
– Tak, wiem, że ciebie to zaskoczy, zszokuje, ale tak! Ja chcę mieć broń. W domu! Nigdy przedtem nie chciałam, a teraz tak. Tak. Takie czasy, Anno!
To brzmiało dziwnie w ustach mojej znajomej. A może nieznajomej, bo zupełnie nie spodziewałam się tego stanowczego i jednoznacznego oświadczenia ze strony Barbary!
Po chwili ciszy zapytała:
– Jak twoje doświadczenie z zakupów on-line? Przekonałaś się? To najlepsze, co w tych czasach zarazy możemy zrobić! Starać się nie przebywać zbyt często tam, gdzie gęsto!
Byłam wdzięczna za zmianę tematu, choć wiedziałam, że wrócę do poprzedniego. Wrócę, bo wyniknął z mojego niewinnego stwierdzenia na początku naszej rozmowy:
– Rozumiesz coś z tego, że broń jest masowo wykupywana, jak towar pierwszej potrzeby? Jakaś powtórka z meandrów historii, z wojny domowej? Powrót do szeryfów, obywatelskiej obrony? Nawet się zaśmiałam. – Chciałabyś mieć w domu broń?
No i wtedy usłyszałam co usłyszałam. Od Barbary, byłej nauczycielki z Maine. Od osoby, która tłumaczyła mi po strzelaninie we florydzkiej Marjory Stone Douglas High School, w której zginęło siedemnaście osób, jak to kompletnie poroniony pomysł, żeby nauczyciele mieli przy sobie broń!
No ale na razie dałam tematowi nieco ostygnąć.
– Wiesz, na pięćdziesiąt jeden towarów, które zamówiłam, jedenastu nie dostałam.
– Dziesięć procent. Mogę zgadnąć? Tylenol, środki czystości, tak?
– Ale i banany, pomarańcze, brokuły, już nie pamiętam co jeszcze, trochę to było dla mnie zaskakujące. O, pamiętam: pęczek pietruszki, kolendry…
– Zamawiaj na następny raz, ja tak robię. Dostaniesz następnym razem. Zrób sobie taką stalą listę, to można w tej aplikacji.
Przytaknęłam. – Mam już taką listę, dzięki Barb. Dzięki za sam pomysł.
Ale ogólnie podobało mi się to doświadczenie z Walmartu. Nie lubię wielkich powierzchni, tego tłumu, swoistego zapachu tych megalitycznych przybytków konsumpcji na trzy plus. W tym sklepie, w którym teraz złożyłam zamówienie on-line byłam tylko jeden raz: po tym jak na wielkiej miotle przeleciała nad nami Irma, majtnęła ogonem i pozbawiła nas elektryczności! Nie mogłam się dodzwonić do mojej rodziny, ktoś z sąsiadów jechał do Walmarta i okazało się, że tam Wi-Fi działało, bo ten moloch miał własny, wielki generator. Pamiętam, że nawet coś tam kupiłam. Owoce i orzechy. I wypiłam z Tonym herbatę.
Tym razem nie musiałam wchodzić, siedziałam sobie przy moim kompie. Wybór on-line był niezły. Sprawdzałam zawartość cukru, soli, jak to ja. Zamówiłam odbiór na sobotę po południu, bo ten czas był dostępny.
Jechałam zgodnie z pomarańczowymi strzałkami. Parking był przepełniony, ale miejsca przeznaczone na odbiór zamówień nie. Dwa czy trzy samochody. Zadzwoniłam, że już jestem i po kilku minutach zobaczyłam młodą ekspedientkę. Kiedy podjechała bliżej małą platformą z ustawianymi na niej granatowymi pojemnikami, nasunęła na twarz maseczkę ochronną. Otworzyłam bagażnik. Stanęła kilka stóp ode mnie i kiedy się odsunęłam, władowała plastikowe woreczki do środka.
