Anna Kłosowska, Opowiadania
“Jeden Procent”

Anhinga wystawiła się na poranne, jeszcze niedokuczliwe słońce. Właśnie wróciła z sesji nurkowania. Jak dobrze wytrenowany sportowiec, dbający o swoje mięśnie, odprężała się teraz, relaksowała. Nurkowała długo i zwinnymi ruchami przebyła znacznie większy dystans niż to ogarniała moja wyobraźnia. Mimo że śledziłam, na tyle, na ile mogłam, jej poczynania pod wodą, nie zauważyłam, kiedy wynurzyła się chybkim, zręcznym ruchem drapieżnika po drugiej stronie wodnej tafli pokrytej drobnymi nenufarami.

Anhinga należy do rodziny kormoranów. W języku brazylijskich Tupi oznacza „ptaka węża” albo „diabelskiego ptaka”. Czasem tu nazywamy ją „water turkey” – wodnym indykiem, choć ta nazwa nie pasuje mi do wyglądu i zachowania tego mieszkańca tropikalnych wybrzeży obu Ameryk.

„Ptak wąż” jest też nieco mylącym określeniem, bo Anhinga nie poluje na wodne węże. Ona zachowuje się jak wąż. Potrafi płynąć pod wodą nieprzewidywalnymi, szybkimi zygzakami i potem wynurza drobną, podłużną głowę i esowatą szyję.

Anhinga, którą obserwowałam w rezerwacie ptaków, w Wakodahatchee, siedziała teraz wysoko na suchym drzewie, z którego mokradła wyssały już wszystkie życiowe soki. Takich drzew jest na błotnistych terenach wiele, a na nich roi się od ptasich gniazd.

Lekki wiatr pomógł jej wysuszyć skrzydła i długą szyję, której pióra nabrały teraz objętości i ochrowego koloru. Wyglądała mniej drapieżnie, prawie przymilnie. Jej ostry, długi dziób, którym jak oszczepem przebija ryby pod wodą, otoczony delikatnymi podbarwionymi ciepłem słońca piórami, nie sprawiał wrażenia śmiertelnej broni. Była piękna.

Wakodahatchee to takie dziwne miejsce. Miejsce, w którym człowiek szuka odpuszczenia swoich win wobec wody, której używa i którą marnotrawi.

Dwadzieścia hektarów nieużytków przemienionych w tereny podmokłe, pełni kilka funkcji. Tutaj zakłady uzdatniania Palm Beach County wpompowują codziennie dwa miliony galonów wody użytkowej, czyli tej wykorzystywanej w przemyśle i w naszym codziennym życiu. Wody wstępnie oczyszczonej.

Przepływając przez kolejne głębsze i płytsze sadzawki, jeziorka, wokół wysepek na których rosną krzewy, drzewa, jest ona filtrowana w najbardziej naturalny sposób, w sposób, który stwarza jednocześnie bezpieczny habitat dla ptaków, żółwi, ryb, aligatorów i wielu innych gatunków zwierząt. Specjalnie dobrane rośliny „odcedzają” fosfor i azot. Są wśród nich gatunki nenufarów, ale i rozpław sercowaty, którego łodygi pokrywają drobne niebieściutkie kwiatki.

Człowiek w to życie nie ingeruje. Człowiek może tu przyjechać, jak ja to robię co jakiś czas i napawać się tym co widzi. Może chodząc drewnianymi pomostami, przystając przy tabliczkach z informacjami o mieszkańcach tego miejsca, siadając na ławkach w cieniu sześciokątnych altanek, odczuwać jakiś rodzaj satysfakcji, że coś zostało zrobione dobrze, zgodnie z prawami przyrody. Może chłonąć ten spokój, niezmąconą naturę wpasowaną w teren ludzkich osiedli, rozkwitającą metry od przelotowej dwupasmowej drogi.

Dopiero kiedy się z niej zjedzie, widać część przemysłową: stację pomp. Na jej tyłach parking, a po drugiej stronie mokradła, przestrzeń pozornie nietknięta ludzką ręką. Pozornie, bo ta naturalna stacja filtrów jest dziełem człowieka.

Wakodahatchee znaczy w języku Indian Seminole „stworzona woda”.

Woda stworzona, przywracana do stanu, w którym może bezpiecznie stać się częścią wód powierzchniowych.

