Anna Kłosowska, Opowiadanie na odświruso
wanie: Między psem a wilkiem
https://www.instagram.com/kwartyna/
http://anna4book.com


Moja ulubiona pora dnia, kiedy noc wchłania dzień, kiedy dzień wtula się w noc. Ta czarowna i zaczarowana godzina czegoś pomiędzy jednym a drugim, czegoś niezdefiniowanego, intrygującego. Przemieszczanie się yin i yang. Nieprecyzyjność, brak wyraźnych granic.

Rzadko kradnę kilka chwil tego czasu. Dla siebie. Dla swojego przebywania ze sobą.

Zmierzch. Jest takie obrazowe, nieco tajemnicze określenie tego czasu we francuskim – l’heure entre chien et loup. Godzina między psem a wilkiem. Wyrażenie znane zresztą już w hebrajskich tekstach sprzed czterech wieków.

Zmierzch. Czas niepewności, szarości, nadchodzącej ciemności. Czas, kiedy trudno odróżnić psa od wilka, przyjaciela od nieprzyjaciela, obrońcę od agresora.

Powiedzenie bardzo adekwatnie odzwierciedlające ludzką pozycję w świecie, w stadzie, w Naturze. Ostrzeżenie, że zapadnie za moment ciemność i ostatecznie pochłonie kontury, cienie, domyślność. Ostrzeżenie z początków ludzkiej historii, kiedy drżeliśmy, maluczcy wobec czerni naokoło, wydani na pastwę nieokiełznanego przeznaczenia. I nie umieliśmy tego ogarnąć, zabezpieczyć się, obronić…A czy teraz umiemy? W sensie dosłownym tak.

Wpatrywałam się w gęstość barw pochłaniającą różowości, blednący błękit, ciemniejące, rozlewające się złoto słońca, którego odejście obserwują ptaki, wyśpiewując mu dobranocki.

Oglądałam ten spektakl bardzo krótko, bo odezwała się pobudka, przywołanie do porządku: “Ponad horyzontem” rozległo się gdzieś z okolic mojego biurka. Motyw z mojego pierwszego androida Galaxy, towarzyszący mi już od dziesięciu lat w różnych wersjach, w kolejnych telefonach Samsunga. Brand song koreańskiej firmy wyrwał mnie z rozmarzenia.

“Ponad horyzont”. Ponad moim właśnie przetaczała się nie tylko godzina między psem a wilkiem. Przetaczało się też ostrzeżenie o nadchodzącym sztormie/huraganie, któremu nadano imię Isias, imię proroka Izajasza.

Weszłam do pokoju. „Przełożyliśmy spotkanie konsultacyjne w Zoomie. Na niedzielę”. Nie dało się inaczej, twierdził mój francuski kolega, Jean-Pierre, zwany J.P., organizator/koordynator. No jak się nie da to się nie da. Na nas tu idzie sztorm, mówię na to, taki na razie słabszy huragan, ale jakby mi zabrakło światła!

”Na tyle starczy ci baterii, naładuj naprzód! Nie masz generatora? Mieszkasz na południowej Florydzie, powinnaś…” Na razie nie mam, odpowiedziałam, właśnie rozważam kupno. Ale nie dodałam, że rozważam już od jakiegoś czasu, bo nie zawsze jestem tu o huraganowej porze roku. W ty roku mamy pandemię!

Chciałam wrócić do spektaklu przyrody, do godziny między psem a wilkiem, do przemyślenia jak rozróżniać, kiedy nie ma się jasności, jak wiedzieć, kiedy się nie widzi…Nie ma większego, bardziej paraliżującego, zwierzęcego strachu ponad ten wywołany przez ciemność. Boimy się jej wszyscy w atawistyczny, ratujący życie sposób. Ten strach jest zakodowany w najstarszej części mózgu, tej, która mówi „uciekaj lub walcz!” Jak walczyć w ciemności. Jak walczyć z ciemnością? Jak wiedzieć z kim walczyć przychodzi!

“Ponad horyzont” przywołało mnie znowu do porządku. Albo odwołało od pseudo filozofowania!

„Mam nadzieję, że Isias nie będzie groźny, na razie tak wygląda”, moja haitańska koleżanka, Harriette. Pewno rozmawiali z J.P. „Potem przyleci do nas, ciekawa jestem, jak będzie tu, pod Nowym Jorkiem, mam nadzieję, że to nie będzie powtórka z Sandy!”.

