Najpierw w Ostrzycach/Óstrzëce, w gminie Somonino, gdzie kaszubskim posługuje się ponad trzydzieści procent mieszkańców.
Ten język, należący jak polski do grupy zachodniosłowiańskiej, zawiera dźwięki, których polski nie zna. W nazwie Óstrzëce, litera „o” z ciężkim akcentem powinna być wymawiana między o, a i u, a litera “ë” między e i a.
Próbowałam to wymówić, ale proste to nie było. Nie mamy w polskim samogłosek akcentowanych, takich jakie ma francuski czy niemiecki.
Kaszubski zawiera zapożyczenia z niemieckiego. I to z archaicznego niemieckiego. Tak jak francuski kanadyjski przechował wiele słów, których współczesny język już nie używa, nie pamięta.
Kiedy zobaczyłam napis „do plaży”, a pod spodem do strëmdë, zrozumiałam, że to z niemieckiego „Strand”, plaża, ale w wersji nieco starszej niż niemiecki współczesny.
Kaszuby to był zawsze teren pogranicza, z prawami pogranicza, przenikania kultur: naturalnego i przymusowego, wymuszanego.
Ulegano germanizacji, asymilowano się przechodząc na polski. Często zapominano mowy regionu. Może nawet pomagało to w zwykłym przeżyciu albo w profesjonalnej karierze. Wyobcowywano się, wyłuskiwaniu z krepującej, niekiedy ograniczającej kaszubskości.
To prawda, że nazwy miejscowości i ulic są dwujęzyczne. Można od kilku lat zdawać maturę posługując się kaszubszczyzną. Radio Gdańsk nadaje audycje w tym języku, ale wielkich szans na rozpowszechnianie, kultywowanie tego języka nie ma. Takie są prawa rozwoju, ujednolicania, odchodzenia od różnorodności. W wielu dziedzinach.
Około ćwierć miliona mieszkańców Polski uważa się za Kaszubów. Niektórzy deklarują tę przynależność jako jedyną, inni jako drugą. Większość nie posługuje się swoją mową.
*
Łąka zapadała w wieczorną ciszę, jak wszystko wokół.
Nie mogłam dociec, jaki to ptak monotonnie i z wielkimi przerwami komunikował swoje troski i żale. A może radości. A może to było jakieś rzewne zalecanie się?
Swoją drogą przydałaby mi się aplikacja rozpoznająca ptasie głosy. Pewnie i jest. Muszę poszukać.
Łąka.
Wielokwietna, utkana w większości z bieli, z rumianu i „kaszki”, ale i innych kwiatów. Taka różnorodność. Współistniejąca.
Jak język, każdy, który powinien kwitnąć i mieć możliwość rozwoju, ewolucji, przekazu.
Mam nadzieję, że kaszubski nie zaniknie, że będzie pielęgnowany w poczuciu dumy z odrębności, ale i przynależności do tej wielkiej łąki.
Różnorodność zawsze przyczynia się do poznawania inności, do akceptowania i …tolerancji.