Anna Kłosowska, Opowiadanie na odświrusowanie: De-maskacja
https://www.facebook.com/anna.klosowska.3363
https://www.instagram.com/kwartyna/

https://issuu.com/kurierplus/docs/kurier1357

Czy miałam ochotę spędzać ten wieczór sama? Niebo rozgwieździło się w końcu po burzach, które z łomotem przewalały się zawłaszczając błękit kolorami szarości. Ibisy wróciły na trawę i żywo zabrały się za szukanie kolacji.

“Co o tym myślisz?” SMS od Crissy.

Odszukałam początek, bo wiedziałam, że to cały sznureczek. Wiadomość była do mnie, ale pierwotna wysłana została do naszego gronka, do „dziewczyn”.

„Po ósmej u mnie. W MASECZKACH!”

No i dalej rozjazd w wypowiedziach moich koleżanek. Bo Cyntia puściła tylko krótkie „OK”, Marianne to samo. A Laura, Karen, Annemarie: „Tak, ale BEZ!!!”.

Fiu, fiu, jakby powiedział wróbelek! No to mamy problem.  Dla mnie każda opcja dobra. Oczywiście zależnie od okoliczności. Miałyśmy się spotkać na zielonej trawie, za domem Crissy, pod dwoma drzewami mango, nad stawem, po którym sennie krążą kaczki i z furią rozbijają się egipskie gęsi. No i tak sobie wyobrażałam, przy całym szacunku dla wszelakiego ptactwa i moich drogich koleżanek, naszą grupę. „Kaczki”, czyli ja, Crissy i Cyntia, na pewno jeszcze kilka z nas, byłyśmy za przestrzeganiem czegoś, co uważałyśmy za logiczne, konieczne, zdroworozsądkowe w sytuacji, kiedy praktycznie nie mamy zbytniej kontroli nad kowidusiem. „Gęsi”, proszę nie brać dosłownie, trwały w fazie negacji, czyli były na pierwszym etapie odprawiania żałoby nad „normalnością” i szarpały się w poszukiwaniu rozwiązania, alternatywy, której nie ma.  Tak to odczuwałam.

Nigdy dotąd nie czułam tak namacalnie, tak ostro tej dwubiegunowości, tego rozziewu w naszej grupie, w społeczności, którą nazywam. Białe i czarne. Niczego pośrodku!

Trochę się obawiałam, że maleńki płachetek za domem Cristiny nie nadaje się na większe zgromadzenie. Powinnyśmy więc założyć maseczki.

W końcu siedziałyśmy tylko cztery: pani domu, Cyntia, Marianne i ja. Nie wchodziłam w szczegóły, dlaczego pozostałe zaproszone nie zasiadły w wygodnych fotelach, które zapraszały po upalnym, wilgotnym dniu na miły mniej upalny, ale wciąż bardzo, bardzo wilgotny wieczór pod zapadającym w sen niebem.

Siedziałyśmy BEZ maseczek, czyli “zdemaskowane”, jak to określiła Cris… I za towarzystwo miałyśmy “jakieś” Chardonnay, nieodzowne dla humoru Marianne i mocno schłodzone prowansalskie vin rosé, które przyniosłam.

– Lekkie, aromatyczne, na początku jakby zapach kwiatów – Crissy smakowała to moje mrużąc wielkie orzechowe oczy. – A potem, potem…mlasnęła językiem…potem owoce, brzoskwinie, morele, czy tak?

– Dobrze, że nie musimy siedzieć w maseczkach, powiedziała Cyntia ignorując winne dywagacje pani domu. Cyntia nie pije alkoholu. – To znaczy, byłoby sympatycznie, żebyśmy wszystkie mogły się spotkać na raz, dodała szybko, ale…

– Krótkie! Rzuciłam w stronę Crissy. O winie, rzecz jasna. – I masz rację Cyntia, byłoby miło, gdybyśmy mogły, ale jak piłybyśmy wino? Uchylając maseczek? To znaczy, jak piłybyśmy wino ja, Cris i Marianne, a ty twoją różową lemoniadę…co to właściwie jest?

– Może i krótkie. Cristina mrużyła oczy i delektowała się moim rosé. – Ale cudownie rozchodzi się aromatem południowych owoców. No i ten kolor. Ten delikatny róż.

– Zalotny kolor, prawda, podjęłam. – Niebanalny róż. Zachęcający, kuszący! No właśnie, Cyntia, co ty tam masz w tym termosiku?

