Założyłam słuchawki. Trochę niecierpliwie czekałam na ten moment, na powrót do świata homerowskiego bohatera.
Nigdy dotąd nie przeczytałam „Odysei”. Nie trafiały do mnie przekłady, nie trafiały obrazy, słowa, kultura przekazu.
A tu Emily Wilson dokonała czegoś przełomowego, przewartościującego, radykalnego. Może zniknął homerowski „bohaterski” heksametr, ale pojawił się ludzki heros ujęty w rym i rytm jambu. Taki bardziej przyswajalny współczesnemu, porażonemu światu.
„Opowiedz mi o skomplikowanym człowieku…” Tymi słowami Emily Wilson wciągnęła mnie w homerowski świat. W swoją wersję greckiej epopei.
Szłam na sobie nieznany spacer. I słuchałam. Prowadziła mnie moja suczka. To był jej czas w ciągu długiego dnia. Pozwalałam się prowadzić. Ona wybierała drogę.
Doszłyśmy do miejsca, gdzie powinien padać wielki, gęsty, dający ulgę cień. Cień chroniący jak krem SPF 50 przed dźgającym już słońcem, cień wprowadzający przechodnia w nastrój spokoju, odpoczynku, odprężenia.
Ale cienia nie było.
Wysupłałam się z opowieści. Zdjęłam słuchawki. Chwilę, moment, co się dzieje? Jak to nie ma cienia ogromnego baniana, drzewa legendy, drzewa starszego nie tylko od naszego osiedla, ale i od historii zagospodarowywania tej części Florydy!
Wyrwa.
Ogromna wyrwa. Cała przestrzeń pustki w gąszczu tropikalnej, choć prowadzonej ograniczającą ludzką ręką, roślinności. Pokruszony pień, grzecznie zagrabiony niewielki wzgórek. Gdybym nie wiedziała, pomyślałabym, że dziwnie zasadzono tu rośliny, za rzadko, nieuważnie, koślawo. Nic więcej.
To prawda, była burza. Nie taka zwykła, tropikalna, czyli normalka o tej porze roku, tylko burza szkwał, burza olbrzym, burza mini huragan, złośliwie zaczynająca się prawie przymilnym, oswojonym pomrukiwaniem i udawaniem, że przejdzie bokiem. A potem telefon zawył ostrzeżeniem. Tropikalny sztorm. Lokalny. I grad. Szukaj schronienia! W grad nie wierzyłam, ale wyszłam przed dom i wprowadziłam samochód do garażu.
A potem rozpętało się szaleństwo. Wiatr giął palmy, wielkie, ciężkie gałęzie wirowały jak zapałki. No na koniec, kiedy już Pani Natura nieco ochłonęła z furii, usłyszałam charakterystyczny stuk o dach i szyby. Grad!
– Cud, że nie zwalił się na dach narożnego domu, powiedział Ben, członek naszego zarządu. Jak mogłaś nie wiedzieć? Byliśmy w wiadomościach! Przyjechała tu cała telewizyjna ekipa z Fort Lauderdale! Oglądałem potem. Powiedzieli, że to jeden z najstarszych banianów. Ponad sto pięćdziesiąt lat!
Hm, pomyślałam, proszę, elegia na porwanego przez wiatr Olbrzyma! Wielka moc mediów!
I niemoc potęgi wobec siły wyższej. Jak szybko można zniknąć, nawet jeśli się jest stu pięćdziesięcioletnim Olbrzymem, mocarnym okazem ciągłości Natury, przekazem jej trwania. Jak łatwo inna siła może w furii, w szaleństwie zagarniania, pokonać, unicestwić? Ta sama Natura!
Był, stał, istniał, dawał cień, przyjmował na swoich gałęziach stada mocking birds, przedrzeźniaczy, które są symbolem Florydy, pozwalał nocą spać między swoimi konarami egipskim gęsiom i kaczkom. Ibisy wplątywały się wieczorami w bezpieczną gęstwinę liści i wyglądały jak białe bombki…Łagodny Olbrzym.
I nagle ogłuszający wrzask elektrycznych pił, hurgot maszyn rozdrabniających pień, konary, gałęzie, liany, powietrzne korzenie, którymi był opleciony…Zniknął. Trochę wiórów, pagórek brązowo czerwonych wiórów tam, gdzie panował.
– Dobrze, dobrze, powiedział mój wszystkowiedzący dobry znajomy. (Owszem, są tacy!).
– Hola, hola, ty mi tu nie wskakuj w ten swój humanistyczny romantyzm, OK? Szeroko otworzył oczy, namarszczył brwi. – Dziewczyno – byłam mu bardzo wdzięczna za to określenie – „dziewczyno” – to jest DUSICIEL! W twoim języku potwór, wykorzystywacz! Banian, inaczej fikus bengalski, ficus benghalensis, to wielki pasożyt! Nasiona padają na jakieś drzewo. I to jest początek baniana, ale powolny koniec tego biedaka, na którego padło! Natura JEST. Po prostu JEST. Nie trzeba jej personifikować. Twój „łagodny olbrzym”, jak o nim z nutką nostalgii mówisz, wkręcił się w jakieś drzewo. Oplótł je, zadusił, a potem „łagodnie” panował nad coraz większą przestrzenią. Więc nie płacz nad nim. Szkoda pięknego okazu. Ale nie dorabiaj jakiejś legendy! To wszystko jest dużo bardziej brutalne. Zwycięża kto ma w danym momencie przewagę albo wyczuwa moment słabości przeciwnika, albo jest bezwzględniejszy, albo umie stosować techniki przetrwania. To nie jest skomplikowane, ale obrzydliwie proste! Żadnej poezji!
„Opowiedz mi o skomplikowanym…” figowcu?
Nie, to przecież opowieść o nas. To my jesteśmy banianami, my dusimy, ujarzmiamy, przejmujemy brutalnie kontrolę. To my jesteśmy „skomplikowani” w naszym dwuznacznym, wieloznacznym, wygodnym w danej chwili pojmowaniu prawdy, dobra, szacunku, respektowania prawa. To o nas jest Odyseja, opowieść o skomplikowanym herosie. I o nas jest opowieść o Łagodnym Olbrzymie Dusicielu!
„Opowiedz mi o skomplikowanym człowieku…”
Opowiedz mi, Współczesna Muzo, o Olbrzymie, który panował nad swoim światem, osadzony głębokimi korzeniami czuł się stabilny, nienaruszalny, zadufany w sobie. Opowiedz o Olbrzymie, którego pokonał wiatr, kryzys, pandemia…