Anna Kłosowska: Opowiadanie z poprzedniej normalności…Vacqueyras
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/
https://www.youtube.com/channel/UCuixFLRvCpieaardRn4UEPg/
https://www.facebook.com/Kwartyna

Pojechałam do Vacqueyras z Châteauneuf-du-Pape po to, żeby zasmakować różnicy.

To jedno z tych miasteczek należących do systematycznie wydeptywanego szlaku turystycznego południowo wschodniej części doliny Rodanu. Osnute pajęczynkami wąskich, wspinających się pod górę uliczek wokół dwunastowiecznego kościoła św. Bartłomieja, nie jest tak intensywnie odwiedzane jak niedalekie, wpasowane czapą wapiennych domostw w krajobraz gór Vaucluse, Gordes, czy Beaumes-de-Venise, słynące z vin doux naturel, czyli muskatu.

Dla przybysza z drugiej strony Wielkiej Sadzawki, wszystkie te maleńkie perełki są zastygłym w bezruchu obrazem przeszłości, trwają tak, osadzone w niej. Są pocztówkami. 

Życie wstecz, nie naprzód.

Vacqueyras, nie najbardziej znana, nie najbardziej zadbana, nie najcenniejsza perełka, jest przez to ciekawsze, bardziej autentyczne. Normalne.

Na ulicach plakaty zapowiadające tradycyjny, coroczny bieg byków.  Nie żałowałam, że tego nie zobaczę. Pod tym względem nie przystaję do kultury Prowansji. Przypomina mi to teksańskie ujeżdżanie koni.  Dużo w tym tradycji, lokalności, ale i zręcznego marketingu.

Z pewnością jednak odpowiada mi bardzo inny aspekt kultury francuskiego południu: dumne i nieodwracalne umiłowanie regionalnych, własnych win.  Dyletanckie umiłowanie, w moim przypadku.

Vacqueyras nie słynie z najlepszych win. Uważane są za mało eleganckie, lubiane raczej za moc niż wyrafinowanie smakowe. Za prostotę i dosłowność. Złośliwie nazywane są “Châteauneuf-du-Pape dla ubogich”. Chciałam zasmakować tej inności.

Weszłam do jednej z “piwnic”, raczej sklepu. Właściciel wyjaśniał właśnie starszej parze, sądząc po akcencie, nie z tej części Francji, że jego wina, tak jak inne w regionie, to głównie grenache, z dodatkiem syrah. Pewnym, osadzonym w świadomym profesjonalizmie geście, wyjmował spod kontuaru buteleczki z ciemnego szkła, których zawartością raczył potencjalnych klientów. Żonglował kieliszkami. Opisywał przy tym wina śpiewnie. To był prawie pean miłosny średniowiecznego trubadura z Oksytanii!

Mną zajął się kurtuazyjnie, ale bez zainteresowania.  Jego wprawne oko z pewnością, słusznie zresztą, oceniło, że ze mną ma małą szansę zbycia swojego towary.  W końcu przejęła mnie w swoje ręce córka.  Tata zadowolony odfrunął do obiecujących klientów, którzy najwyraźniej spędzili już w sklepie sporo czasu, a długa degustacja wprawiała ich w coraz lepszy humor.  Nie wypluwali wina do rozstawionych na ladzie wiaderek, tylko smakowali małymi łyczkami.

Byłam przy trzecim czerwonym, kiedy zdecydowali się kupić skrzynkę. 

No i wtedy weszli oni, grupka mężczyzn i kobiet. Niesforna, roześmiana, rozbawiona, prawie krzykliwa. Ogorzałe twarze. Nie twarze wakacyjnie opalonych turystów, ale ludzi pracujących fizycznie na powietrzu. Może przy produkcji wina.  Oni też najwyraźniej musieli już degustować w kilku innych miejscach.

Zaczęła się rozmowa z właścicielem, która mnie kompletnie pochłonęła i zafascynowała.  Próbowali tylko pewnego rodzaju win. Ze smakiem, ze znawstwem, z zadowoleniem, mrużąc oczy, mlaskając, unosząc brwi, kręcąc głową, wymieniając między sobą uwagi, Wiedzieli dokładnie, czego chcą i po co przyszli.  Po niedługim namyśle jedna z par wybrała akurat to, które miałam właśnie w kieliszku. 

Ja czułam w nim głównie wiśnie, pachniało dla mnie skórą, trochę tytoniem. Było sympatyczne, ale nie nadzwyczajne. Krótkie. Oni debatowali nad tym jakie będzie za dwa, trzy lata. Dla nich pachniało garrigą, rozgrzanymi słońcem ziołami i przyprawami. Kupili też skrzynkę innego, „na teraz”. „Tamto postoi, będzie wtedy głębsze, dłuższe”.

Mówili wszyscy śpiewnym akcentem tych stron. Była w nich przeszłość: odrębność Oksytanii, krainy języka d’oc.

Sama nazwa miasta i okolicy wywodzi się z oksytańskiego, blisko spokrewnionego z katalońskim.  Wsłuchiwałam się w tę mowę z przyjemnością i w końcu spytałam najpierw, czy są z tych stron, a kiedy odpowiedzieli gromkim i dumnym “oui”, skąd wywodzi się nazwa miejscowości: Vacqueyras.

Po krótkiej chwili ciszy nastąpił pewien językowy rozgardiasz.  Grupka podzieliła się na dwa obozy.  Oba zgadzały się, że nazwa jest z oksytańskiego, języka, który my często nazywamy prowansalskim.  Ale jedna strona upierała się, że pochodzi od słowa vache, vacca -” krowa”, bo kiedyś, kiedyś, miał to żyć lud pasterski, podczas gdy druga gwałtownie zaprzeczała, nie tylko słowami, ale i żywymi gestami, twierdząc, że żadna krowa nie byłaby w stanie przetrwać na polach pełnych kamieni. Co dobre dla wina, nie jest dobre dla krów! Vacqueyras oznacza “dolinę kamieni”, i to one sprawiają, że wino z tego regionu jest wygrzane, słoneczne.  Może nie wykwintne, ale proste i dobre.

 “Przyjeżdżamy tu co rok”, rzuciła na pożegnanie w moją stronę jedna z kobiet. “Nie marnujemy pieniędzy na Châteauneuf-du-Pape”, dodał jej partner. “Nie ma sensu inwestować w etykietki i marketing tych facetów zadzierających nosa. To dobre dla turystów i snobów z Chin i Ameryki!”.

I machnął lekceważąco w kierunku, skąd kilka godzin temu przyjechałam.

*

Z Vacqueyras pochodzi Rimbaut, słynny prowansalski trubadur. Urodził się tu w XII wieku, kiedy kwitła sztuka opiewania pięknych dam, ale i czynów zbrojnych w języku d’oc. Był autorem wielu pieśni poświęconych Béatrice de Montferrat, małżonce swego chlebodawcy, księcia d’Orange, w których wyrażał swoje uczucia nie tyle z namiętnością, co w sposób platoniczny, duchowy, zręcznie żonglując słowem śpiewanym. Może dlatego udało mu się zachować posadę. Posadę nadwornego żonglera…w sensie dosłownym i przenośnym.

Za czasów Rimbaut sztuka trubadurów była w rozkwicie, panowała w wielkich dworach Oksytanii. Przeżywała potem wzloty i upadki, jak cały obszar tej bogatej kultury. Zaginęła ostatecznie w czasie Czarnej Plagi, pandemii, która ogarnęła Europę, Eurazję, północną Afrykę w połowie czternastego wieku, kiedy w ciągu pięciu lat wyginęło prawie pięćdziesiąt procent mieszkańców Europy.