Cyntia uśmiechnęła się figlarnie:

– Bąbelki, dziewczyny! Prosecco. Powiedziała to tak niewinnie, płynnie, tak sobie, tak od niechcenia. Nawet zawsze milcząca Marianne wydusiła zdziwione, długie: „oooo, ty?”.

– Ty nie pijesz alkoholu, mam ci o tym przypomnieć! Cris odezwała się pierwsza. A ja trwałam w jakimś wewnętrznym chichocie. No proszę! A to się porobiło!

– Hej czasy się zmieniają i my zmieniamy się wraz z nimi! Czyż nie tak mówiono już dawno temu?

Parsknęłam śmiechem – Welcome to the club, baby! Uniosłam kieliszek w górę. – To może na przyszłość nie czaj się i przywieź butelkę! Bo co to za maskowanie się, wprowadzanie w błąd! Mistyfikatorka!

– Powoli, powoli, nie wszystko na raz. Doszłam do wniosku, a doszłam do tego wniosku przygotowując projekt dla takiego stałego klienta, który powiedział mi, wiecie, co? „Cyntia, pójdź na całość, to nie są czasy, żeby się szczypać, chcę mieć coś wyjątkowego”.

– I ty mu to na pewno wyczarujesz.

– „Wyczaruję”? Stać go na nieszczypanie się. Wszystko w kolorach oceanu, przewaga seledynu, włącznie z żyrandolem, który miałam zamówić w Wenecji, ale z tym jest problem, szukam bliżej domu. Zresztą nie o to chodzi. Pomyślałam sobie, że warto teraz, w czasie tego, co Anna nazywa „pandemonią”, czyli dwa w jednym, warto spróbować czegoś innego. I wiecie, obróciła swój długi wąski plastikowy kieliszek, w którym powinna była być lemoniada, a była …no była nowa „pandemoniczna” Cyntia…- Więc próbuję!  Cheers dziewczyny!

– Czasy się zmieniły, i to nie na chwilę, wiemy już teraz, i nie będziemy wchodzić w politykę, ani w liczby, ani w inne tam…

– Nie, nie, obie z Cyntią unisono dałyśmy odpór ewentualnym próżnym dywagacjom na tematy w tej chwili racjonalnie nierozwiązywalne.

Czasy się zmieniły. I nasze obyczaje uległy zmianie. Oto siedziałyśmy we cztery. Każda z nas miała przy sobie środek dezynfekujący, maseczkę, może i parę nitrylowych rękawiczek. Każda z nas odruchowo uważała, będąc wśród większego zgromadzania z racji pracy, zakupów, żeby zachować fizyczny dystans. Nie witałyśmy się krzykliwie rzucając się sobie na szyję. Wystarczać musiał „łokietek” lub „żółwik”. Wszystkie miałyśmy wśród bliskich osoby o wysokim ryzyku zarażenia.

– Nie wiem, powiedziała Cristina, czy wrócę do naszego obyczaju przytulania, całowania, obejmowania się, trzymania za rękę. Przecież wszystkie to robiłyśmy. Ze sobą, z innymi znajomymi, przyjaciółmi. Ten wirus nie jest pierwszy i nie jest ostatni. Powiedzmy to sobie szczerze. Jest nowy, nieznany i tak ogromnie szybko się rozprzestrzenia, tym nas zaskoczył. Naszą cywilizację, kulturę, obyczaje. Wielki oszust! Wielki mistyfikator. Wielki demaskator!

– Spójrzcie na Wenus, powiedziałam. – Bezchmurne niebo. Śliczna jest, prawda? Wielka, potężna, zaborczo świecąca, kradnie show!

– To chmury kradną gwiazdy, powiedziała filozoficznie Marianne.

– Gwiazd nikt nam nie ukradnie. Chmury zawsze się rozejdą. Cristina przechyliła się w stronę przyjaciółki, wyciągnęła rękę, ale szybko ją cofnęła. Czasy się zmieniły…

– Wiesz Crissy, powiedziałam, masz rację, mam nadzieję, że masz, bo spoglądanie na gwiazdy jest wpisane w nadzieję, w oczekiwania, w marzenia. Wpisane w naszą kulturę. I wiecie, dziewczyny, czasem się boję, że to wszystko, co się dzieje, to jest kradzież naszych gwiazd. Nowych nie ma, a stare nie mają się teraz za dobrze. Gdzie są nasze gwiazdy?

– Gdzie jest to niebanalnie różowe wino? Anno, dolewam ci, bo zeszłaś na gwiezdne manowce. Cheer up! Gwiazd marzeń, gwiazd nadziei nikt nam nie ukradnie!

A ja się obawiam, że tak…