Tak niedawno nisko prowadzone, równiutko przycięte krzaki indonezyjskiej czereśni przy wyjeździe z mojego osiedla, spowijał biały obłok drobnych kwiatków o pięciu płatkach. Teraz obwieszone są ciemną czerwienią prążkowanych, okrągłych owoców wielkości czereśni.
Umówiłyśmy się z Crissy na spacer, rzecz jasna na spacer z respektowaniem odpowiedniego dystansu między nami. Spacer z pieskami. Jej szaro-beżową Chihuahuą i moją łaciatą Niunią.
– W końcu, powiedziała do mnie moja koleżanka, one nie muszą stosować się do naszych ograniczeń! Wiesz, jak lubią się razem bawić. My będziemy zachowywać odległość sześciu…
– Do ośmiu, wtrąciłam uśmiechając się zaczepnie…
– OK. Do ośmiu stóp, a co zwiększono? Czy jesteś taka ostrożna? Zresztą, niech będzie dziesięć! Pieski sobie poszaleją, a mnie będzie miło zobaczyć cię w realu, moja polska księżniczko!
Jasne, miała rację. Nie co do księżniczki, ale co do zobaczenia się. Nawet na bezpieczną, przeciwwirusową odległość! Lepsze niż nic.
– I mnie ciebie, dodałam szybko, moja brazylijska piękności!
To taki nasz język. Czasem to zmieniamy na “brazylijską księżniczkę” i “polską piękność”. Żeby się nie znudziło. I żeby było sprawiedliwie!
– A w ogóle, dodała Crissy wesoło, calbura już w pełni dojrzała, widziałaś na krzaczkach tam koło ciebie? Można by trochę nazrywać. Zrobiłabym winko…
– A może dżemik? Świetny był z nich dżemik w zeszłym roku. Przypomniałam sobie ten aromat, którego nie umiałam usytuować, bo kojarzył mi się z perfumami, a przecież był bardzo owocowy, wręcz leśny. Przynajmniej w moim skojarzeniu człowieka z Północy!
– Och, nie bądź taka poważna! Winko, winko nam potrzebne, droga moja, na utrzymanie żywotności, humoru, który ty jakoś tracisz, czy mi się wydaje?
– OK, klasnęłam w dłonie, winko! Wychodząc z domu wzięłam pojemniczek.
Calbura, to brazylijska nazwa indonezyjskiej czereśni. Od Crissy nauczyłam się smaku tych owoców o delikatnej skórce, bo nigdy przedtem ich nie próbowałam, a moja sąsiadka z Michigan wręcz wzdrygnęła się, kiedy chciałam to zrobić. “To może być trujące, Anno, zostaw natychmiast!”.
Z Crissy zbierałam teraz, w marcu, te czerwone mini bombki, które ozdabiały krzaki jak na bożonarodzeniowe święta! Wiedziałam, że w każdej tkwią co najmniej dwie pestki! Trochę pracy z drylowaniem…
– Wiesz, że calbura jest dobra dla cukrzyków? Crissy cały czas jadła. Pewno dlatego w jej pojemniczku nie było nawet połowy tego, co w moim. – Taki naturalny, tani środek często używany tam skąd pochodzę, zwłaszcza przez ludzi biednych. Ja je zbierałam przy takiej zakurzonej drodze, a mama robiła z nich tyle rzeczy! Obniża poziom cukru, ale nie tylko, to drzewo, pão de seda, tak też je nazywamy, “jedwabny chleb”, jest uważane za symbol dobrobytu. Wiesz, z liści, pamiętam, mama parzyła herbatę, kwiaty używane są jako środek antybakteryjny, kora też…Ciekawe, czy są antywirusowe? Zamknęła oczy: – trafiłam na niesłychanie dojrzałą! Poza tym rośnie na najmniej żyznej ziemi, nie ma wymagań, a jest bardzo szczodre!
W parczku spuściłyśmy pieski ze smyczy. Niech pobiegają. Bryza znad rzeczki przynosiła zapach ryb i wodorostów.
– Kiedy byłyśmy w tym parczku razem, wszystkie dziewczyny razem, pamiętasz?
– PRZED, odpowiedziałam krótko. PRZED, powtórzyłam.
– A kiedy będzie PO? Kiedy wrócimy do normalności. Jak myślisz?
Normalność, co za wygodne pojęcie.
Nie ma powrotu, tak mi się wydaje. Jest po prostu obecna nienormalna w naszym odczuciu, ale przecież konieczna do zaakceptowania sytuacja, a POTEM? Potem będzie inna normalność!
Normalność, myślałam wracając do domu inną drogą. Patrzyłam na ibisy, egipskie gęsi, kaczki, na suszące skrzydła rybołowy. W tym jest normalność, to poczucie ciągłości, trwania, ta pewność, która nas uspokaja, koi.
Pieski leżały teraz w trawie, zziajane, zdyszane, szczęśliwe.
Tu gdzieś jest ogromny krzew indonezyjskiej czereśni, czemu o tym nie pomyślałam? Szukałam go wzrokiem, ale w miejscu, gdzie kilka dni temu kusił czerwienią, pozostał tylko sześcian z resztkami liści: przycięty równo, nisko, łyso. Śladu owoców. Śladu pszczół i ptaków, które znalazły sobie w tym miejscu własny ekosystem. Śladu “normalności”, stanu poprzedniego.
Ale odrośnie, pomyślałam, odrośnie, może nie będzie tak wielki, może nie będzie na nim tyle pszczół, nie będzie w jego gałęziach tylu dziobiących owoce ptaków, ale odrośnie.
I postanowiłam przyzwyczajać się powoli do tego dramatycznie gołego na razie, zredukowanego do sześcianu krzewu…