Anna Kłosowska, Opowiadania
“Trująca róża”

https://www.facebook.com/Kwartyna
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/

Ma gruby, pękaty pień, w którym gromadzi wodę. Jest skrzętna, bo tam skąd pochodzi nie może liczyć na deszcz, a tym bardziej na podlewanie. Sahel, subsaharyjska Afryka jest jej miejscem urodzenia i trwania. Przeniesiona do naszego subtropiku ma się świetnie, wręcz luksusowo, bo traktowana jest jak…jak wyjątkowej urody róża.

Jest niezwykła. Na gałęziach, cienkich, ale usianych zgrubieniami, jak ręce starego zmęczonego pracą człowieka, od wiosny do późnej jesieni sadowią się, powściągliwie, niezbyt gęsto bladoróżowe, białoróżowe kwiaty. Tak, ma ogromny urok. Urok egzotyczny. Nawet w rozpieszczonym nadmiarem roślinnych wrażeń krajobrazie południowej Florydy.

Może być niewielkim drzewem, krzewem albo, sadzona w doniczce, przyjąć postać mini baobabu, bonsai.

I jest, od czubka kwiatów po korzenie, bardzo, bardzo trująca!

Róża pustyni.

 „Spożywana w większych ilościach” wysoce toksyczna! Zawiera kardioaktywne sterydy i glikozydy nasercowe, co brzmi mądrze i może nawet bardzo pozytywnie, bo używane „w odpowiednich ilościach” są te związki stosowane w medycynie. Ale gorzej, jeśli konsumpcja jest niekontrolowana!

Moja mała suczka, Niunia, przekonała się o tym na własnej psiej skórce! Niunia je wszystko. W domu i na ulicy. To ostatnie jak większość przedstawicieli jej gatunku. Mój piesek ubóstwia warzywa (oprócz szpinaku) i owoce – bez żadnych wyjątków. Wszystko łapie i połyka! Żadnej przyjemności smakowania.

Nie zwróciłam uwagi, kiedy rzuciła się na jakiś zwiędły listek pod kwitnącym na rozkosznie różowo krzaczkiem. Zresztą wzdrygnęła się, otrząsnęła, więc może tylko przylgnął do jej nosa. W każdym razie zaśmiałam się, że wreszcie jest coś co jej nie smakuje!

Ale dopiero potem, w czasie nieprzespanej nocy, odtworzyłam to całe zajście.

Już w drodze powrotnej nie podobało mi się zachowanie mojej psinki. Dostała najpierw dodatkowej energii, a i tak ma jej na kilka małych piesków, a potem oklapnęła jak ścięty upałem kwiat. I drżała.

Niosłam ją do domu i w trwodze zadzwoniłam do weterynarza. Było późno, po godzinach. Więc spróbowałam pogotowie weterynaryjne. „Przyjeżdżaj zaraz, to może być niebezpieczne zatrucie” powiedziano mi. Miałam niedaleko.

Zaordynowano biednej, przestraszonej, ale zupełnie pozbawionej energii i wstrząsanej dreszczami Niuni silny emetyk. Werdykt: toksyny. Arytmia. Wyjdzie z tego albo nie, tak mi oznajmił dyżurny lekarz. Trzeba czekać. Łatwo powiedziane!

Nie spałam całą noc. Nieświadoma wyroku Niunia pochrapywała, a po paru godzinach obudziła się z dzikim, czyli normalnym dla niej apetytem. Odetchnęłam.

Krótko mówiąc jakoś wybrnęłyśmy z tego kryzysu, ale dopiero mój znajomy emerytowany weterynarz zwrócił mi uwagę na rośliny trujące. Wymienił oleandry i pustynne róże. Zna trochę usposobienie mojego pieska. Mogła zjeść kwiat, kawałek liścia. Mogła tylko polizać, W każdym razie nawet mała ilość toksyn zawartych w tych sukulentach, powiedział, zabija nie tylko dwu i półkilogramowego pieska, ale i dużo większe zwierzęta.