Wakodahatchee jest rajem dla dziesiątków gatunków ptaków żyjących na bagnach, na podmokłych terenach. Jest i naszym rajem.

Zwłaszcza wieczorami, kiedy ptaki wracają do gniazd, widać jak gęsto zamieszkany jest ten skrawek byłych nieużytków. Ileż tu różnych gatunków czapli, od niewielkich trzykolorowych po największe, zwane niebieskimi i białe, powiewające mgłą długich piór, dla których to piór praktycznie je wytępiono w czasach mody na ozdabianie nimi wielkich, damskich kapeluszy.

Moją uwagę zawsze przyciąga pewien gatunek bociana. Ma czarne upierzenie głowy i szyi i neutralną nazwę po angielsku: wood stork, ale dość niesamowitą po polsku: „dławigad amerykański”! Te długonogie ptaki znajdują tu świetne warunki do zakładania swoich gniazd. Są probierzem jakości wody. Po prostu nie osiedlają się w miejscach o wysokim zanieczyszczeniu.

Obsiadają całymi koloniami wysepki nad mokradłami. Zawłaszczają korony drzew i dopuszczają jako współmieszkańców tylko mniejsze gatunki. Nad gniazdami czarne plamy ich głów górują nad bielą wielkich ciał. Wieczorem wygląda to swoiście, trochę niesamowicie. Ale to kwestia wyobraźni.

No i aligatory, czyściciele mokradeł. Rozpędzają żwawymi ruchami swoich potężnych ogonów algi. Wokół nich sporo zwierząt. Może niekoniecznie defilują przed ich pyskami…Zresztą, aligator nie zawsze jest głodny. Dla przyglądającemu się temu człowiekowi to wygląda trochę jak rosyjska ruletka, ale zwierzęta wiedzą lepiej…

Ani czaple, ani kaczki, ani kurki wodne, ani żółwie, a już zwłaszcza aligatory, nie zwracają na nas, chodzących drewnianymi pomostami żadnej uwagi. Bo tu karmić nie wolno. A więc nie oczekują tego i ignorują nas. Nie robimy im niczego dobrego ani złego. Może uważają nas za najedzone aligatory?

Przy jednej z tabliczek informacyjnych zobaczyłam mamę z niewielką córeczką. Czytała jej na głos:

„Tylko jeden procent wody na kuli ziemskiej, to woda słodka”. Wodziła palcem nad słowami, jakby to mogło przybliżyć, pomóc zrozumieć tekst. „Zdajesz sobie sprawę kochanie? Tylko jeden procent wody na naszej planecie to woda słodka!”.

Tak, tylko jeden procent. 97 to wody słone, a dwa to lodowce.

Tylko jeden procent! Nie wydaje mi się, żeby kilkulatka zrozumiała, co dla jej pokolenia znaczy to co powiedziała jej mama: „tylko jeden procent”. Żeby dodać coś do tego procenta, w tym pęczniejącym świecie, świecie gwałtownych zmian klimatycznych, świecie spragnionym wody, trzeba odsalać i recyklować. Ale tego na tabliczce nie ma.

Wakodahatchee – stworzona woda.

Jesteśmy wśród wybranych, bo ten jeden procent rozkłada się, jak wszystko na tym świecie, nierówno. My wodę – na razie – mamy i nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, że jest jej coraz mniej a w wielu zakątkach Ziemi, zbyt mało, to jednak uważamy ją za coś normalnego, coś co się nam należy. Ale na długo tego cudownego towaru nie starczy. Jest coraz częściej przedmiotem sporów, konfliktów, ba – wojen!

Ponad trzystu obszarom na kuli ziemskiej zagrażają w najbliższych latach konflikty z powodu drastycznego braku wody. Niektóre wojny już się o nią, od lat, toczą. Nie zawsze pod #woda!

Jeden procent.  

Wakodahatchee. Zapamiętaj to słowo, dziewczynko, pomyślałam, bo ono jest nadzieją, Nadzieją na to, że w naturalny sposób będziesz miała wodę pitną, filtrowaną prostym, podpatrzonym u mamy przyrody systemem, do którego powoli wracamy po niszczycielskich najazdach, choćby tu, na Florydzie, na unikalny rezerwuar wody: Everglades!