Właściwie może i trzecia. Właśnie ją założyłam, ale że nie pamiętam, kiedy
założyłam pierwszą: czy przed czy po oficjalnym rozpoczęciu pandemii, więc liczę optymistycznie: druga!
Teraz zresztą nie ma już podobno problemu z tym wysublimowanym towarem, który nabrał kilka tygodni temu charakteru strategicznego. Nie wiem, nie byłam w sklepie od ponad tygodnia.
Bo postanowiłam liczyć rolki toaletowego papieru. Jestem osobą konsekwentną i jak zaczęłam, to będę dalej.
A poza tym lubię się trzymać raz obranej drogi. No nie zawsze, ale to w tej chwili ma małe znaczenie.
Rolek mam jeszcze sześć i postanowiłam już nie inwestować w zwiększenie ich liczby. Ciekawa jestem na ile mi starczy to, co mam. Może do momentu, kiedy krzywa zakażeń się nieco przypłaszczy.
To taki miły widok, ta krzywa, spłaszczona dzięki naszemu stosowaniu się do przepisanych reguł gry. Nie wiadomo tylko czy i kiedy…, ale spokojniej żyć w przekonaniu, że może zacznie pełzać, a nie lecieć beznadziejnie w górę!
Jak wszyscy „uszczelnieni” w domach, trzymający się pewnej, koniecznej, rutyny, poruszający się na niezbyt długiej smyczy, co i raz spoglądam w swój telefon, a to w FB, a to na Instagram. Tak, ogromnie sobie cenię ten świat szybkiego przekazu, ale czuję się w nim coraz częściej przedmiotem, jestem w nim po prostu zagubiona.
Zwracamy się ku tym urządzeniom po wszystko: pomoc, ochronę, poradę, śmiech, łzy, wszelkiego rodzaju emocje, wyciszenie, uspokojenie, ukojenie, objawienie, cud, podnietę, zachętę.
I co się stało, odkąd w naszym uporządkowanym pośpiechem, szybkim, prostym, bo nie dającym czasu na głębię, życiu zadomowił się niechciany gość, co to nie rozumie, że po jakimś, przyzwoicie krótkim czasie, powinien się szybciutko i bezszelestnie wynieść, zostawiając po sobie porządek i przywracając nas ukochanej, bezpiecznej rutynie?
Poznaliśmy teraz wszyscy ciemną stronę tych naszych urządzeń. Czerpiemy z nich “wszystko”. Nie możemy, tak nam się wydaje, bez nich żyć. Sprawdzamy w nich prawdziwość swojego istnienia, swojego świata, siebie. Same z nich korzyści!
A co one mają z nas. Tylko jedno: nasz mózg.
Panują nad nim niepodzielnie i w sposób niekontrolowany, a przecież tylko on może zapanować i nad nimi i nad chaosem naszego zaświrusowanego życia.
Tylko używając go, włączając go, a wyłączając brzęczenie wokół, możemy oceniać, oddzielać wszystkie histeryczne przekazy, wiadomości, te strzępy, zbitki słów, kolokacje, niezdarnie podawane, mącące spokój, wpychające nas w panikę. Tylko jemu, tej naszej najwspanialszej aplikacji, zawdzięczamy, że jesteśmy kim jesteśmy. Nie FB, nie Messengerowi, nie Instagramowi, nie tik tokowi czy czemu tam jeszcze, ale jemu, naszemu mózgowi. To on może nas skutecznie ochronić. Tylko on może sprawić, że nie zaleje nas mieszanina nic nie znaczących, ale wywołujących szybki, obezwładniający nasz umysł efekt obrazów i słów. Efekt skupienia naszej uwagi na czymś groźnym, niebezpiecznym, nie do opanowania! Że nie ulegniemy efektowi zaświrusowania!
Poszukujmy racjonalności i logiki. Zapewnijmy sobie komfort wyboru, a nie chłonięcia czego się da i powtarzania tegoż bez myślenia i sprawdzania, byle szybciej, byle sprawniej manualnie, a nie umysłowo!
I szanujmy, a przede wszystkim używajmy tej naszej danej nam raz na życie, wspaniałej, precyzyjnej aplikacji: naszego własnego mózgu! Szanujmy go i dbajmy o niego, żeby go, a więc siebie nie zainfekować wirusem głupoty!
Myśląc tak sobie, powędrowałam do kuchni. Czas na nagrodę!
Zabiorę się teraz za jeden z moich ulubionych deserów. Pokroję w plastry dojrzały plantan. Karmelizowany na porcelanowej patelni, posypany przyprawami, jakich używam do dyniowej tarty, którą robię na Dziękczynienie, polany klonowym syropem….
To dobrze zrobi mojemu mózgowi, wprowadzi go w stan mruczenia, a potrzebujemy tego oboje w tym dziwnym świecie, który staramy się ogarnąć!