Wydawało mi się, że żadnych trujących roślin wokół nie ma. Naiwna! Kiedy usiadłam z rękami na klawiaturze laptopa i wystukałam odpowiednie hasła, a potem zdjęcia, zrozumiałam, że to mogła być róża pustyni. Przechodzimy często koło domów przed którymi tak niecodziennie kwitną. Na przykład przed domem Gigi, a tam moja psinka obwąchuje wszystko bardzo dokładnie, bo w tym domu mieszka jej serdeczny przyjaciel! Wąchana – i nie tylko – poczta to podstawa komunikowania się tych dwojga.

Gigi roześmiała się, kiedy powiedziałam jej, że hoduje truciznę:

– Jeśli mówisz o moim byłym, to owszem przez wiele lat hodowałam w swoim własnym domu prawdziwą truciznę. Truciznę mojego życia, chociaż dzięki niemu mam miłość mojego życia, mojego synka. Więc trucizna okazała się lekarstwem na moje małżeńskie rany!

– Mówię o krzaku! O twojej róży pustyni, tej co rośnie przy podjeździe, od strony ulicy!

Machnęła ręką. – A to inna sprawa. Zresztą, powiem ci: zasadził ją ON, mój były. Znowu się roześmiała. – Trucizna zostawiła mi w spadku rozwodowym truciznę! Świetne. Nigdy o tym nie pomyślałam, bo nie miałam pojęcia, że ten krzak jest trujący! On chyba nie zrobił tego naumyślnie, jak uważasz?

– Nie, no nie rób z tej dopiero co uzyskanej dzięki mnie wiedzy wątku jakiejś kryminalnej powieści! Posadził, bo ładne, a nie po to, żeby cię otruć! Wtedy się kłóciliście, ale jeszcze się kochaliście! Niemniej jest to toksyczny sukulent. Weź to sobie odnotuj! Masz dziecko i pieska. Mało prawdopodobne, ale…

– To dlatego widziałam kilka takich krzaków wykopanych, szczelnie owiniętych w folię i wystawionych przed dom razem ze śmieciami! Zastanawiałam się czemu ktoś tę piękną roślinę wyrzuca!

Przeprowadziłam rodzaj ankiety wśród moich znajomych. Nie tylko tych florydzkich. Róża pustyni jest często hodowana w domach. Na ogół ma wtedy postać bonsai i kwitnie intensywniej. Tylko kilkoro wiedziało, że jest to roślina trująca i ze obchodzić się z nią należy bardzo ostrożnie. Jest tak piękna, tak estetyczna, taka inna, taka egzotyczna, mówiono mi. Trudno, tyle rzeczy w życiu jest toksycznych! No cóż lubimy ocierać się o dreszczyk!

A wyrzuca się krzewy pustynnej róży często z powodów estetycznych. Powiedzmy krajobrazowych. Otóż ten sukulent musi być odpowiednio prowadzony. Lubi pewną kwasowość gleby i drenaż. Lubi podlewanie wiosną i latem, ale nie zimą. Rośnie bardzo powoli, na piękno pięciopłatkowych delikatnych kwiatów przychodzi cierpliwie czekać. Inaczej mówiąc, trzeba coś o tej roślinie wiedzieć, zanim się ją posadzi. No i trzeba zdawać sobie sprawę, że jej piękno jest toksyczne. W sensie dosłownym. Na kilku stronach internetowych, które sprawdzałam, trujące właściwości tej różanej pięknisi były wymienione, na innych wcale.

Na szczęście jest bardzo niesmaczna, powiedział mój znajomy weterynarz, i to uchroniło mojego pieska od najgorszego!

W niektórych częściach Afryki do niedawna strzały przeznaczone na polowanie na grubego zwierza, moczono w specjalnie po temu sporządzonym wywarze z soku róży pustyni. Służyła i używana jest dalej, w tradycyjnej medycynie, jako komponent kropli na udrożnienie nosa, ale i maść na choroby weneryczne. Jest stosowana jako środek odkażający.

W małych dawkach stosuje się ją w leczeniu zastoinowej niewydolności serca i zaburzeń rytmu serca, w beta blokerach na przykład, ale w dużych prowadzi do skurczowej niewydolności serca i śmierci.

Czyli jak w wielu dziedzinach życia, trzeba znać proporcje.

Toksyna może być lekarstwem. Lekarstwo może okazać się trucizną.

Może takie jest przeznaczenie trującego piękna?