Na razie, powiedziałam, u nas wygląda więcej na straszenie, myślę nawet, że pójdę sobie na basen. Jest cudownie cichy wieczór. Harriette zachichotała. Miała taki swój chichot. Zawsze wtedy zakrywała usta dłonią. „Idź, dobrze ci zrobi, pewno usiedzieć nie możesz!”

Mogłam usiedzieć, gdyby nie telefony, chciałam posłuchać północno wschodniego wiatru, który to wzbierał, to się oddalał, jak przypływowa fala na oceanie. Taka wstępna potyczka, taka mała próba sił, z której nic nie musiało wyniknąć. Z której tym razem może nic nie wyniknie, pomyślałam. Takie wstępne ostrzeżenie w tym huraganowym sezonie. Isias – Bóg jest moim zbawieniem. Jest moim ratunkiem! To oznacza to imię.

„Ponad horyzont”. Tym razem trzymałam telefon w ręku!

„Anna, głos J.P. był pełen pozornej powagi – i pamiętaj, że w czasie prezentacji będziesz prawdopodobnie musiała wstać!”. Wybuchnęliśmy oboje śmiechem. Tak, tak, pamiętam, jak ostatnim razem w Zoomie J.P. miał wpadkę! Byliśmy wśród koleżanek i kolegów, wszyscy się znaliśmy. Kiedy przyszło do omawiania szczegółów projektu, ktoś poprosił o wyjaśnienie czegoś na tablicy, którą mój kolega miał za sobą. Odwrócił się, chciał wstać. Zrobił ten ruch, szurnął krzesłem, Ale nie wstał.

J.P. ubierał się zawsze nieskazitelnie, więc i tym razem miał na sobie błękitną koszulę i piaskową, lekko dopasowaną marynarkę podkreślającą jego szczupłą sylwetkę. Ale tego dnia, jak sam powiedział, „coś go naszło” i do tej nonszalancko eleganckiej koszuli i marynarki dodał bordszorty. Tak, bordszorty! Owszem, dopasowane kolorem, jakżeby inaczej, ale bordszorty…Taka przewrotność wstąpiła w naszego na ogół racjonalnie postępującego kolegę! 

W każdym razie prawie wstał, przez ułamek sekundy zawahał się, może była jakaś szansa, że ktoś przewijając video mógł zauważyć szafir bordszortów, i spokojnie usiadł z powrotem. Superprofesjonalnie wybrnął okrągłym zdaniem z sytuacji.

Harriette się domyśliła, ja tylko zdziwiłam, ale potem śmieliśmy się we trójkę. To Covid, orzekliśmy! To taka chęć wyrażenia sprzeciwu. Nasza przewrotność, figlarne, dziecinne odtrącanie rzeczywistości. Odruch sprowadzony do bardzo prostego gestu: „nie dać się” narzuconym okolicznościom!

Kiedy wróciłam na patio, do tej godziny zmierzchu, do czasu między psem a wilkiem, już było po spektaklu przyrody. Zrobiło się ciemno. Wiatr ucichł, ptaki zniknęły. Zaczynało się oczekiwanie.

Ciekawe czy Isaias obejdzie nas łukiem, myślałam, czy będzie psem, przyjacielem, czy wilkiem: wiatrem, wyciem, szkwałem zrywającym elektryczne przewody, obalającym drzewa…

*

Nasze niedzielne spotkanie zostało odwołane. Isias Florydę tylko liznął, ale pokazał kły w okolicach Nowego Jorku, tak że J.P. i Harriette, wraz z setkami tysięcy osób, zostali bez światła na długie dni. Rozmawiałam z moja koleżanką w o zmierzchu. Siedziała przy świeczkach.

„Wiesz, powiedziała, jest takie powiedzenie o tej szarej godzinie. Na pewno je znasz. W moim języku, w haitańskim kreolskim, brzmi to: lè a ant chen ak bèt nan bwa. Godzina między psem a wilkiem”.

Zawahała się. „Ten wilk stale się czai, nie tylko o zmierzchu, takie to czasy: niepewności, czekania…I oczekiwania na światło!”, dodała szybko. Roześmiała się. „A w ogóle to chciałam na to spotkanie w Zoomie założyć grzeczną bluzkę, guziczki, mankieciki, wiesz. I do tego moje czarne szorty na rower! No co się śmiejesz, czarny to bardzo dobry kolor, a w ogóle to są nowe czasy, nowe obyczaje i nowa moda!”