I wszystko byłoby cudownie, gdybym wyjechała boczną drogą, którą wjechałam, ale jakoś się zgapiłam i musiałam przejechać koło głównego wejścia, koło wrót do wnętrza Behemota!
Kłębowisko! Stanęłam na pasach, żeby przepuścić całą tę ludzką gromadę, jeden ludzki, gęsty wąż pełznący do środka i napełnione po brzegi “zdobyczą” wózki tych, co już, pospiesznie, zbitym tłumem, wychodzili. Góry opakowań papieru toaletowego i uśmiech na twarzach. Przypomniał mi się przaśny PRL. Tylko tylu rolek papieru na raz „nie dawali”!
-To był dla mnie szok, Barb! Żadnego zachowania dystansu, najwyraźniej w środku to samo. Ja wiem, że to wielka powierzchnia, ale wszyscy musieli przeciskać się, żeby wejść i wyjść. To naprawdę wyglądało niepokojąco!
– No widzisz. „Niepokojąco”, tak powiadasz, mówiła Barbara spokojnie. – Niepokojąco, bo ludzie nie przestrzegają norm. Niektórzy ludzie, rzecz jasna. Odległości między sobą. Bezpiecznej odległości, która ma zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazy, zniszczenia, śmierci, tak?
– No jest to to, co teraz uważamy za konieczne. I ja i ty i wiele innych osób to robi. Uważamy to za swój obowiązek: dostosować się do reguł gry! Gry o wielką stawkę! Gry, której reguł praktycznie nie znamy.
– Mhm, masz rację, ale sama stwierdziłaś, że wiele osób tego NIE robi, prawda? Więc powiedz mi, dlaczego uważasz, że niektóre, niektóre, nawet jeśli bardzo niektóre, bardzo nieliczne osoby, posuną się do nierespektowania innych reguł. Na przykład pewnego zachowania wobec twojej własności. Wobec ciebie? Czemu uważasz, że nie może tak się stać, kiedy, powiedzmy, załóżmy, i wiadomo, że żadna z nas tego nie chce, warunki się zmienią, zaostrzą, zaognią. Staniemy wobec desperacji?
– Zabraknie na dłużej papieru klo klo? Czułam już w jakim kierunku zmierza rozumowanie Barbary!
– Wiesz dobrze, co mam na myśli. Wiesz dobrze. Nie papier, nie żywność. Ludzie nie będą mieli pracy. Masowo. Będą zrozpaczeni i bezradni. Musisz myśleć i w ten sposób Anno! Wiem, masz nastawienie na „make peace”, takie pokojowe, to piękne, godne pochwały. Ale kiedy ktoś, zwłaszcza na terenach mniej zaludnionych, wejdzie ci do domu…
– Dobrze Barb, dobrze. Nie chcę tak myśleć i nie będę, ale przyjmuję, nie akceptuję, ale przyjmuję twój punkt widzenia. Nie podzielam go, ale przyjmuję.
– Już zdałam z moim mężem egzamin on-line. Możemy kupić. Chcemy kupić dziewięciomilimetrowy…
– Barb, ja nie muszę wiedzieć!
– OK. Rozumiem. Chwila ciszy. – Anno, znamy się od kilku lat. To nie jest pochopna decyzja z naszej strony, o nie! Znowu chwila ciszy. – Cieszę się, że przekonałaś się do zakupów on-line. To wygodniejsze, zdrowsze, bezpieczniejsze, nawet w czasach „pokoju”, a co dopiero w czasach „wojny” z wirusem!
– Na pewno Barb. Dzięki za to i…za to wyjaśnienie w sprawie …dziewięciu milimetrów!
Odłożyłam telefon. Przewartościowanie, głębokie przewartościowanie w obliczu zagrożenia, pomyślałam.
Jak daleka albo jak krótka jest droga od sześciu stóp odległości między ludzkimi istotami, do broni kalibru dziewięciu milimetrów? Tylko tak długa albo tak krótka jak nasze poczucie bezpieczeństwa i bezradności!